Król
Król
Był sobie król, miał wielki kraj,
Codziennie wstawał o świcie.
Koronę na głowie, wokoło raj,
I tron pozłacany obficie.
Słońce mu było lampionem chwał,
A gwiazdy na niebie, sługami,
I chodził do gaju, który dobrze znał,
Pijał herbatę z wierzbami.
Był dobry król i księgi znał,
Lecz smutny był przeogromnie,
Bo wszystko miał, a coś mieć chciał,
I pragnął mieć nieprzytomnie.
Codziennie wzdychał do nieba bram,
I wołał głosem donośnym,
Czego mieć chcę, gdy wszystko mam?
Tak pytał ze wzrokiem żałosnym.
I poszedł król, nad rzeki brzeg,
Gdzie wcale nie był zwykł chodzić.
Wszedł w swojej szacie w tej rzeki bieg,
I zaczął w tej rzece brodzić.
Zobaczył nagle na brzegu dnia,
Sylwetkę starca w łachmanach.
Zląkł się ogromnie i odbił od dna,
Przycupnął przy kwiatostanach.
Zbliżył się staruch i królowi rzekł,
Wyjmując tobołek spod szmaty:
Weź chłopca, wychowaj, młody jego wiek,
A nie masz mu matki, czy taty.
Wziął dziecko król i synam zwał,
Na dworze uczynił go księciem,
I dostał to, czego zawsze chciał,
Więc szcześliw był niepojęcie
Młodzieniec dorósł w przepychu śnie
Rzekł król: Bierz wszystko co zechcesz wziąć
Jedynie mojej korony nie,
Korony nie wolno ci tknąć.
Lecz przyszedł chłopak pewnego dnia,
I pchnął króla prosto w serce
Zabrał koronę i kraj, i król,
Umarł. A smutny był wielce.