Kolejny bury jak kot czerwcowy dzień Ponury bezsłoneczny i deszczowy Albo mgieł dotykających chmur Zasłaniających zielone zbocza Beskidów A gdy się rozproszą znowu deszcz
Jest jak jest nie ma nad czym lamentować To na pewno nie jest jakikolwiek problem Nawet gdy mszyca wyssie wszelkie kwitnienie jaśminom Lub gdy na krzewie róży zamiast złotej korony Suchy badyl niczym w polu miast kapliczki pątnikom Wróblom ze starych hadrów i kapelusza strach
Trzeba żyć i po piękno życia iść w tym co jest Więc kubek kawy kieliszek bimbru jajecznica na boczku Cała zielona od posypki ze szczypioru I dawaj w świat ogrodu polnej drogi Pola nieużytku czy tej skarpy nad nurtem potoku
A w ogrodzie uchwyć to jak w wielki żółty kwiat Pęcznieje pewny siebie jak zaciśnięta pięść irysa pąk Cierpliwie na polnym przydrożnym kamieniu siądź I wyglądaj jak spod miedzy wysoko w przestrzeń Wzbije się w przecudnej melodii skowronka pieśń Albo na złamanym przez halny konarze wierzby spocznij Tam nad Białym Potokiem i zasłuchaj się W jego pędzący burzowymi strofami I wirujący zakolami grynszpanowy nurt Powiedz Bogu to Tobie moja modlitwa
Oczywiście zawsze zabierz ze sobą Miłość Stańcie potem w wielkiej burzowej kałuży Ty w czerwonych Ona w zielonych kaloszach Zwróćcie oczy do zagonu pszenicy Którego miedze i obrzeża zakwitły Chabrami makami margaretkami i rumiankami Wyszukaj w smartfonie taniec Zorby I krok po kroku poddajcie się radości z wolności Rozbryzgujcie mętność i bezdech uporządkowania