Już nadszedł czas By wyciągnąć dłonie z kieszeni I opuścić głowę lekko w dół Tak by spokojnie po skroni Mogły spływać krople dni A ja w ciszy nocy Mógł oddać się pokornej rozmowie…
Moje ręce opadają bezwładnie wzdłuż ciała A palce wbrew woli nie chcą już zaciskać się w pięść Osuwam się bezwładnie z duszą na ramieniu Z forsownego biegu przechodzę w marsz Szturchany przez mijających ludzi Zaczynam chodzić na boczny tor
Wszystko i nic zaczyna się tu Bo zaczynam chcieć więcej niż mniej Na skróty, bez zbędnego wysiłku A oczy wbite w ziemie… I spuszczony wzrok… Pokazuje, że nie tędy droga
Zaczynam rozumieć bliżej niż dalej Że w życiu coraz bardziej liczy się Mniej niż więcej Czystych niż brudnych Uczuć niż kłamstw…