po pierwsze, trzeba zrozumieć, że siebie ma się zawsze w sobie, może ukrywającego się pod innym imieniem, od którego kiedyś trzeba będzie się uwolnić...
co z tego, że szerzej oczy, kiedy serce bliższe przymarzniętym szczelinom, z których wydziera się jedynie zziębnięta obojętność? i nic nie chce się już w tobie otwierać. wolisz myśleć, że można się ugiąć, a wola skręca się czasem jak twój żołądek, gdy wsypujesz przez usta kolejną garść potłuczonych luster bez waszej przyszłości.
inicjatywa była, próbowałam. muszę jednak uszanować czyjąś wolę. więc czy powinno się uparcie oglądać na przeszłość, usychać z braku, zamiast rozejrzeć się dokoła, otworzyć oczy może szerzej, może z fałszywą nadzieją, że to nie ostatni raz, pójść na przód?