Słońca chcę szukać w kałużach. Dzisiaj przeniosło mnie to piękno słowo W dzieciństwo gdzieś z ośmioletnie To najpóźniej myślę że było Biegaliśmy po kałużach zaraz po burzy Rozbryzgiwaliśmy słońce we wszechświat Tęcze zamienialiśmy w kolory ptasich skrzydeł Wodę łączyliśmy z ziemią Nigdy potem już nie miała takiego smaku Nigdy potem nie miałem takich skrzydeł Nigdy tak blisko nie byłem gwiazd Później już tylko byłem pikującym Ikarem Aż w końcu nie rozbiłem się o plażę A Anioł Życia ma tylko jedno imię I pompuje krew szepcąc ją w moją duszę Jest dobrze drżę od jego serca stukotu Wibrujemy już na jednych falach Niosąc krzyże i dotykając liści drzew raju
Czasem trzeba zaszyć się w sobie w najciemniejszą noc, by o świcie rozbłysnąć nowym blaskiem. A potem śmiać się do słońca w kałużach, szukać nowych gwiazdozbiorów na niebie i ... pisać takie wiersze! Czytam z uśmiechem w świetle ostatnich wersów i coś mi do ucha szpecze: la vie est belle! ;)
Wszystko co ludzkie, nie jest mi obce, choć niektórzy posądzają mnie o przynależność do skrzydlatych, tymczasem nic bardziej mylnego :) Grunt, to wciąż szukać słońca w nas samych, iść naprzód i czuć po stopami szum roztańczonych liści. Ot, filozofia życia :)) Ciesze się, że jesteś, onej. Dziękuję, ściskam i pozdrawiam :)