Jesienna aura otwiera strony książek na scenach gwałtu. Człowiek tuła się pomiędzy krawędziami.
Akt własności wypisany na skórze. Grawer na ustach. Pocałunki zmieszane z kolcami róży. Wgryzłeś się w mój język. Nauczyłeś recytować poezję mową ciała.
Nagły, rozdarty wewnątrz własnej skorupy, pozbawiony sumienia. Przymiotnik. Element fabuły, bez którego historia toczy się dalej. Zatacza kręgi. Pozbawia horyzont złudzeń i piękna. Miliony małych miast zbudowano w trosce o dobro i czułość.
Depczesz każde z nich. Pozostawiasz milczenie i okaleczone okna. Szyby pękają. Skóra, podatna na ból, szuka wiatru, oddechu powietrza zmieszanego z kurzem.
Krzyk eksplodującego miasta. Pluje krwią mieszkańców, odłamkami szkła.
Przyszłam ratować cię przed samym sobą. Ale to jak ratować pająka przed jedną z jego sieci.