Jadę autobusem gdzieś, jadę wolno, bo to PKS, jadę do babci, nie wziąłem kapci, o 17 zbiórka, zbieram kumpli z podwórka, idziemy do Elmatu, wydać trochę dukatów. Bierzemy trzy żubry i coca-colę, bo antybiotyk biorę, poszliśmy na jabłka, ale bez Radka, bez jego sióstr, bo nie chciały wziąć do ust. Przespałem się z moja kuzynką, taką czarną landrynką, miała piersi boskie, usta beztroskie, niczym capouccino włoskie, miała nogi do nieba, wszystko, co mi trzeba. Teraz już muszę wracać do domu, gdzie nie jestem potrzebny nikomu, wracam do swych czterech ścian, gdzie będę znowu sam.