Hej, czytelniku, czy to ty szeptałeś
kłamstwa w jej uszy na mój temat?
udało ci się, życzliwa duszo, nanieść
tyle trucizn, że zabiłaś w końcu kwiat.
Niestety, mój nieustanny cieniu,
nie ja upadłem na bruk szorstkich łez,
to jej głowa w strugach rynsztoka się mieni.
Tak, mówię ci otwarcie, mnie boli też,
ale mój los to mistrz kuźni kata,
zabrał córkę, zdradzał najbliżej,
hartował mnie przez te wszystkie lata.
Ja się, koleżko, spokojnie wyliżę.
To ona upada jak Ikar gdy wzlatał.
Ty wciąż w cieniu, martwy oddech zimy
skrycie mrożący wiosenne liście,
ponuro zakrywasz szmatą swoje imię,
jak tchórz gromowładny w anonima liście.
Dzisiaj rozprułeś promienie dwóch snów,
obitych losem, splecionych nadzieją,
i tym razem ja stoję, trafiony znów,
imię i twarz w jasnym słońcu grzeję.
Kiedyś, nie wątpię, tak los ułoży,
że spojrzę ci w oczy i powiem "to ty",
nic więcej nie powiem, nic gorzej,
bo nawet moje słowa nie mają ochoty
zbliżyć się do ciebie, tknąć twoją skórę,
poznać kłamliwych sług twoją flotę,
dostrzec w twoich oczach szarej pustki lurę.
Mszcząc uderzyłeś niewinną i chorą,
teatralnie świętą emanując minę.
Zachłyśnięci w spektaklu szeptów rolą,
Mane, tekel, fares - już rzeźbi wam rylec.
Quid Quidem