w sytuacjach jak w wierszu, działam odruchowo, staje w obronie słabego...i to jest mój ból, bo obrywam. W wierszu kilku ludzi pokazało tłumowi miejsce pod stopami...a wystarczyłby jeden odważny by tłumy ruszyć, jeden miłosierny a reszta pójdzie za nim...lecz jakże by się dla chrześcijan zakończyło? Wciąż w międzyniebie...w międzypiekle?
Coś w tym wierszu mnie chwyta, nie wiem jeszcze co. Przeczytam drugi raz. Ale przypomniał mi się taki performance w wykonaniu artystki, która położyła się na podłodze, tudzież stole, nie pamiętam i trwając w bezruchu, pozwoliła ludziom robić z nią, co tylko chcieli. Na początku nic się nie działo. Lecz gdy tylko pierwsza osoba wykonała ruch powiedzmy zdzierając z niej ubranie, wszyscy inni przyłączyli się do "zabawy". Posuwali się coraz dalej w swych czynach. Drapali ją, bili, pluli etc. Artystka musiała przerwać performance, gdyż poczuła realne zagrożenie ze strony tłumu. Dopiero wtedy ludzie w popłochu odeszli. Prawda jest taka, że gdy jesteśmy bierni, inni to wykorzystują. I druga prawda jest taka, że wystarczy jeden człowiek, by poruszyć lawinę tłumu.