LISTOPADOWY MOTYL
Dzisiaj rano wyszedłem do ogrodu
Przywróciłem kwiatom chęć do życia
Ściągnąłem z ich płatków szarość mgły
A potem zakląłem ją w diamenty rosy
Ośmieliłem w jaskrawość słońce
I wyszło i już się nie lękało być światłem
Szybko uczyniło przestrzeń ciepłą
A źdźbła traw gałęzie drzew suchością
Jeszcze raz odwołało ze snu motyle
Znów zwariowały i zawirowały
Nad sanwitaliami skrzydła pszczół robotnic
Wiatr za to wyciszył się jakby pątnik w modlitwie
I przycupnął nad nurtem Wieśnika
Nie wiem może z jego prędkich porywów
Czerpie wigor i dżdżystość
Listopadowych przyszłych sromotnych dni
Które przecież nastąpią
Gdy ja prześpię świty ranki zmęczony
Całonocnymi kochaniami człowieka
Autor
297 711 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących