chciałbym już iść zostawić trawy owiane strachem i krople rosy nie mogące zdecydować się na spadanie horyzont zamglonych krawędzi mętne spojrzenie krowy chciałbym niespokojne chmury z nieba przepędzić i zostawić żmiję niech się dalej wygrzewa beze mnie w starym słońcu
pójdę przejdę przez noc drewniany krzyż podpowie drogę albo matczyne rady sobie przypomnę może nawet nadstawię ucha posłucham echa świerszczy może akurat zdradzą tajemnicę oczywistości
ludziom dodam pretekstu a moja wędrówka wędrówka wiejskiego głupka z konewką deszczowej wody doda wspomnieniom pogardy a plotkom urody
a gdy o świcie ktos z wioski mnie dojrzy wytknie palcem i machnie ręką
nie odwrócę się spokojnie zagwiżdzę o życiu o losie czlowieczym wiecznej banicji
chciałbym juć iść gdzie pójdę?
pośród setek tatrzańskich szczytów najbardziej urzekał mnie zawsze ten z samotnym krzyżem na Giewoncie