Buduję łódź deski nadziei wyginam w burt wysokie ściany pieszczę troskliwie martwych drzew ciała szmatą zawijając głębokie od drzazg rany
Buduję łódkę ze snopków trzcin i kory złupanej kadłub prosty sznurem plączę ściśle by wytrzymała choć trochę, nim pochłoną ją mielizn wodorosty
Buduję tratwę ze skrawków złudzeń i pęków cichego marzenia upycham dziury pustymi garściami łopocząc modlitwą gdy wiatr się ledwo zmienia
A kiedy zabraknie śmieci do budowy to wpław popłynę w horyzont co barwami płonie i pomiędzy pożyczonych baśni bezmyślnymi snami czuć się będę Titanikiem, który nie utonie.