bo stąd cię najczęściej żegnałem. Powoli i jeszcze po cichu uciekała spod stóp przestrzeń A sylwetka jakby mniejsza i dalsza i już uciec nijak. Żeby tylko moc pochwycić, Żeby nie musieć wsiadać.
Godzina pociągu to zła godzina. To czas przymusu, to jak alarm, To rozkaz od szarej rzeczywistości Zawsze wygrywającej.
Monotonny turkot i świst, Bezsens i absurd. Nuży mnie, zamyka w dźwiękach, Zabiera bunt, zamiera gest.
Lubię to miejsce, bo tu piliśmy piwo, Tam gonił nas sokista. Uciekaliśmy, tańcząc na torach, Gdzie już przechodził drżący dreszcz mknącego pociągu. Tu zaś paliliśmy z ust do ust, Pompowaliśmy dym. Śmieszne małe szczęście na szarym dworcu.
Obok naszych głów waliły pośpieszne i towarowe, A my w trawie jak Bóg nas stworzył. Co za niefrasobliwość. Co za proste szczęście.
Wszystko na chwilę.
__________________________________ (to chyba nawet nie wiersz, tylko wspominki)
To było dobre szczęście. Takie proste, zwyczajne i jednocześnie inne. Takie, jakie się dostaje rzadko.
Sokista gonił nas, bo naprawdę tańczyliśmy i śpiewaliśmy na torach :) Była wielka zima - nie wiem, jak udało nam się pędzić przez zaspy, oblodzone tory, po których jeździły pociągi. Ale to chyba nie było wtedy ważne...