Człowiek z drabiną
Błękit w zielonych cętkach,
Soczystość owoców tak piękna,
Obłoki w rześkim nurcie płyną,
A pod nimi człowiek z drabiną.
Żeby po niej wspiąć swoją duszę
Każde słowo na szczeblu muszę
Zobaczyć w cieniu tej jabłoni,
I widzieć jak w ciemności płonie.
A on milczy i opowiada
O rubasznych sąsiadach,
Płaczącej dziewczynie
I czasie, który nie płynie.
Zachwycony opowieścią położyłem dłoń
Na słojach drewna jego drogi.
Skrzydlaty roześmiał się koń,
A ja zacząłem rozmawiać z Bogiem.
Człowiek słuchał naszej rozmowy
Gryząc jabłko pachnące latem.
Potem puścił drabinę, odwrócił głowę
I poszedł rozsiewać inne światy.
Stałem tak nieskończoną chwilę,
Bezradny, zagubiony, jak w górach echo,
A Bóg uśmiechnął się jeszcze milej
I mruknął - no, idź już do pracy, poeto.
Quid Quidem