Menu
Gildia Pióra na Patronite

Radość szczęśliwego między porankiem a południem

BEZ PSÓW WOLNOŚCI NIE MA SOLIDARNOŚCI,
ZAŚ WOLNOŚĆ KOTA
ZWIASTUJE PEŁNE SPICHLERZE PO OMŁOTACH.

Jest pięknie.
Można by z tego piękna i ciepła
Jaki wiersz napisać
O tym że
Kaliny mają setki zawiązanych baldachów
Że gdybym mógł się pomniejszyć
W rozmiar Tomcia Palucha
To wszedłbym pod ten drzewostan
Niebiańsko niebieskich szafirków
I zza cienia tych setek dzwoneczków
Przyglądałbym się niebieskości nieba
Naszego majowego
Albo jeszcze wspiąłbym się
I stanął na twoich dolnych rzęsach
No i dotykałbym tego niesamowitego
Szafiru Twoich oczu
A potem zjechałbym
Po rozbiegu Twojego policzka
I ze wszystką moją nieskromnością
Skoczyłbym między przesmaczną pierś Twoją
A materiał stanika
I dociśnięty tuliłbym
Bo wyobraźnię Bóg
Wkomponował w człowieka
Aby imaginował wewnętrznym obrazem
Dobre dni pełne rozkoszy i cudności

Poezja jest wszystko jak powiedział
Wielki Poeta Wędrowiec Edward Stachura
Zatem żeby wszystkim było dobro
W rozumieniu piękno i rozkosz
To musimy starać się duchem i ciałem
O ogrody sady i sypialnie
Pełne owoców smacznych
I soków z miąższu oraz mięśni

Reszta jest złem
Choć to też poezja
Bo poezji aby być poezją
Nie potrzeba liryki wyłącznie
Raczej woli krew wydzieliny
Kwiaty w oczodołach czaszki
Bielejącej na byłym wojennym froncie
Cudnym jest i niezapomnianym widok
Niezapominajek kwitnących w otworze czaszki
Powstałym w wyniku przestrzelenia jej
Strzałem w tył głowy
Ot egzekucja na jeńcu bez sądu
Ale najcudniejszym i najparadniejszym
Dziełem wyobraźni i najczęściej
Bardzo częstej codzienności
Jest kępa stokrotek albo nemezji
Kwitnąca w dziurze czaszki
Z prawej strony
Od strzału samobójcy
Najlepiej poety
Wtedy mamy kwintesencję poezji
Zabija swojego chlebodawcę
A sam stwórca wieńczy dzieło
Umierając na scenie
Tragiczny tajemniczy
Niespełniony albo bardzo zwieńczony
Bo poeta bez samobójstwa
Nie jest prawdziwy
Zawsze kieruje nim pycha sławy
Gniewa się od braku pochlebców
Dlatego ten przymus nieczystości
Choćby małżeńskiej

Dobrze że wystąpił maj ze swojego koryta
Tymi trzema bardzo ciepłymi dniami.
Ten trzydniowy areał światła
Powoduje możliwości
W kreowaniu radości życia
Ktoś przeszedł i zatrzymał się
Zauroczyło go bogactwo kształtu
I magia kolorystyki
Papierówki przestrzelonej światłem południa
I cieniem kwitnącej węgierki
No i rusałka admirał
Przykleił się jeszcze do pręcików
Spijając słodycz jabłoni
Owoc stworzenia
A ja pytam naiwnie
Co było pierwsze
Nic czy Bóg
Jak z pustego się nalało i to w takie Coś
Które potem sześć dni tworzyło
I siódmy odpoczywało
I pomyśleć że człowiek ostatecznie
Wywalczył sobie wolne soboty

A najbardziej mnie zastanawiają
Męki tworzenia
Jak to jest Bóg wszystko stworzył w 6 dni
A wierszostwórca często wywodzi
Się z ciemności egipskich
Niemocy twórczej miesiącami
Przez tydzień wersu nie szrajbnie
Leń pyszny czy krytyk Boga
Malkontent dyżurny malkontent
Tego co dobre a jemu nie pozostało nic
Tylko lepić z tego co mu dane
Zazdrosny że on nie Bóg
Że pierwszy nie był tym nic
Co się wypełniło w taką cudowną
Zawartość a więc wszystko
A więc w dobro
Poezję

Nie grymasić więc
Tylko pichcić bo pichcone być musi
Kradzione czy darowane tuczy
Jest dobrze

Nie ma takiego piękna
Którego Indianie nie zawarliby z Bogiem
Stąd też z bogactwo tegoż
Niewyczerpanego źródła lekkości bytu
Czerpią nasze ogrody
A z nich my czerpiemy błogość gotową
I nieograniczone możliwości
Swojej prawdy wolności według duszy
To trudne do odkrycia ale możliwe
Dostajemy więc mniszków i jaskrów
Złote kwiecie
Kurdybanków i ogóreczników
W odcieniach błękitu klejnoty
Na tacy z przędzy rajgrasów
Albo chronione przez ogniste kolce pokrzyw
Wszystkim tym dobrem po swojemu włada
Woń narcyzów i hiacyntów
Zwłaszcza kiedy zawieje dobry wiatr

Tak wiatr umie być katalizatorem szczęścia
Umie odpowiedzieć gdy pytasz wiara
Gdy prosisz miłość
Gdy umierasz w nadziei
Gdy przełamujesz się w cud
I walczysz z Bogiem jak Jakub
I dostajesz nagle wszystko
Miłość dobro wiarę swoją prawdę
I czujesz się prorokiem
Do jej głoszenia z Bogiem
A jednocześnie mimo Boga
Choć tak naprawdę masz swój cichy ogród
I drugą duszę kochającą po cielesności kres
Więc w sumie sumując
Pracująca kosiarka jest ci ciszą i spokojem
Nim dusza nie zapragnie zmysłom ciała
Też ciszy która ma głos melodii ze słów
I to jakich i kogo przez kogo
Zatem panie i panowie
Przed Wami Stare Dobre Małżeństwo

Wiesz opowiem ci jaka promocja
Właśnie nas spotkała tutaj
W kwietnej rezydencji Boga przy Ogrodowej
Panie przedszkolanki prowadziły dzieci
Tam na pola łąki i nad Biały Potok
Przystanęły kierując uwagę dzieci
W stronę szafirków niezapominajek
Bratków narcyzów hiacyntów
Tłumaczyły im kolory odcienie nazwy
Bo Bóg chce aby jego ogrodnicy
Byli docenieni za trud cierpliwość
Konsekwencję i piękno które
Ostatecznie dają dziecku
Albo mądremu wrażliwemu wędrowcowi
A na końcu kos przysiadł
I wyśpiewał
To są ogrodnicy moi i ich słuchajcie
Słów ich obrazem i ekstazą czynionych
Na moją nie pamiątkę
Lecz tu i teraz

Oto jest życie prawdziwe
Miłe Temu
Który ich wam posłał
Tak pokój mój wam daję
Bierzcie byćcie w nim
Tańcząc go
Nim zaproszę was ponownie
Do domu mojego
W którym jest chatek ogrodnika wiele
W wielu wielu ogrodach

297 748 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
  • kukaczka

    12 May 2021, 15:49

    ..jakoś zagubilam się.. tak deczko zaplątałam w wielowątkowość zachwyt botaników lirykę Najwyższe Jestestwo, Stwórcę!
    ..hmm wiosna Panie sierżancie..🌷