Menu
Gildia Pióra na Patronite

Wzorując się na książce E.E. Schmitt'a

kamechamecha

kamechamecha

Miałam ciężki dzień, dostałam jedynkę z fizyki. Natalka się na mnie obraziła i spóźniłam się na autobus. Snułam się przez godzinę po mieście i marzyłam, żeby ktoś cofnął czas. Dlaczego prześladuje mnie pech? Czy urodziłam się pod zła gwiazdą? Czy ktoś usilnie pragnie mnie doświadczyć i zepchnąć na dno rozpaczy? Kiedy obwiniałam cały świat za swoje niepowodzenia i myślałam, że nie może istnieć ,,beznadziejność beznadziei”, jakiś beznadziejnie niezrównoważony typ wjechał w wielką kałużę i zrobił mi kąpiel od czubka nosa po same stopy. Nie! Dotarło do mnie, że szczęście to ,,coś”, co opuściło mnie na zawsze. Czyżby spełniała się moja osobista Apokalipsa? Przypomniałam sobie słowa Miłosza ,,innego końca świata nie będzie”, mój koniec stawał się tu i teraz. Przemoknięta do suchej nitki, brudna i zniechęcona do jakiegokolwiek działania wsiadłam do długo wyczekiwanego autobusu i pojechałam do domu. Byłam przekonana, że nie dotrę na miejsce, nawet zrobiłam sobie rachunek sumienia i uroniłam łzę, bo dotarło do mnie, że to moje życie nie było takie złe. Jednak ktoś postanowił, że mam jeszcze chwilę pożyć. Może dano mi czas, żeby pożegnać się z rodziną? Weszłam do domu. Rzuciłam plecak i pierwsze kroki skierowałam do łazienki. Mama zaniemówiła na mój widok. Wyglądałam jak nędzny wymoczek, wyrzut sumienia społeczeństwa. Nie zadawała wielu pytań, odgrzała mi obiad i zrobiła gorącą herbatę. Kochana kobieta. Pomyślałam, że to mój ostatni obiad, więc celebrowałam każdy kęs, chcąc zachować w pamięci wyrafinowany smak naleśników z serem i cynamonem. Nawet na chwilę przestałam myśleć o sprawach ostatecznych, ale ten stan nie trwał długo, gdyż do domu wtargnął mój ukochany młodszy braciszek. Och!- jak ja go kocham, już patrzeć na niego nie mogę, ale uśmiecham się z pewną dozą sztuczności, bo nie chcę mieć kolejnego wroga i nie zaznać przez to spokoju w zaświatach.

- Gabi! Siostra!? Jesteś? - dobiega wrzask z drugiego końca domu.
- Co chcesz? Nie zapominaj, że nie jestem głucha. – odpowiadam przez zaciśnięte zęby.
- Właśnie wróciłem od Agi, pomagała mi odrabiać zadanie domowe z polskiego.
- I co?- spytałam, w ogóle nie przywiązując wagi do tego, co mówi.
- Przyniosłem ci książkę. Aga mówiła, że to jej ulubiona i traktuje ją jak Biblię.
Nie, to nie może dziać się naprawdę. Jeszcze Biblię każą mi czytać. To nie jest na pewno zbieg okoliczności. Coś wisi w powietrzu.
- Nie lubię czytać, nie pamiętasz? – zbywam go i udaję się do swojego pokoju, ale ten uparty bachor nie odpuszcza.
- Proszę, przeczytaj- przybliża się do mnie ze spojrzeniem bezdomnego pieska.
- Nie, nawet lektur nie czytam. Nie będę robiła wyjątków, a poza tym nie mam czasu!- spławiam namolnego braciszka.
- Zostawiam ci ją na półce, jak zechcesz to przeczytasz – słyszę radosny głosik naiwniaka, z którym żyję pod jednym dachem od 12 lat.
Położyłam się na łóżku, przyjęłam dogodną pozycję i stwierdziłam, że wypaliłam się w zbyt młodym wieku. Nie mam celu w życiu, dewiza życiowa ,,carpe diem” stała się frazesem bez pokrycia, cóż pora się wynosić z planety Ziemia. Gdy uprawiałam wewnętrzną ascezę, nie wiem dlaczego, ale zerkałam na książkę, która leżała naprzeciwko mnie. Ta wredna książka mnie dekoncentrowała. Obsesyjnie spoglądałam na nią i doświadczyłam czegoś w rodzaju kuszenia. Pomyślałam, że mogę zacząć ją czytać, zrobić to, żeby udowodnić sobie, że ta książka wcale mnie nie zainteresuje. Zapewne zostawię ją po sześciu stronach, tak jak i wszystkie inne. „Oskar i pani Róża”. Pewnie jakieś romansidło, niespełniona miłość, nieprzespane noce, może samobójstwo i takie tam ckliwe historyjki. Zerknęłam na notkę umieszczoną z tyłu książki i moją uwagę zwrócił fragment: „ W głębszym wymiarze książka […] to również próba odpowiedzi na pytanie: jak żyć”- bardzo mnie to zaintrygowało. Od rana przeczuwam swój koniec, a tu, proszę, wpada mi do ręki przewodnik o życiu. Otwieram. Pierwsza strona, duże litery, czytam, jakoś leci. Zmieniam pozycję, siadam na łóżku - dziesiąta strona. Chodzę po pokoju- dwudziesta trzecia strona. Odkładam książkę. Przecież obiecałam sobie, że nie będę czytać. Włączam kompa. Właściwie nie wiem w jakim celu. Sprawdzam pocztę, wchodzę na GG. Nuda. Nic mnie to nie obchodzi, co piszą, myślą i planują moi znajomi. Nagle podchodzę do książki, nawet nie wiem, jaka siła mnie do tego skłoniła, otwieram ją i zaczynam czytać. Chłonę każde słowo, literkę po literce. Pragnę zarejestrować w pamięci wszystkie zdania. Czytam ,,Im więcej dostajesz po buzi, tym więcej możesz wytrzymać”. To coś dla mnie, ale czy mogę porównywać swoje błahe problemy z dramatem, który przeżywa Oskar? Poczułam się jak ostatnia egoistka. Jestem zdrowa, mam wszystko, co może mieć przeciętna nastolatka. Śmierć nie zagląda mi w oczy, a ja dramatyzuję, robię z siebie cierpiętnicę, nie wiedząc nic o ludzkim cierpieniu. Płaczę. Jest mi wstyd. Jaka jestem małostkowa, prymitywna i słaba psychicznie. Muszę się zmienić. Nie mam siły czytać dalej. Rozklejam się na dobre. W myślach mam piękne słowa pani Róży.
„Bo są dwa rodzaje bólu, Oskarku. Cierpienie fizyczne i cierpienie duchowe. Cierpienie fizyczne się znosi. Cierpienie duchowe się wybiera”.
Uświadamiam sobie, że cierpię na własne życzenie, bo tak jest mi wygodnie, użalać się nad sobą zamiast przejść do działania, zmieniać, poprawiać swoje życie. Obudziłam się wcześniej niż zwykle. Zjadłam śniadanie, pocałowałam mamę na do widzenia, uśmiechnęłam się do brata i wyszłam na przystanek. Nie byłam sama, miałam ze sobą Oskara i panią Różę. Na lekcji polskiego nie uważałam, nie słuchałam, co mówi nauczycielka. Byłam zainteresowana tylko tym, co mają mi do powiedzenia Oskar i pani Róża. Przeczytałam niezwykłe słowa:
„[...] życie to taki dziwny prezent. Na początku się je przecenia: sądzi się, że dostało się życie wieczne. Potem się go nie docenia, uważa się, że jest do chrzanu, za krótkie, chciałoby się niemal je odrzucić. W końcu kojarzy się, że to nie był prezent, ale jedynie pożyczka. I próbuje się na nie zasłużyć” i kiedy chciałam zapisać je w zeszycie, zostałam wyrwana do odpowiedzi. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Wstałam i zrobiłam coś, co zdziwiło nie tylko mnie, ale wszystkich, którzy patrzyli na mnie jak na ósmy cud świata. Podniosłam do góry książkę i rozpłakałam się. Nauczycielka zachowała się wspaniale. Nie komentowała, nie prawiła mi kazania. Powiedziała, że jak przeczytam książkę, to mam napisać, czego mnie nauczyła. Byłam jej wdzięczna za ten akt miłosierdzia. Przypomniałam sobie słowa pani Róży:
„[...] codziennie patrz na świat, jakbyś oglądał go po raz pierwszy”.
I inaczej spojrzałam na polonistkę, ujrzałam innego człowieka. Może ona zawsze taka była, tylko ja patrzyłam na nią przez pryzmat zła?
Wróciłam do domu. Myślę o Oskarze. Jaki dzielny chłopiec. Zostało mu niewiele dni życia, a każdy jeden dzień traktował jako dziesięć lat. Pisał listy do Boga. Z niecierpliwością czekał, aby Bóg go odwiedził. Przed śmiercią napisał: „Tylko Bóg ma prawo mnie obudzić”. Nie przestał wierzyć, wiedział, że życie jest darem od naszego Pana.
Zabrałam się do nauki, nie zmarnuję swojej życiowej szansy. Poprawię oceny, zrealizuję swoje marzenia – rozpocznę kurs nauki gry na gitarze. W tej chwili przypomniałam sobie piękne słowa z książki, która zmieniła moje nastawienie do życia, do ludzi, do samej siebie.
„Zapominamy, że życie jest kruche, delikatne, że nie trwa wiecznie. Zachowujemy się wszyscy, jak byśmy byli nieśmiertelni”.
Moja ,,mała – wielka Biblia” przywróciła mi wiarę. Wskazała drogę, pomogła wyjść z labiryntu niedorzeczności. ,,Carpe diem” – tak zakończyłam swoje zadanie domowe z języka polskiego.
Książka Érica - Emmanuela Schmitta ,,Oskar i pani Róża” zajmuje najważniejsze miejsce w mojej biblioteczce i w moim życiu. Zawsze po nią sięgam, gdy dotyka mnie smutek, gdy nie radzę sobie z problemami, które nagle pojawiają się w mojej życiowej wędrówce. Za każdym razem znajduję odpowiedź na dręczące mnie pytanie, czy to, co robię, ma jakiś sens? I kiedy porozmawiam z Oskarem i z panią Różą, odradzam się jak feniks z popiołów, nabieram wiatru w żagle, oddycham życiem i znam „[…] rozwiązanie dla życia”
„ Dla życia jest kilka rozwiązań, więc nie ma żadnego.
A ja myślę, że dla życia nie ma innego rozwiązania niż żyć.”

3387 wyświetleń
54 teksty
1 obserwujący
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!