Jak podają Agnieszka Pałac i Mariusz Czaja w Posłowiu do "Portretu...", recenzent "Daily Chronicle" widział w nim książkę "zrodzoną z trędowatej literatury dekadenckiej Francji, książkę zatrutą, której atmosfera cuchnie duszącą wonią rozkładu intelektualnego i moralnego".
Zaprawdę nie wiem, czy taka recenzja bardziej pochlebia czy ma za zadanie dopiec. Zapewne jej autor liczył na to drugie, ale jak czytam te słowa dzisiaj, to można chyba zazdrościć Wilde'owi, że ktoś tak określił jego dzieło. To wielka sztuka swoją sztuką wywołać u kogoś takie wrażenie. :)
Książka niesamowita i nie świadczy o tym tylko ilość złotych myśli, które z niej pochodzą. Prawie wszystkie zacytowane u nas słowa z "Portretu..." pochodzą z ust lorda Henryka, przyjaciela tytułowego bohatera. W pewnym momencie lorda Henryka ktoś określa mianem księcia Paradoksu.
Wilde w książce ukazuje sztukę ponad religią, wiarą, moralnością. Dla piękna można uczynić wszystko, albo i więcej. Przy czym należy pamiętać, że dla każdego owe piękno jest czym innym, ba, zmienia się to w czasie.
To, co działa dla mnie osobiście na plus, to to, że powieść jest przewleczona nicią grozy. Przecież ukrywany za kotarą obraz niewątpliwie budzi grozę nie tylko Doriana Graya, ale i czytelnika.
Polecam jako wieczorną lekturę. :)