Menu
Gildia Pióra na Patronite

Kilka słów o bólu

eyesOFsoul

Będę tam (2013)
kategoria: literatura współczesna, koreańska
liczba stron: 326
cena: 35,00 zł
wydawnictwo: Kwiaty Orientu
ocena: 8/10

„Czekaliśmy na siebie o każdej godzinie dnia i nocy. Nigdy nie było za późno na odwiedziny.”[1]

KILKA SŁÓW O BÓLU

Éric-Emmanuel Schmitt napisał kiedyś: „Życie zazwyczaj jest dla historii zabójcze, czasami o poranku czujemy, że coś się zacznie, coś pełnego czystego, wyjątkowego. Później dzwoni telefon i wszystko się kończy. Życie szatkuje, rozpyla, rozmywa codzienność nie lubi wyraźnej kreski.” Nie bez powodu zaczynam recenzję właśnie tym cytatem. Bowiem dziś będzie nieszablonowo. A słowa Éric-Emmanuel Schmitt niebywale pasują, zarówno do okładki książki, jak i do jej treści. O czym mowa?
Kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam, zaintrygowała mnie. Nie od dziś lubię prostotę. Prostota bijąca z okładki po prostu mnie urzekła. A im dalej wgłębiałam się w lekturę, tym okładka stawała się coraz bardziej sensowna. Coraz bardziej na miejscu. Jak wiadomo kobiety są ciekawskie i wścibskie. Więc zastanawiałam się, jak wygląda koreańskie wydanie tej książki… I tu, przyznam szczerze, zawiodłam się. Sądziłam, że szata graficzna w oryginale zwali mnie z nóg. Tak się jednak nie stało.
Dlatego tym bardziej jestem szczęśliwa, że książkę czytałam w polskim wydaniu. Nie żebym umiała koreański… Spokojnie, daleko mi do tego szczebla.
Ponadto książka zaopatrzona jest w wiele ilustracji, które są dobrym uzupełnieniem całej powieści. Dla mnie jest to dość zaskakujące, bo pierwszy raz się spotykam z taką synchronizacją treści i obrazu. I tym bardziej jest to na plus. Bo mając taką książkę w ręku i widząc, że jest ona dopracowana od początku do końca, jako czytelnik czuję się wyróżniona.
Oryginalny tytuł książki wygląda tak:
어디선가 나를 찾는 전화벨이 울리고
Nie podjęłam się próby jego tłumaczenia. Wiem jednak, że różni się od tego w polskim i angielskim wydaniu. Gdyby kogoś ciekawiło angielski tytuł brzmi: From Somewhere Afar the Phone Keeps Ringing for Me. I tu znów podkreślam, że nasz polski tytuł prezentuje się o niebo lepiej. I o niebo lepiej wyraża sens powieści.
„Będę tam” to książka, której nie da się przeczytać w jeden wieczór. I nie dlatego, że ma spore objętości. Bo nie ma. Liczy sobie zaledwie 326 strony. Nie jest to jednak łatwa powieść. I sama wolałam ją umiarkowanie dawkować. W dodatku, jeśli wolicie dynamiczną akcję, takiej tu nie znajdziecie. Kyung-sook Shin serwuje czytelnikom opowieść o czwórce młodych Koreańczyków. Główną bohaterką jest Jeong-Yun , która próbuje właśnie wejść w dorosłe życie. To dość ważny moment. Bo każdy z nas w końcu musiał rozwinąć skrzydła. Jeong-Yun ma o tyle trudniej, bo opuszcza dom rodzinny w czasach dyktatury wojskowej w Korei Południowej. Ale niech Was to nie zniechęci. Nie mamy tu do czynienia z podręcznikiem od historii. Polityka, dyktatura, wojsko – stanowią tylko tło. Na głównym planie są przede wszystkim emocje.
Yun jest dla mnie nieodgadnioną postacią. Pełna sprzeczności nie daje się rozszyfrować. Często działa impulsywnie. Panuje w niej wewnętrzny chaos pełen bólu, który aż krzyczy z poszczególnych kartek. Jednak nie tylko ona wydaje się być nadwrażliwa na każde słowo. Pozostała trójka bohaterów, o których wcześniej napomknęłam, również boryka się z pewnego rodzaju niezdecydowaniem. Zarówno Yun, jak i Mi-ru, czy Myeong-seo lub Dana nie są asertywni. Nie potrafią się postawić. Nie potrafią wyrobić własnego zdania i go bronić. Mają problem by z kimkolwiek się porozumieć. Nie mówiąc już o rodzinie, z którą żadne z nich nie potrafi (a może nie chce?) nawiązać ludzkiego kontaktu. Niemniej jednak jest w nich coś, co przyciąga. Pewien magnetyzm, który nie daje o sobie zapomnieć, kiedy odkłada się książkę na półkę. I cała ta czwórka stanowi, dla mnie, istotny element.
Po przeczytaniu czuję się naznaczona. Czuję, jakbym miała milion blizn, które przeniosły się z poszczególnych bohaterów na mnie. Niesamowite jest to, jak bardzo książka może wpłynąć na czytelnika. Jest wyjątkowo refleksyjna. Bohaterowie wzbudzają sympatię. I z kolejnymi stronami, człowiek kibicuje im coraz mocniej. Takich emocji nie wywołuje zła powieść. Oczywiście możemy siać wątpliwość, co do realizmu, kiedy stykamy się w książce z osobami, które są nadwrażliwe. A ta nadwrażliwość zdaje się być mocno przerysowana. Myślę jednak, że ten zabieg nie przeszkadza w odbiorze książki. A nawet może i ułatwia. W końcu musimy pamiętać, że stykamy się z grupą. Jako grupa reprezentują oni podobne wartości. I dla mnie ta ich nadwrażliwość symbolizuje w pewnym stopniu problem, z jakim spotykamy się na co dzień. Bo to przecież nie jest tak, że pewnego dnia wstajemy z łóżka, wychodzimy z domu, kupujemy kawalerkę i zaczynamy żyć na własny rachunek w zgodzie z całym światem. W dużej mierze człowiek wyprowadza się z domu i tak naprawdę nie jest świadomy tego, co go spotka. A w książce mamy do czynienia właśnie z takimi ludźmi, którzy dopiero stawiają kroki w dorosłym życiu.
Literatura koreańska niesamowicie poszerza horyzonty. Są to zupełnie inne powieści. O innych historiach czytamy. O innych problemach dyskutujemy. Na co innego zwracamy uwagę. Autorka w powieści dystansuje się do rzeczywistości. Tam jakby… mamy do czynienia z demonstracją przeciw czemuś. W Polsce jest to nie do pomyślenia. My zawsze stajemy w opozycji do kogoś. To przez kogoś zarabiamy tak mało. To przez kogoś nam nie wychodzi. To przez kogoś ciągle jesteśmy krzywdzeni. Nam się wydaje, że jeśli nagle zmienimy władzy szyld, to w życiu przeżyjemy renesans. U Kyunf-sook Shin protestuje się przeciw rzeczywistości. Dlatego że nagle ludzie znikają, dlatego że nasz ból jest tak wielki, że aż nie możemy się unieść. To jest coś innego. Zupełnie inny światopogląd zostaje nam podany na tacy.
Na stronie wydawnictwa Kwiaty Orientu możemy przeczytać taki opis:
Seul, lata osiemdziesiąte XX wieku. Jeong Yun po rocznym urlopie dziekańskim wraca na studia, gdzie spotyka Myeong-seo i Mi-ru. Już od pierwszego spotkania nowi przyjaciele intrygują Yun nie mniej niż pełne tajemnic uliczki Seulu. Czasy są ciężkie – Korea Południowa wciąż znajduje się pod dyktaturą wojskową – cała trójka zaprzyjaźnia się, wspiera wzajemnie i darzy specjalnym uczuciem. Tajemnicze zgony, pilnie strzeżone tajemnice, które wychodzą na światło dzienne, stają się także ich udziałem. Prawdziwy dramat ma jednak dopiero nadejść. (…) Będę tam w pełni łączy uniwersalne i niewygodne tematy w pełnym fascynacji świecie. Ta niezwykle przejmująca powieść jest delikatnym badaniem młodzieńczych namiętności, dramatów i zawirowań politycznych.
Dodam tylko, że w książce nie brakuje miłosnych zawirowań i przyjaźni, których można zazdrościć bohaterom. I w tym zakresie, to dość pouczająca lektura. Podkreśla, co w życiu jest ważne. Na co warto zwracać uwagę. Czego lub kogo unikać.
Czy polecam książkę? Zdecydowanie. Ale tak jak mówiłam… Nie jest to łatwa pozycja. Ale jeśli tylko wczujemy się w główną bohaterkę, będziemy mogli się delektować każdą stroną. „Będę tam” to książka, która zmusza do refleksji. I jeśli tego szukacie w książkach – to to jest właściwy wybór.

„Milczał. Milczał tak od ośmiu lat, a to długo. Osiem lat ciszy. Niewyobrażalna liczba godzin. Ale nawet wcześniej, w momencie przebywania z innymi ludźmi, choć dziś już nie pamiętamy po co, przez cały czas unikaliśmy swoich spojrzeń. Aż do czasu, kiedy trzeba było się rozstać. I dopiero wtedy, bez słowa, podaliśmy sobie ręce na pożegnanie. To było wszystko.”[2]

Książka została przekazana przez Wydawnictwo Kwiaty Orientu.

_______________________
[1] Kyung-sook Shin, Będę tam, Wydawnictwo Kwiaty Orientu, Skarżysko-Kamienna 2012, s. 21
[2] Ibid., s. 9
_______________________
~ eyesOFsoul ©
blog Recenzencki
Recenzję z dołączonymi zdjęciami można przeczytać tutaj:
http://recenzencki.wordpress.com/2013/09/26/bede-tam-kyung-sook-shin/

146 995 wyświetleń
1738 tekstów
256 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!