Menu
Gildia Pióra na Patronite

"Pan Pardon"

Żył raz człowiek w wielkiej chacie, całej z drewna spróchniałego.
Zawalała się latami, na twarz człeka okrutnego.
Jego chciwość była wielka, ludzie z dala omijali.
Bo, wciąż niszczył, rodu godność, którą tworzyli latami.
Człowiek twarz, swą miał bladawą i swe włosy, całkiem szare.
Oczy ciemne niczym z piekieł, liczne blizny pozszywane.
Na swym torsie miał koszulę, białą niczym, śnieg na dworze.
Garnitur cały czarny, niczym węgiel w mej stodole.
Spodnie czarne na swych nogach, zapięte pasem ze skóry.
A na stopach, wielkie buty, także czarne, piękne z góry.
W swoich dłoniach, całych bladych, laskę trzymał, on drewnianą.
A na głowie, miał kapelusz, kryjąc nim, fryzurę szarą.
Po co mówię wam, o człeku, o ubiorze i tej chacie.
Skoro nie znacie człowieka, ale ze mną go poznacie.
Podróżował niegdyś miastem, wzdłuż uliczek oświetlonych.
-Niegdyś świeczki, dziś żarówki, oświetlają całe domy.
-Na co człowiek to zamienił, też tak ogień sponiewierać.
-Choć ratował nas w przeszłości, dziś się ognia nie docenia.

-Panie Pardon!? – Krzyk z daleka.

-O listonosz, jakże miło.
-Co sprowadza Pana do mnie? – spytał Pardon z krzywą miną.

-List, od kogoś z… Krakowa!

-Ach, dziękuję drogi Panie.
Kapeluszem się ukłonił, po czym z teczką pobiegł dalej.
-Ach te listy, straszne listy, jakże niegdyś łatwiej było.
-Nikt zawracać, nie chciał głowy.
-Co dopiero, pisać listu.
-Teraz tyle technologii, ale pluję na to wszystko.
-Brud na świecie się porobił, istne śmieci wysypisko.
-Jednak muszę to powtórzyć, dalej plując na to wszystko.
-Polsko, przez tą technologię, utraciłaś prawie wszystko!
Schował zatem list do teczki, aby w domu go przeczytać.
Dalej kroczył tą ulicą, póki ciemna, póki cicha.
A ulica jak ulica, miedzy zabudowaniami.
-Stare kamienice, szare kamienice.
-Ludzie, wciąż mówią, że zaśmiecają ulice.
-A dla mnie to stare, pomysłowe budowle.
-Nie są proste, lecz pogodne.
-Wstyd, to wielki dla kamienic.
-Architektura nowoczesna… Pfffu!
-Żadnej rzeźby, gładkie tynki, nie dostrzegam już w tym piękna.
-Moja chata cała z drewna, choć zawala się już strasznie.
-Jak mój Ród, jak ma rodzina, runie, spłonie, wreszcie zgaśnie.
-Pardon!
-Może Ciebie, droga chato, jeszcze kiedyś odbuduję.
-Jednak póki się zawalasz, tylko Tobie dziś współczuję.
Krocząc dalej, wzdłuż kamienic, dostrzegł Pardon samochody.
-Gdzie się konie zapodziały?
-Gdzie dorożki?
-Gdzie powozy?
-Kawał blachy, starej blachy.
-Rdza na dole, rdza na górze.
-Nikt już koni nie szanuje, zapomnijmy, o kulturze.
-Tej kulturze, gdzie się szlachta jeździć konno, wciąż uczyła.
-Teraz nikt, nawet, o koniach, słyszeć nie chce w tych mogiłach.
-Stara blacha.
-Gdzie tu frajda?
-Choć spaść z konia frajdą było.
-Jednak czasem, to naprawdę się dla ludzi źle kończyło.
-Cudne konie, tęsknie strasznie.
Łza się w oku pojawiła.
Dla Pardona Polską wadą, nowoczesność tylko była.
-Cud techniki!
-W medycynie, to rozumiem jakieś zmiany.
-Jakiekolwiek ulepszenia, na nasz żywot ukochany.
-Ale w życiu?
-Życie krótkie, czego więcej w nim potrzeba?
-Nie zabawek.
-Nie pojazdów.
-Ino wody, domu, chleba.
-Tylko, tyle nam potrzeba.
Wyszedł z miasta z pośród, ulic wkroczył w park, jesienną porą.
Tylko zastał, pośród cieni, istną Sodomę z Gomorą.
Miejsce ciche, miejsce szare, nie odczuwał w nim radości.
Brak radości, brak miłości, tylko smutek, wciąż tu gości.
Przybył Pardon w owe miejsce, by podziwiać zieleń miasta.
Poniszczoną, zieleń parku, z której nic już nie wyrasta.
-Biedne drzewa!
-Niegdyś tylko… z drewna domy budowano.
-Drzew sadzono całe mnóstwa.
-Niegdyś zieleń szanowano.
-Poza deszczem, poza czasem, nikt o drzewa dbać już nie chce.
-Pardon!
-Jeszcze drzew, posadzę kilka.
-W moim sadzie, w moim mieście.
-Póki starość, mnie dogania.
-Póki śmierć, nie ma na liście.
-Póki starość, mnie dotknęła.
-Pora w końcu, zmienić wady.
-Bo to przez nie, swoją młodość, rujnowałem przez dekady.
Wyszedł Pardon z parku tego, liście drzew go pożegnały.
Bo myślami był tuż przy nich, w jego myślach odrastały.
Chwycił laskę, ruszył dalej, w stronę ulic, w centrum miasta.
Za szkłem sklepów, reklam tyle.
-Człowiek, im, nie powie Basta?
-Książek mnóstwo.
-Widok przedni, lecz niestety mi nieznany.
-Całe półki zakurzone, a wśród nich, tylko my sami.
-Żywot krótki, na tym świecie.
-W książkach, nocami siedziałem.
-Przez co wszystko, utraciłem.
-Miłość, odeszła w nieznane.
-Gdy się, w książkach, zatraciłem.
-Dziś wśród ludzi, jutro sami.
-Życie, strasznie przyspieszyło.
-Lata były godzinami.
-Wczoraj młodość, dzisiaj starość.
-Już, ja nie wiem, co się stało.
-Gdzie przepadła, moja młodość?
-Czasu cofnąć się, nie dało.
-Życie swoje otrzymałem, utraciłem jednak w sobie.
-Pardon!
-Póki starość, wciąż rozkwita.
-Niechaj młodość, do mnie wróci.
-Nie na wierzchu, lecz od środka.
-Niechaj młodość, się przebudzi.
-Tak, nadrobię swoją stratę.
-Tak, poczuję jakąś zmianę.
-Tak, docenię swoją przeszłość, którą wcześniej zapodziałem.
Poszedł dalej, wzdłuż ulicy.
Nagle śmierć, go zatrzymała.
-Do królestwa mego wstąpisz.
-Twa klepsydra, czas wskazała.

-Pardon!
-Wybacz, Moja Droga!
-Chciałbym jeszcze… Ponadrabiać, swoje straty.
-To, co młodość odebrała.
-Starość, pomóc mi w tym raczy.

-Zatem, dobrze śmiertelniku.
-Cała doba, Tobie dana..
-Za Twe chęci, za Twą pomoc.
-Dziś, nie spotka Ciebie kara.
Ruszył, zatem Pardon dalej.
Kupił, drzew kilka do sadu.
Po czym, ruszył do swej chaty.
W której, brakło tylko ładu.
-Te ostatnie me godziny.
-Kładę się do łoża swego.
-Śmierć, niech przyjdzie.
-Czekam na Nią.
-Zlekceważyć?
-Nie dlaczego.
-Za tę dobę, za tę szansę.
-Dziś dziękować tylko mogę.
-Przybądź do mnie, Droga Pani.
Oczekiwał jej chwilami.
Jednak zasnął, ze zmęczenia.
Po spacerze wspomnień starych.
Usłyszała, więc ruszyła.
Prosto w stronę jego chaty.
Drzwi otwarła, choć skrzypiały.
Starca ze snu, nie zbudziła.
Duszę jego odebrała, ciało ziemi zostawiła.
W jego ręce, wiersz, ujrzała, lecz mu jego nie zabrała.
Za to, że go nie szukała, jeszcze jedną szanse dała;

„To już koniec, śmierć nadchodzi.
Przy mnie, ona tylko stała.
Moja luba, choć imienia, moja dusza zapomniała.
U drzwi chaty, wchodzi postać w czarnym płaszczu i kapturze.
W swojej dłoni trzyma kosę, ostrzem zwróconą ku górze.
Ta, osoba mnie zabiera.
Gdzieś, gdzie świat powoli płynie.
Gdzieś, gdzie młodość, będzie wieczna.
Gdzieś, gdzie starość, nie przeminie.
Gdzieś, gdzie drzew człek nie zrujnuje.
Gdzieś, gdzie życie me przeminie.
Chcę przeprosić, choć to tylko.
Przepraszam, na pergaminie.”

Także, tyle, o Pardonie z Rodu Kieszków, jakże starych.
Dom Pardona się zawalił, tak jak Ród, tak jak Rodzina.
Zapomniani, tylko drzewa, szum rozniosły, wokół nieba.
Wokół ruin jego domu, szumiał sad, spokojnym tonem.
Tutaj konie wędrowały, chętnie tu odpoczywały.
Lecz po śmierci, pośród ludzi, dalej był nie doceniany.

13 730 wyświetleń
175 tekstów
60 obserwujących
  • 13 April 2012, 13:52

    Szacunku w moich oczach do tych rzeczy brak :(
    A za tym najbardziej mógłbym zatęsknić. :)

    Pozdraw!am ~Pan_Pardon

  • 10 April 2012, 21:41

    Dziękuję Marto :*

    Pozdraw!am ~Pan_Pardon

  • zakochaneniebo

    10 April 2012, 15:56

    Bardzo fajne, przyjemne. ;)

  • 11 January 2012, 18:53

    Dokładnie, w świecie pełnym nowoczesności docenić starość, albo wgle ją dostrzec to sztuka :D

  • 20 September 2011, 13:28

    Dz!ękuję^^

  • 9 September 2011, 19:23

    Dz!ękuje^^
    To naprawdę w!ele dla mn!e znaczy;)
    Ale w!ększą wagę przyw!ązuje do w!erszy n!ż do opow!adań;)

    POZDRAW!AM^^

  • Olline

    28 July 2011, 22:25

    Świetne - bardzo miło się czyta, ma przesłanie i jest dobrze napisane : ) więcej takich opowiadań ; p