Menu
Gildia Pióra na Patronite

Wschód. Przedsmak. Początek.

Anvaine

Anvaine

Zrodzona ze snu cierpienia i łzy żalu.
Zaklęta w ogniu, przychodzi z ciszą.

Tego dnia nie było słonecznie. Promienie nie przebijały się przez okienne zasłony zaglądając w pomieszczenia. Niebo nie było niebieskie i nie zachwycało spokojem. Nie było też pochmurno, mgliście, deszczowo. To jeden z tak zwykłych dni, że aż na samą myśl powinno robić się niedobrze.

Nie była to mała wioska, gdzie dzieci śmieją się biegając boso. Nie było tam chat z drewnianą strzechą, pulchnych dziewek piekących chleb, ani tym bardziej zapracowanych rolników, wracających z pól, gdy największy upał. Nie był to ogromny zamek, ani bogaty dom ze służbą. To miejsce było tak zwykłe, że już z dawien dawna zapomniane.

Kobieta nie była wytworną damą, nie nosiła sukien ciężkich od naszytych klejnotów. Kobieta ta nie była też zapracowaną gospodynią dbającą o uprzątnięcie domu. Nie była wojowniczką, maginią, zielarką, złodziejką... Była jedną z tych kobiet, które obojętnie mijasz na ulicy i może tylko kiedyś przypomni ci się, że mogłeś ją spotkać.

W sposób nieuchwytny i niejasny. W sposób zapomniany. Mimo to wszystko była...
I spodziewała się dziecka.

Poznasz, czym jest noc bezkresnego horyzontu, gdy gwiazda,
która linię jego wyznaczała, nigdy więcej nie zabłyśnie.*

W przestronnej sali, tam gdzie plafon ciągnął się aż po niebo, gdzie nie raz miejsce miały najcudowniejsze z tańców, gdzie słońce każdego dnia nieśmiało zaglądało przez wysokie okna...

Jasny klinkier jakby nieśmiało nabierał rumieńców. Miękki róż z każdą chwilą miał coraz ciemniejszy odcień. Z początku rubinowy, później bardziej krwisty, poprzez karminowy, by w końcu podłoga zbroczyła się prawie czarną i lepką krwią ciemnowłosego mężczyzny. Błyszczący napierśnik z wizerunkiem atramentowego orła, który zrywał się do lotu, leżał nieco dalej. Jednak dłoń wojownika nadal zaciśnięta była na rękojeści miecza.

Niektóre z mebli, długie i ciężkie kotary w oknach, nawet pojedyncze z wazowych kwiatów płonęły. Ogień tańczył lekko na wietrze, który wpadał tu przez wybite szyby. Powoli, ale z dziką zachłannością i starannością trawił wszystko wokół, gdy kobieta w długiej, białej koszuli nocnej płakała nad ciałem martwego wojownika przyciskając twarz do jego zimnego policzka.

Zniszcz mnie nim zrozumiem, co znaczy cierpieć.
Mój gniew nie zwróci się wtedy przeciwko Tobie.
Zniszcz mnie nim poznam prawdę.

I ona umarła. A później? Później umierała jeszcze wiele razy.
Wracanie znad granicy jest czymś w rodzaju stanu przejściowego. Jest ciepło, miło. Uważaj jednak, bo przebywanie tam dłużej niż to potrzebne kończy się tragicznie. A powroty? Powroty nie są łatwe. Za każdym razem jest trudniej, ale ta ekscytacja... Ona czyni powroty wartymi doświadczenia. Przekraczanie granic też jest całkiem ciekawe. Zwłaszcza, jeśli nie ma się już nic do stracenia. No i są jeszcze Oni - są tam zawsze.

W chwilach smutku świat staje się prozaiczny, w chwilach radości jest jednym wielkim żartem. W ciszy nie ma nic. Ta cisza była inna. Całkiem nieprzyjemna, drażniła nie-zmysły, mieszała nie-myśli. Tak bardzo chciało się wrócić... Tylko którędy?

Budzimy się ze świtem - by żyć.

Za wzgórzami Idavall toczył się bój o coś, czego ludzie nie rozumieli, albo raczej w większości wypadków po prostu nie chcieli rozumieć. To właśnie tam wracała, by móc być. Bardziej żywa, bardziej rzeczywista, by móc być bardziej.
Tylko pierwszy powrót był niebezpieczny. Tatuaż przy oku od tamtej chwili płonął niezależnie od wszystkiego, dłoń zyskała na znamieniu, a ogień nie wydawał się już tak niepokojący.
Wszystkie kolejne powroty nie różniły się od siebie już niczym.

I tylko czasem kolor jej oczu zmienia się w płynne złoto - bo z ogniem nie należy igrać.

Wschód. Przedsmak. Początek.

__________
*myśl ~Huaquero, z serwisu cytaty.info

9083 wyświetlenia
108 tekstów
5 obserwujących
  • Albert Jarus

    16 April 2012, 09:18

    Pleść tak słodko słowami chyba jako nieliczna potrafisz.
    Wspaniały tekst.