Menu
Gildia Pióra na Patronite

SEZON OGÓRKOWY VIII

fyrfle

fyrfle

Znowu odebrałem telefon, abym ponownie przyszedł do pracy, bo brakowało ludzi. Jedni pojechali do Warszawy zabezpieczać demonstracji błyskawic i parady równości odbywające się w wielosettysięcznych miastach, część nie wróciła do zdrowia po przyjęciu szczepionek, a część była po prostu na urlopach lub zawieszona w związku z pacyfikacją demonstracji ruchu tak zwanej

trzydziestej trzeciej płci. W sumie wygodny to dla mnie układ.

Formalnie jestem emerytem-rencistą policyjnym, ale też w roku 2012 z powrotem przyjęli mnie do służby i łatają mną dziury. Do jednostki z Żywiecczyzny mam ponad dwieście kilometrów, ale opłaca mi się. Wzywany jestem od czasu do czasu. Tym razem wezwali mnie na jakiś tydzień. Przyjechałem i zameldowałem się jak zwykle w motelu "U Skledziorza" przy międzynarodowym szlaku drogowym E 40. Na noc było czterech funkcjonariuszy na 40 tysięczne miasto i 90 tysięczny powiat. Normalny patrol interwencyjny z glauberytami i drugi radiowóz, w którym była "Yeti" - funkcjuszka drogówki i ja. Yeti miała taką ksywę, bo liczyła sobie 198 centymetrów wzrostu i była eks koszykarką lokalnego ekstraklasowego klubu. Był wtorek na środę. Nic się nie działo, a myśmy roboty nie szukali. Pojechaliśmy na CPN i zamówiliśmy po kawie, no i rozmawialiśmy z obsługą i nielicznymi kierowcami o różnych sprawach. Potem pojechaliśmy w rejon szósty i pozostawiliśmy radiowóz, i zaczęliśmy patrolować park od zakładu karnego, przez amfiteatr, aż po plac targowy nad rzeką, która była bardzo płytką i ogromna część jej dna była teraz żółtą piaszczystą plażą, na której wypoczywał przy ognisku tabor cygański i młodzi licealiści kochali się, szczęśliwi po ogłoszeniu wyników matur, które zaliczyli w prawie lub całości w stu procentach punktów.

Yeti i ja też przysiedliśmy i wpatrywaliśmy się w zmieniające się pozycje kochających się licealistów i licealistek i tym co robią Romowie, a Romowie oblewali wodą wielkiego ponadwumetrowego suma, który wpłynął na mieliznę. Chcieli go ściągnąć na głęboką wodę, ale ten zapierał się płetwami i próbował Cyganów gryźć. Chmury ustąpiły, wzeszedł księżyc, z pobliskiego młyna młynarze wyszli na papierosa. Cyganki grillowały miętusy i leszcze. Raki snuły się po piaszczystym dnie. Nietoperze cicho latały nad spokojnym nurtem i wyłapywały owady. Patrzyłem na swoje czarne lakierki resortowe i czarne wycieraki, w których tkwiła pod grubym czarnym pasem lazurowa, jeszcze milicyjna koszula i jeszcze ta odznaka Lenina w lewej kieszonce koszuli, ktorą, gdy miał 10 lat, dostałem od kapitana czerwonej armii pod przetwórnią owocowo-warzywną Dżad City za cudne zaśpiewanie pieśni Stawaj Strana Radnaja. Ciągle miałem braki w umundurowaniu. Tej nocy w szafce nie było spodni i czapki, to czapkę pożyczyłem od dyżurnego, ale spodni nikt nie miał wolnych z poprzedniej zmiany, to na szczęście, że miałem czarne wycieraki F&F, to se myślę, nikt specjalnie nie dojrzy, a kontrolnego tej nocy nie było.

O trzeciej wezwał nas dyżurny do bazy. Na miejscu powiedział, abym już szedł odpocząć, bo mnie zastąpi ochroniarz z zaprzyjaźnionej firmy security, czyli też eks funkcjonariusz, który dorabia na umowę o dzieło w tak zwanej firmie ochrony mienia, osób i detektywistycznej założonej przez byłych funkcjonariuszy slużby bezpieczeństwa i kontrwywiadu wojskowego. No to przebrałem się i postanowiłem jechać do domu. Miałem do wyboru pojechać do wielosettysięcznego miasta pociągiem, albo poczekać do szóstej na autobus PKS. Dawno nie widziałem się z tatą i mamą, to śpieszyło mi się. Postanowiłem, że pobiegnę 15 kilometrów, a tam złapię autobus robotniczy do Szklarki. Pobiegłem i w mig byłem w miejscu, gdzie grupowali się robotnicy i skąd byli rozwożeni do koreańskich montowni samochodów i międzynarodowych fabryk produkujących okablowanie i kostki elektronicznego do aut światowych koncernów samochodowych, ale droga do mojej leśnej osady była w remoncie kapitalnym, w związku z czym robotnicy z fabryki koło mojej osady mieli wolne lub jeździli do innych fabryk. Pytałem ich czy, który z robotniczych autobusów nie jedzie w tamte strony, ale nie umieli nic powiedzieć, chcieli tylko pracować. W trakcie dowozu do pracy śpią więc nie wiedzą którędy autobus jeździ, ani nie wiedzą gdzie jest Szklarka.

Zrezygnowany usiadłem na przystanku autobusowym i miałem zamiar poczekać na liniowy autobus do Ostrowa, gdzieś do 20 po szóstej rano. Tymczasem moim starym ZX-sem podjechała moja żona Ania i zaproponowała mi podwiezienie do domu i, że zrobi obiad i upiecze drożdżowca, bo tata z Opatowskim radlą rajki ziemniaków i na pewno będą głodni, a mama niech sobie odpocznie i spokojnie posłucha Trójki i audycji Beksińskiego i Kaczkowskiego.

Szybko przywiozła mnie i poszedłem pomagać tacie i panu Opatowskiemu, którzy obradlali rajki z ziemniakami i fasolą. Wyrywałem ognichę i zbierałem stonkę. W pewnej chwili zacząłem się oglądać z góry i widziałem, że ja mam 10 lat i jest rok 1978. Zastanawiałem się o co chodzi, ale wtedy spod radła wypłynęła krystalicznie czysta źródlana woda i zaczęła płynąć pomiędzy rajkami. Spytałem taty, co to? A on odpowiedział, że to pobismarkowskie rurki nawadniające przerwało radło, a pan Opatowski powiedział, że nie, że to wybijają źródła Wisły. I wtedy na podwórku, obok poniemieckiej śliwki pojawiła się moja Hania, która wołała nas na obiad i kawę.

- Mirek, nie ociągajcie się, bo ja muszę potem pozmywać, napisać sprawozdanie półroczne i pojedziemy, bo jeszcze muszę wieczorną mszę odprawić.

297 714 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!