Menu
Gildia Pióra na Patronite

Fandia

czarna_owca

czarna_owca

Zdawałoby się, że nie poruszyłam się ani o milimetr, a moje ciało pozostało w miejscu, w którym ostatnio byłam, czyli w leśnej gęstwinie. Lecz… było to tylko mylne złudzenie. Nic nie pamiętam i co się z tym wiąże nic nie poczułam, bo straciłam przytomność, – jeśli w ogóle można to tak nazwać. Teraz, kiedy mój mózg zaczynał w końcu przejmować kontrolę nad ciałem i moje oczy zaczynały się rozwierać widzę… ogromną komnatę, jak w starym zamku, zdobioną jasnymi freskami, kolumnami i rzeźbami. Wzdłuż sali ludzie… nie to nie są ludzie. To postacie ubrane jak strażnicy. Wszystkie oczy, każda twarz zdradza poruszenie moją osobą, śledzą dokładnie każdy mój ruch. Zjawiskowo młodzi – każdy jeden, piękni, blondyni z długimi włosami i… dokładnie takimi samymi uszami jak Kuba. A propos. Przecież byłam z nim. Gorączkowo zaczynam rozglądać się po sali szukając swojego towarzysza.

- Kuba? – Powiedziałam półgłosem.
- Tak? – Usłyszałam za plecami melodyjny głos. Odwróciłam się w jego stronę i dokładnie przyjrzałam. Jego szmaragdowe oczy były spokojne, twarz nieprzenikniona, coś najwyraźniej go trapiło.
- Gdzie my jesteśmy?
- Zaraz się dowiesz. – Powiedział łapiąc mnie pod rękę i kierując w stronę drzwi na końcu korytarza.
- Nie tak prędko. – Zaprotestowałam wyswobadzając się z uścisku.
- Julka naprawdę nie mam czasu. – Odpowiedział i błyskawicznie wziął mnie na ręce. – Przykro mi. – Szepnął. Nie zrozumiałam, gdzie i do czego mu się tak spieszy. Szybciej niż sobie wyobrażałam znaleźliśmy się po drugiej stronie drzwi. Naprzeciw mnie stał fotel, coś na kształt tronu, na którym siedział ktoś bardzo młody, obok stały kobiety, a może raczej nastolatki i znów straż. Pomieszczenie było całe oszklone, tak, że dało się podziwiać widoki będące na zewnątrz. Piękne ogrody, strumienie, wszystko to skąpane w różnorodnej zieleni.
- Już wróciłeś Cobercie? - Odezwał się melodyjny, lecz znacznie bardziej przytłumiony głos. Moja głowa powędrowała w kierunku, z którego się wydobywał. Ów osobą był mężczyzna siedzący na tronie, który w tym momencie wstał ze swojego miejsca. Poszukałam wzrokiem, do kogo kieruje słowa, ale nikt ze zgromadzonych nie zareagował oprócz… Kuba ruszył do przodu, popychając mnie w tym samym kierunku. Jego twarz przybrała maskę, była nieobecna, zupełnie niewzruszona, wzrok utkwiony w jednym punkcie.
- Tak i jak widzisz spełniłem twój rozkaz. – Odparł Kuba swoim wspaniałym głosem, ale tym razem całkowicie wypranym z uczuć czy jakichkolwiek emocji. Zupełnie innym i mniej przyjaznym, jaki do tej pory słyszałam. Na dodatek ukłonił się jakby mówił do jakiegoś bodajże księcia, czy nawet króla. Siedziałam cicho, nic z tego nie rozumiejąc, to wszystko było dla mnie takie dziwne i zabawne. Co to w ogóle ma znaczyć? I jak on go nazwał? Coberd?
- Widzę i bardzo mnie to cieszy. – Odpowiedział przenosząc swój wzrok na mnie.
- Zaraz, zaraz. Kuba, o co w tym chodzi? Kto to jest, w ogóle gdzie my jesteśmy? I co za Coberd? – Wypaliłam. Poczułam na sobie zdziwiony wzrok wszystkich zgromadzonych, ale nawet mnie to nie obeszło, usilnie świdrowałam wzrokiem Kubę. W końcu winny był mi nie małe wyjaśnienia.
- Julka uspokój się i ani słowa.
- Nie, skończyło się. Mam już tego dosyć. Obiecałeś mi, że odpowiesz na pytania. Wszystkie. Chyba w końcu nadszedł ten czas.
- Czy powinienem o czymś wiedzieć ? – Odezwał się ten, z którym tak podniośle rozmawiał Kuba.
- Owszem, na przykład o tym że – zaczęłam, ale mój towarzysz zasłonił mi usta ręką tym razem nie pozwalając mi jej ściągnąć. No cóż ma chłopak siłę.
- Wybacz, pojawiły się małe trudności…
- Właśnie widzę. Wytłumacz mi to.
- Tak – odparł Kuba dalej nie opuszczając ręki z moich ust, żebym nie zaczęła gadać. Skoro nie mogłam nic powiedzieć skomentowałam jego czyn, pogardliwie wywracając oczami. – Otóż widzisz problem w tym, że ona jest…hmm… tak jakgdyby wyjątkiem. Przykro mi o tym mówić, ale trafiła tutaj w pełni świadomie. Nic nie mogłem na to poradzić.
- Nie rozumiem, co masz na myśli, mówiąc w pełni świadomie?
- To, że mój dar na nią nie działa. – W tym momencie rozmówca zbladł jeszcze bardziej, jego usta wykrzywiły się w niezadowalającym grymasie. Skorzystałam z chwili. Kuba odruchowo rozluźnił rękę, nie zastanawiając się długo błyskawicznie się od niego uwolniłam.
- Wiedziałam. – Mruknęłam tylko pod nosem i zatopiłam myśli we wszech obecnej ciszy. Składałam poszczególne elementy układanki w jedną całość zastanawiając się, czego mi brak?
- Caltando, chyba musimy porozmawiać w cztery oczy. – Powiedział Kuba. W tym samym momencie wszelka straż, służba i dworskie damy oddaliły się. No cóż ja nie miałam takiego zamiaru. Wprawdzie Coberd użył zwrotu „w cztery oczy” a nie w, sześć lecz skoro byłam głównym powodem… Jednak bardzo się przeliczyłam. Caltando, jak go nazwał Kuba zaczął do niego przemawiać w zupełnie nieznanym mi języku. Tak, że w rzeczywistości nic nie rozumiałam z jego monologu. Natomiast wiele dało się wyczytać z ich twarzy. Gniew, zakłopotanie, przeplatające się z ironią jednak nawet w takiej sytuacji Kuba przewyższał go urodą i inteligencją. Niby tak podobni, tacy idealni, a jakże inni. Dlaczego? Ruchy, gesty Caltando były bardziej drastyczne, wyniosłe, widać było, że trudno mu nad sobą panować, a od czasu do czasu jego oczy stawały się brunatne, tak samo jak wtedy, kiedy byłam w lesie z Kubą, kiedy zwróciłam uwagę na jego uszy…. Okłamał mnie. To nie była wada. Tutaj, każdy je takie miał. Czyżby właśnie, dlatego takie się stawały? Rozmowa zaczęła przybierać coraz szybszy obrót. Właściwie to już nie można było nazwać rozmową, Caltando najwyraźniej czegoś żądał, przy czymś się upierał. I nagle z ust Kuby usłyszałam ten wyraz „Nonsoret” – to mi coś skojarzyło. Byłam pewna, że na pewno gdzieś już mi to mignęło. Znudzona odruchowo włożyłam ręce do kieszeni kurtki. W jednej z nich poczułam, że mam coś w dłoniach. Medalion! Nonsoret cam! Ta postać!
- Niemożliwe. – Wyszeptałam i aż zakręciło mi się w głowie. Nie tylko coś sobie ubzdurałam, za chwilę wrócę do domu, nic nie będę pamiętać. Wszystko się ułoży. – Wmawiałam sobie. Ale przecież mój mózg funkcjonował jak najlepiej, nie mogłam śnić, nie mogłam zwariować. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Głosy, które przed chwilą słyszałam nagle zniknęły, a ja poczułam, że ktoś delikatnie, lecz zdecydowanie mnie podtrzymuje.
- Co się stało? – Spytał Kuba.
- Powiedz mi, że się mylę, że nie zwariowałam. – Spojrzał na mnie zaniepokojony, domagając się większych wyjaśnień. Wyciągnęłam rękę i dotknęłam jego uszu. Tak ten znak był dla niego bardzo wymowny.
- Nie mylisz się, ale też nie zwariowałaś. – Powiedział głucho.
- Ale przecież elfy… nie powinniście być… no wiesz trochę mniejsi i w ogóle. Co ja gadam? Przecież elfy nie istnieją. – Skarciłam się. Ale wzrok Kuby wcale mnie w tym nie uświadamiał – Prawda? – Spytałam niepewnie.
- To tylko ludzka wersja, a właściwie pojęcie o nas… - zaczął.
- Cobercie zostaw nas samych. – Kuba skłonił głowę i cofnął się bezszelestnie dwa kroki, pozostawiając mnie już w pionie. Taki układ mnie przeraził. Nie miałam najmniejszego zamiaru zostawać sama z tym całym Caltando, któremu źle patrzyło z oczu. A z resztą Kuba nie wyjaśnił mi wszystkiego. Energicznie chwyciłam jego rękę.
- Albo z nim albo wcale. – Powiedziałam dobitnie. Caltando posłał mi ironiczny uśmieszek, jednocześnie oznaczający - „nie ma mowy”. Na tę jakże wymowną odpowiedź skłoniłam głowę z pogardliwym uśmieszkiem i wycofałam się do drzwi.
- Nie zrobisz tego. – Usłyszałam za sobą.
- Niby, dlaczego?
- Bo jestem twoim władcą i… tym bardziej jako moja przyszła małżonka, musisz mnie słuchać. – Te słowa wbiły mnie w posadzkę. Stanęłam patrząc nieobecnym wzrokiem w przerażone oczy Kuby. Najwyraźniej moja twarz nie wyglądała najlepiej.
- Caltando, wiesz, że bardzo cię szanuję, ale to chyba nie było najlepsze posunięcie. – Powiedział Kuba.
- Zdaje się, że miałeś wyjść. – Odparł surowo.
- Chwila. – Rzekłam odzyskując wreszcie głos. – To właśnie po to mnie tu ciągnąłeś, prawda? Okłamałeś mnie, dla niego. – Powiedziałam wskazując palcem na Caltando. – Ufałam ci.
- Julka, nie okłamałem cię. – Powiedział z bólem, ale jego oczy znów zrobiły się brunatne. Już nie miałam wątpliwości. Kłamał. Kłamał po raz kolejny. Nie irytowały go moje pytania. Nie. Nie, dlatego zamykał oczy. Powodem był strach, przed tym, że zauważę niepotrzebnie kolejne zmiany.
- Nieprawda. Teraz też to robisz. Nie będzie, żadnego powrotu do domu, co nie? – Spytałam retorycznie. – Ha! Oni nawet nie wiedzą, że istniałam. Mam rację? – Kuba wciąż milczał. Nie mógł temu zaprzeczyć. Prawda była jedna. – Tak, mam. Bardzo dobrze o to zadbałeś. – Zakończyłam z furią.
- Dosyć! – Przerwał Caltando swoim rozkazującym tonem, który doskonale zadziałał na Kubę, ale na mnie… ani trochę. W tej chwili, tak, jak Coberd powinnam ugiąć się pod ciężarem tego rozkazu, lecz nic takiego się nie stało.
- Gdyby nie, prawdziwy powód, dla którego mnie tu przywlokłeś, byłabym ci wdzięczna.
- Chyba miałeś rację. Rzeczywiście to trudna dziewczyna. – Zaczął Caltando już znacznie łagodniejszym tonem. – Ale w końcu już do niczego nam się nie spieszy i nic już nie może nam stanąć na drodze do celu, więc… dajmy jej czas. W tej chwili i tak nie dojdziemy do porozumienia, na którym tak bardzo mi zależy. To wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej, ale… cóż. Teraz przynajmniej wiemy, dlaczego Gina miała tyle blokad. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli na jakiś czas zamieszka u was. – Ani mnie, ani Coberda nie zachwyciła ta myśl. Lecz żadne z nas również się nie odezwało. Ja, ponieważ nie chciałam pogrążać swojej fatalnej sytuacji, a Kuba… chyba nie chciał się sprzeciwiać. Na te słowa skłonił się lekko i ruszył w stronę drzwi. Ani mi się śniło wykonać podobny ruch. Z dumnie podniesioną głową udałam się za nim.
- Już zachowujesz się jak lakoma. – Usłyszałam głos Caltando.
- Zapomnij. – Odparłam mimo niewiedzy na temat tego słowa. Kuba był wyraźnie przybity. Sytuacja najwyraźniej wymknęła mu się spod kontroli. A na dodatek teraz byliśmy skazani na siebie. Co za ironia losu?
- Lakoma to w naszym języku ktoś bardzo wysoko postawiony coś jak u was królowa. – Powiedział jakby do siebie. Nie odpowiedziałam, wiedząc, że tak naprawdę stara się odzyskać utracony ze mną kontakt. To, co zrobił nie mieściło mi się w głowie tak samo jak to, że byłam w świecie, o jakim do tej pory nie miałam pojęcia, znajdowałam się wśród mitycznych istot… w mojej głowie pałętało się tyle pytań, tyle niedomówień. Ale w tej chwili nie mogłam ich zadać. To byłoby ponad moje siły. Tak ogromny ciężar wiedzy… nadnaturalnej. Szłam, więc w milczeniu, po drodze dokładnie rejestrując otaczający mnie świat. Przechodziliśmy licznymi korytarzami i komnatami. Wszystkie były jasne, wysokie, obstawione strażnikami i skąpane zielenią. W końcu wyszliśmy jak mi się zdawało przez główną bramę. Na zewnątrz było pełno… elfów. Ubranych w długie suknie o jasnych barwach. Wszyscy mieli długie blond włosy, i młode, bystre twarze dokładnie mi się przyglądające. Ignorowałam ich jak tylko mogłam wciąż idąc w milczeniu za Kubą czy może Coberdem. Nawet już nie wiem jak on ma na imię. Szliśmy dosyć długo mijając poszczególne domy, a właściwie jakby to się u nas nazywało dzielnice, znacznie różne od tych, w których się wychowałam. Domy były niewielkie, bardzo oszklone z szybami, przez które nie było widać nic w środku, przeważnie zakończone spiczastymi dachami. Każdy dom był tak jakby wmontowany w drzewa. Cała ta kraina znajdowała się lesie, gaju, czy jak to inaczej nazwać. Wreszcie na samym końcu w miejscu gdzie wokół roztaczała się sama zieleń drzew i krzewów w różnych wysokościach, przystanęliśmy. Kuba pchnął na pierwszy rzut oka niezauważone przeze mnie drzwi w korze jakiegoś ogromnego jakby baobabu. Weszliśmy do przytulnej izdebki oświetlonej świecami i przyczepionymi do góry drewnianymi dzwonkami.
- Co się stało? – Z pomieszczenia naprzeciwko wyszła, drobna, kobieta z ciepłym wyrazem twarzy, ubrana w długą białą szatę. Kuba podszedł do niej i cicho zaczął – pewnie myślał, że nie słyszę.
- Przykro mi, ale tak jak przewidziałaś, Caltando czeka na gotowe.
- Ech. Ten chłopak nas zgubi. – Westchnęła.
- Gino to jest właśnie Julka. – Przedstawił mnie już głośno.
- Miło mi cię poznać skarbie. Chodź zaprowadzę cię do pokoju, na pewno jesteś zmęczona. – Powiedziała pogodnie. Skinęłam jej głową na przywitanie i poszłam we wskazanym kierunku. Przeszliśmy jak mi się zdawało przez jej pokój, wchodząc tym samym do obszernego pomieszczenia z oszklonymi ścianami. Na zewnątrz widać było płynący strumień i kwiaty. Mnóstwo kwiatów, kwitnących różem, bielą i fioletem gęsto ozdobionymi zielonymi liśćmi i gałązkami. Na środku pokoju stało wielkie łoże z białym baldachimem. Obok małe szafeczki z jasnego drewna. Na ścianie koło drzwi również z jasnego drewna stała garderobiana szafa. Naprzeciwko łóżka pod szybą w różnych wysokościach i bardzo gustownie postawione były świece na większych lub mniejszych zdobionych stojakach. Gina pozostawiła mnie samej sobie. Najwyraźniej nie chciała kołować mnie jeszcze bardziej niż byłam do tej pory. Usiadłam na łóżku. Było niezwykle miękkie i wyłożone poduchami z jakiegoś delikatnego materiału. Znów starałam się poskładać do kupy te wszystkie informacje, jakie do mnie dotarły. Pierwszą z nich było to, że znalazłam się w świecie, który do tej pory uważałam za nierealny, po drugie zamieszkiwały go elfy i po trzecie, najważniejsze Kuba również nim był. Z tym, że nie był przeciętnym elfem. Caltando jak mi się zdaje jest ich jakimś tam przywódcą, Coberd czyli Kuba jego poddanym bardzo zaufanym, który ściągnął mnie tutaj, bo jestem im potrzebna… tylko, do czego? Do małżeństwa? Nie. Za żadne skarby. W rezultacie – same minusy. Nie przepraszam, jest jeden pozytyw – żyję.

*
Obudziłam się właściwie nie wiem, kiedy i o której. Było tak samo jasno jak wtedy, kiedy moje oczy same się już zamykały. Tutaj nie potrafiłam dokładnie umiejscowić się w czasie. Przeciągnęłam się na łóżku i wtedy… zauważyłam ją w kącie pokoju. Siedziała ze wzrokiem utkwionym we mnie.
- Mogę? – Spytała stojąc już obok łóżka i wskazując na miejsce koło mnie.
- Tak.
- Jak się spało?
- Muszę przyznać, że wygodnie… jak nigdy.
- Cieszę się. – Odparła pogodnie. – Posłuchaj, nie gniewaj się na niego. To dobry chłopiec, ale niestety nie jest niezależny. Musi być posłuszny swojemu władcy, tak jak my wszyscy. – Powiedziała chcąc usprawiedliwić swoje i nie tylko swoje postępowanie.
- Ech. Tylko, że co ja mam z tym wszystkim wspólnego? – Spytałam bezradnie.
- Jesteś wybranką. Właściwie nie wiem, dlaczego. Moje wizje nie są tak do końca przejrzyste. Pierwszy raz zdarzyło się, aby przyszłą lakomą miała być dziewczyna z ludzkiej rasy… - rozpędziła się.
- Zaraz, czegoś tu nie rozumiem. Jesteś wizjonerką?
- Hmm. Nie raczej jestem wyrocznią. Potrafię przewidzieć to, co się zdarzy, poradzić, co trzeba by temu zapobiec lub dopomóc.
- To znaczy, że to ty wybrałaś mnie na… jak wy to mówicie lakomę? Dla tego…uch. – Skrzywiłam się teatralnie, bo aż zabrakło mi słów.
- To nie jest do końca tak jak myślisz. Wizje, które mnie nachodzą są przyzywane przeze mnie. Grzebię w przyszłości czy przeszłości, ale nie mogę jej zmienić, czy mieć jakiegokolwiek wpływu na nią. – Tłumaczyła.
- Więc mimo największych sprzeciwów i protestów i tak dojdzie do tego nieszczęsnego ślubu? – na samą myśl o tym się wzdrygnęłam.
- Widzisz… - zaczęła zmieszana. Iskierka nadziei zatliła się w moim sercu. – Tak. – Dokończyła, a jej oczy zaszły brunatnością.
- Myślałam, że chociaż ty nie będziesz mnie okłamywać. – Powiedziałam poważnie. Teraz już byłam pewna, kiedy elfy kłamią, ich oczy zmieniają barwę. Gina spojrzała na mnie spłoszona.
- Dobrze powiem ci, ale nie obiecuj sobie zbyt wiele. Nie mogę wyraźnie powiedzieć ci czy do tego dojdzie czy nie. Nie wiem, dlaczego, ale w twoim przypadku pojawiają się liczne blokady, których nie potrafię ominąć.
- Tak, ale widzisz Caltando. – Stwierdziłam.
- Tylko, że ta przyszłość dotyczy was obojga i skoro nie widzę jej u ciebie, u niego również.
- Dziwne. – Stwierdziłam. Na ustach Giny zabłąkał się uśmiech.
- Tak. Nie przerasta cie to wszystko? No wiesz w końcu dar Coberda też na ciebie nie działa, więc nie może cię uspokoić ani… – urwała. Chwilę zamyśliłam się nad jej pytaniem.
- Ani poprzestawiać mi w mózgu. Pewnie gdyby na moim miejscu był ktoś inny już dawno byłoby po ceremonii. – Gina nie zaprzeczyła, więc zgadłam. Kuba miał mnie pokierować tak, żebym nie robiła trudności i żeby wszystko skończyło się jak najszybciej i wszyscy byli zadowoleni. – Ale odpowiadając na twoje pytanie… nie. Teraz już nie. – Wyrocznia wstała, tak jakby chciała mnie już opuścić, a przecież miałam do niej jeszcze tyle pytań, tyle wątpliwości. Odruchowo złapałam ją za rękę.
- Opowiedz mi coś jeszcze. Na przykład… o Coberdzie. O jego darze, o całej reszcie elfów. Skoro mam tu pozostać chyba powinnam wiedzieć coś więcej.
- Ta część należy do niego, ja mogę jedynie dopełnić luki w tym, co pozostawia. Zresztą mamy na to wszystko mnóstwo czasu.
- Już minął dzień, a ja nie dowiedziałam się wiele więcej niż wcześniej.
- Nie minął dzień.
- Jak to? To ile spałam?
- Jakieś pięć godzin.
- Tylko? – Spytałam niedowierzając.
- To wcale nie tak mało. U nas czas liczy się inaczej. – I wyszła znów zostawiając mnie samą z jeszcze większą ilością pytań niż do tej pory. Skoro do niej nie należało uświadomienie mnie w tym, co i jak, więc nie było już innego wyjścia. Trzeba pojednać się z Kubą. Oczywiście jak zwykle. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Otworzyłam energicznie drzwi i nawet nie musiałam ruszać się z miejsca. Kuba stał już po drugiej stronie. Najpierw wydało mi się to bardzo wygodne, ale po chwili coś sobie uzmysłowiłam.
- Podsłuchiwałeś. – Oskarżyłam go.
- Nie właśnie miałem zapukać. – Odpowiedział.
- A. – Spłoszyłam się. – Wejdź.
- Słuchaj… ja wiem, że jesteś na mnie zła, ale… pomoże coś, jeśli cię, chociaż przeproszę? – spytał zakłopotany.
- Yy… tak myślę, że tak. Tak troszeczkę. – Odparłam.
- Ale to za mało. – Przyznał. Nie zaprzeczyłam jego słowom. Owszem był mi winien znacznie więcej. – No dobra. Tutaj jest twoja garderoba. – Powiedział otwierając szafę, która wcześniej rzuciła mi się w oczy. W środku było mnóstwo jasnych ciuchów, w większości właściwie długich sukienek z delikatnego materiału, ale szytych w bardziej nowoczesnym stylu niż te, które nosiły tutejsze elfy. Zresztą Kuba też nie był ubrany tak jak wszyscy. Raczej bardziej jak człowiek. Cóż dopiero teraz kojarzę, że rzeczywiście nosił jasne rzeczy, ale to nie rzucało się w oczy.
- Czemu ty wyglądasz inaczej niż reszta? – Zapytałam pod wpływem impulsu.
- Inaczej? – Spytał nie rozumiejąc.
- No wiesz. Każdy z e… elfów, które tu widziałam miały długie włosy i takie, jakby to nazwać szaty? A ty? – Przeleciałam po nim wzrokiem dla lepszego efektu wypowiedzi.
- Żeby się nie wyróżniać. – Odpowiedział jakby to było oczywiste.
- Tak nie wyróżniać. Tam, w moim świecie, ale tutaj już jesteś jednym z nich, więc…
- Tak szczerze mówiąc, kiedy wracałem z innych eskapad, rzeczywiście się przebierałem, ale teraz już tego nie robię. Doszedłem do wniosku, że wolę wasze ciuchy. – Odparł z łobuzerskim uśmieszkiem.
- Innych eskapad? To znaczy, że nie jestem tu pierwsza.
- Nie każde mają ten sam cel. – Odpowiedział. Wpatrzyłam się w niego czekając dalszego ciągu wypowiedzi. – Później do tego wrócimy. Teraz pokaże ci gdzie jest łazienka dla ciebie iii chyba powinnaś coś zjeść. – Uznał i jakby na potwierdzenie tego faktu mój brzuch zawtórował mu przeciągłym burczeniem.
- Może masz rację. – Zgodziłam się i wyciągnęłam z szafy pierwszą lepszą sukienkę na przebranie. – A gdzie są ręczniki czy coś?
- Wszystko już masz w łazience. – Przytaknęłam skinieniem i ruszyłam za nim.
- Kuba… - powiedziałam zatrzymując się.
- Tak? – Spytał i odwrócił się w moją stronę. Uśmiechnęłam się.
- Właściwie nawet nie wiem jak mogę do ciebie mówić. Ten cały Caltando i w ogóle wszyscy zwracają się do ciebie Coberd…
- Bo to moje imię, ale ty możesz mówić jak ci wygodniej.
- Dzięki. Powiedz mi… czy jeszcze kiedykolwiek ich zobaczę?
- Chyba już tego nie dożyją. – Odparł ze stoickim spokojem.
- Jak to nie dożyją? – Spytałam akcentując dokładnie każdą sylabę.
- W Fandii czas płynie zupełnie inaczej.
- Tak… Gina coś mi o tym wspominała. – Odparłam i westchnęłam cicho.
- Nie martw się twoi rodzice żyją teraz tak jakby ciebie nigdy nie było. Twoja matka myśli, że urodziła tylko jedno dziecko…
- Ona mnie nie urodziła. – Przerwałam. Zapadła chwila ciszy, którą znów sama przerwałam. – Byłam ich tylko od niedawna adoptowaną córką i szczerze mówiąc ten dom daleki mi był do kochającej się rodziny. Paweł, który jako jedyny traktował mnie jak swoje dziecko często wyjeżdżał, dla Kingi byłam tylko służącą i to dosłownie, a Nela… miała lepsze i gorsze dni, ale większość tych gorszych. Nie żal mi tego, że ich opuściłam. Przyzwyczaiłam się do tułaczki i ciągłych przeprowadzek. Nigdy nie przywiązywałam się do ludzi, bo oni i tak mnie opuszczali, ufałam tylko sobie i tylko na siebie mogłam liczyć. Byłam w wielu sierocińcach i przytułkach i w nich czułam się nawet lepiej niż w tej wspaniałej willi z kosztownościami. Naprawdę. Pewnie myślałeś, że jestem nadętą bogaczką? – Spytałam retorycznie. – Ale jak widzisz niestety nie. U mnie fortuny brak.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? – Wzruszyłam ramionami.
- Pomyślałam, że taki chłopak jak ty nigdy nie zwróci uwagi na dziewczynę, która jest biedną sierotą. Znaczy się, sory, elf. – Powiedziałam. Oczy Kuby zaszły najpiękniejszą szmaragdową zielenią, jaką do tej pory widziałam. Mgła, która je wcześniej przesłaniała zniknęła kategorycznie. Teraz był jeszcze przystojniejszy niż zwykle. Moje serce niewiadomo, czemu zaczęło na ten widok łomotać coraz głośniej. Mogłabym tak trwać bez końca, ale w moim brzuchu zaczęło jeździć coraz mocniej. A pod wpływem jego spojrzenia myśli zaczęły błądzić niewiadomo gdzie.
- Ok. To gdzie ten obiad?
- No tak, wybacz. Jakoś tak… wybacz. – Zamotał się. Weszliśmy do niewielkiego pomieszczenia, który jak mi się zdaje było kuchnią.
- Nie lepiej było, zrobić tu mój pokój, a jadalnię tam?
- Gina ma tu tylko swoje najlepsze i unikatowe produkty, a kuchnia właściwie jest tutaj. – Powiedział otwierając kolejne drzwi, za którymi kryło się pomieszczenie niewiele mniejsze od mojego ogromnego pokoju. Na środku stał duży biały stół z krzesłami, na środku ułożone bladoróżowe kwiaty i dwa nakrycia naprzeciw siebie. Wokół różne szafki, piec i tego rodzaju sprzęty kuchenne. Usiadłam we wskazanym przez Kubę miejscu czekając, co mi przyniesie.
- Co to? – Spytałam spoglądając na talerz.
- Terralana.
- Czyli?
- Ryba z warzywami, przyprawami i nie wiem właściwie, czym jeszcze. Nie idzie mi gotowanie, więc nie bardzo się interesuje. To dzieło Giny.
- Aha. Opowiedz mi coś o swoim darze. – Poprosiłam odkrawając pierwszy kęs pieczonej ryby, która najwyraźniej nie miała ości. – Mmm. Delicje. – Zachwyciłam się głośno. Kuba skwitował to uśmieszkiem mówiącym „mi to mówisz?”
- To dziwne, zaczęłaś od najprostszego.
- Nie, zaczęłam od najważniejszego. Przecież Caltando mówił, że mamy dużo czasu, a ja chcę sobie wszystko poukładać. Od początku do końca.
- Chodzi ci o to, mącenie w głowie? – Spytał, na co przytaknęłam. – Potrafię, tak jakgdyby mieszać w ludzkich umysłach. Jeśli chcę nie tylko potrafię odczytać ich myśli, ale także je przestawić, wmówić coś, albo wymazać pamięć. Dlatego każdy, kto mnie widział w czasie, kiedy cię tropiłem, zapomniał o tym. I tak samo twoi… opiekunowie żyją tak jakby cię nigdy nie było.
- No, a znajomi, osoby z opieki?
- Nikt w promieniu stu kilometrów nie wie o twoim istnieniu.
- Skoro tak, w takim razie wiedziałeś, kim jestem?
- Nie do końca… nie starałem się przeczesać myśli tych osób, po prostu szukałem we wspomnieniach twojej twarzy i ją usuwałem. – To, co mi mówił przerażało mnie. Jego dar był naprawdę potężny. Jak można komuś coś pousuwać z mózgu? Cieszyłam się, że w mi nie może nic poprzestawiać i na szczęście nie będzie mógł. Ale nie dałam nic po sobie poznać, nie mogłam pokazać, że się go wręcz lękam.
- To nie jedyny dar?
- Poza tym jestem silny; szybki; zwinny; wyostrzone zmysły wzroku, słuchu, węchu; rany szybko się na mnie goją. Spójrz. – Powiedział i jakby dla potwierdzenia swoich słów zrobił sobie głęboką ranę nożem w ręce, która nawet nie zdążyła się otworzyć, a krew cieknąć. Momentalnie przybrała kolor różowawej blizny, a za chwilę skóra przybrała naturalnego kolorytu tak jak wcześniej.
- To, dlatego nigdy nie wiedziałam skąd się nagle wziąłeś… – zaczęłam. – Inne elfy też posiadają te same umiejętności? Znaczy się tyle darów?
- Nie. Na każdego z nich przypada jeden dar. Są to większe lub mniejsze dary.
- Na przykład?
- Potrafią świetnie gotować, są medykami, nauczycielami, świetnymi śpiewakami czy tancerzami, niepokonanymi łucznikami, te dary czasem się powielają. Kilka elfów może mieć ten sam dar.
- Czyli dar Giny to tak jakby jasnowidzenie. I ona również posiada tylko jeden dar?
- Tak.
- A Caltando?
- Też jeden.
- Więc dlaczego tylko ty masz ich kilka?
- Bo… jestem tropicielem.
- Tropicielem? – Powróżyłam i przestałam aż jeść.
- Tak, w naszym kraju raz na tysiąc lat rodzi się tropiciel. Dziecko, które będzie bardzo potężne. Nigdy nie wiadomo, która z matek je powije. Czy będzie ona z ludu czy może z królestwa? Widać to dopiero po umiejętnościach dziecka. Najpierw tych standardowych, które ci wcześniej wymieniałem, a dopiero czas pokazuje czy oprócz tego potrafi coś jeszcze. Im więcej darów, tym lepiej.
- Więc ile ty masz lat? – spytałam, skoro raz na tysiąc rodził się jeden.
- Dwadzieścia. – Odparł bez zająknięcia. Uniosłam lewą brew wciąż niedowierzając, lecz jego oczy nie zrobiły się brunatne, nawet troszeczkę. – Po waszemu, byłoby to z jakieś dwieście. – Wytłumaczył mi. Oczy mało, co nie wyszły mi z orbit, lecz szybko starałam się opanować i przeszłam do dalszego wypytywania. Im więcej mi mówił, tym więcej pojawiało się pytań, zagadek. Tym jak największą wiedzę na jego temat chciałam pochłonąć.
- Czy twój dar nie działa na elfy?
- I tak i nie. Nie mogę go użyć tylko przeciw najpotężniejszym elfom, czyli Ginie i Caltandowi. No i tobie.
- Czemu?
- Są tak jakby częściowo od niego chronieni. Mogę czytać w ich myślach, ale nie mogę ich przestawić chociażby, dlatego, że Gina jest wyrocznią i na dodatek moją matką, a Caltando władcą, któremu nie można się sprzeciwić.
- Zauważyłam. – Burknęłam pod nosem. Kuba spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. – Pod jego żądaniem prawie zgiąłeś się w pół. – Wyjaśniłam.
- Ech. To właśnie jego dar. Żaden z władców nie miał jeszcze takiej mocy. Jego decyzje są nieodwołalne i nie istnieje słowo „niemożliwe”. Jego poddani zrobią wszystko cokolwiek zechce.
- Oprócz mnie. – Przyznałam. Kuba spojrzał na mnie przenikliwie, ale ja żeby nie drążyć tego tematu spytałam. – Gina jest twoją matką?
- Tak, czy to takie dziwne?
- Jest bardzo młoda… przynajmniej tak wygląda. Chociaż tutaj wszyscy tak wyglądają. Stwierdziłam. – A ojciec? – Kuba zasmucił się na te słowa.
- Zginął na ostatniej wojnie. – Wyszeptał. Chciałam wypytywać go dalej, ale uznałam, że to jednak nie najlepszy moment. To wspomnienie musi być dla niego dosyć bolesne.
- Przykro mi. – Powiedziałam. – Może w takim razie pójdę w końcu do tej łazienki. – Kuba wstał równo ze mną. – Nie. Powiedz mi tylko gdzie iść, trafię.
- Wróć do holu i wejdź przez drzwi z cytrynowymi smugami.
- Ok. – powiedziałam i skierowałam się do wyjścia, ale jeszcze przystanęłam. – Nie chciałam.
- Wiem. W końcu nie mogłaś wiedzieć. – Odparł tak jakby usprawiedliwiając mnie. Rzuciłam na niego ostatnie spojrzenie i wyszłam. Był przygnębiony, najwyraźniej rozdrapałam świeżą ranę w jego sercu… Jego cierpienie nie było mi obojętne. Gorzej. Przeżywałam je prawie tak samo jak on…
Weszłam przez wskazane mi drzwi. Przynajmniej tak mi się wydawało. W końcu były to jedyne drzwi ze smugami. Ale za nimi… krył się raj. To nie można było nazwać łazienką. To był raczej ogród. Z lewej strony umieszczony był mały wodospad, który wpadał do wyraźniej gorącej wody, z której aż parowało. Wokół mnóstwo zieleni, a poszczególne meble były ledwie widoczne. Panujący tam zapach dokładnie oddawał woń, która tak często mąciła mi w głowie. Zapach elfa, zapach Kuby.

**

- No, co? Koniec przesłuchania? Niemożliwe. – Mówił Kuba, kiedy szliśmy zgodnie w stronę pałacu na spotkanie z Caltandem. Istotnie, to było niemożliwe. Miałam mnóstwo pytań i nie wiedziałam, od czego mogę zacząć, a przede wszystkim na ile zaufać Kubie. Lecz po pierwsze, chciałam jak najdłużej przeciągnąć farsę ceremonii ślubnej. – Hej, Julka? – W końcu przystanął.
- Tak? – Spytałam i popatrzyłam na niego niezbyt obecnym wzrokiem.
- Co się stało?
- Nic. Co zawsze muszę nadawać?
- Ty? – Zamyślił się, a potem z szerokim uśmiechem powiedział. – Tak, absolutnie tak. – Wywróciłam oczami i ruszyłam dalej naprzód.
- Czego on właściwie znowu chce? – Spytałam.
- A, bo ja wiem? Sprawdza pewnie jak idzie twoja metamorfoza. – Powiedział wzruszając ramionami.
- Taa, ja mu pokażę metamorfozę. Zresztą, czego on się spodziewa po paru godzinach? – Powiedziałam złowrogo.
- Wierzy we mnie. Dobrze, że nie musisz nawet się odzywać. Wystarczy, że poprzygląda ci się, trochę pogada i wrócimy.
- Jasne, mam się zachowywać jak głupia i pozwalać mu na wszystko, żeby był zadowolony. Nie doczekanie. Zrozum, że kogo, jak kogo, ale jego nie trawię szczególnie. Zresztą, jeśli będę niegrzeczna przedłużę tylko dzień swojej egzekucji.
- To nie egzekucja. – Zaprzeczył żywo Kuba.
- Zależy jak, dla kogo.
- To prawda. – Westchnął smutno.
- Co masz na myśli? – Spytałam nie do końca rozumując jego reakcję.
- A co myślałaś, że będę z tego powodu skakał z radości?! – Wybuchnął.
- A jaki masz problem w tym żeby nie skakać? – Zaatakowałam i dokładnie wpatrzyłam się w jego oblicze. Kuba jakby otrząsnął się już z poprzedniego i uspokoił. Coś kazało mu się nagle wycofać. Dalej szliśmy w milczeniu. Kuba najwyraźniej się nad czymś głęboko zastanawiał, bo co chwila na jego czole pojawiały się dwie zmarszczki. Ja wciąż czekałam na odpowiedź.
- Zadałam ci pytanie. – Przypomniałam, kiedy doszliśmy już do pierwszych zabudowań.
- A ja je usłyszałem.
- No, co ty? – Rzuciłam ironicznie.
- Ale ci nie odpowiem. – Ciągnął dalej spokojnie.
- Niby, dlaczego? – Męczyłam go. Znów odpowiedziała mi cisza. Kuba bardzo starał się trzymać swoje nerwy w ryzach. Jeden nieuważny ruch z mojej strony mógł spowodować eksplozję. Wiedziałam o tym dokładnie, więc dalej kusiłam zły los. – No, dlaczego? Kuba?!
- Dlaczego?! Dlaczego?! Czy ty musisz wszystko wiedzieć?! Nie rozumiesz, co to prywatne sprawy…
- Nie, jeśli dotyczą również mnie. – Przerwałam.
- Zrozum, powiedziałem tak odruchowo! Muszę cię jakoś wspierać, żeby się z tobą dogadać czasem muszę powiedzieć coś wbrew sobie. Nie obchodzi mnie, co się z tobą stanie. Przywiozłem cię tu, spełniłem swój obowiązek. Jeśli Caltando zechce cię stad zabrać do siebie proszę bardzo nie stanę mu na drodze. – z każdym słowem jego oczy stawały się coraz bardziej brunatne i puste. Pogrążał się. Mówił tak dobitnie i przekonywująco. Ach. Nie mogłam go już dłużej słuchać. Energicznie wymierzyłam mu ostry policzek i nawet się nie oglądając pobiegłam do zamku. Po moich policzkach spłynęły dwie wielkie łzy, które natychmiast otarłam. Co się ze mną działo? Dlaczego te słowa, mimo iż kłamał były dla mnie tak bolesne? I dlaczego tak bardzo mnie dziwiły? W końcu serio, co go mogłam obchodzić? Niespodziewanie szybko dobiegałam do bram zamku. Na którym przywitał mnie wytworny lokaj.
- Książę już czeka. – Oznajmił mi i zapraszającym gestem wpuścił do środka. Przeszliśmy dokładnie tym samym korytarzem, którym wcześniej wychodziłam z Kubą. Jednak w pewnym momencie lokaj zboczył ze znanego mi kursu, prowadzącego do głównej sali. W zasadzie było mi wszystko jedno. Weszliśmy, a właściwie ja weszłam przez drzwi do wskazanego pokoju. Był bardzo bogato urządzony. Szczególnie rzucały się w oczy złote ozdoby, które były tutaj niemalże wszędzie. Caltando stał wpatrzony w widok za oknem, który roztaczał przed nim oblicze całej krainy. O ile dobrze kojarzę Kuba nazwał ją, Fandią, ale coś mogłam pokręcić.
- Witam ponownie. – Powiedział szarmancko, bezszelestnie podchodząc do mnie. – Cieszę się, że jesteś.
- Ja nie bardzo. – Odparłam kwaśno.
- Widzę, że humorek ci nie dopisuje.
- Jak widzisz jestem twoim przeciwieństwem pod każdym względem. – Odparłam słodziutko.
- Niekoniecznie. Oboje wiemy, czego konkretnie chcemy i za wszelką cenę potrafimy dopiąć swego z tym małym wyjątkiem…tym razem jesteś na przegranej pozycji. – Nic nie odpowiedziałam. Miał rację, wiedziałam, czego chcę, a raczej, czego nie chcę, ale ja od urodzenia znajdowałam się na przegranej pozycji, a nie tylko teraz. Caltando najwyraźniej zadowolony z siebie i z tego, że mu nie odpyskowałam mówił dalej. – Widzę, że przybyłaś sama, Coberd cię zaniedbuje?
- Widocznie bardzo dobrze odczytał twój rozkaz i usunął się w cień. – Zironizowałam.
- Wierzę, że przedtem zdążył ci opowiedzieć, co nieco o tym jak straszna tragedia przytrafiła się mojemu królestwu, które utraciło władcę, a ja ukochanego ojca? – Spytał przebiegle, a jego oczy zaszły brunatnością. To oznaczało tylko jedno. Jemu jednemu to było na rękę, przynajmniej w końcu mógł przejąć władzę. Kuba jak wiadomo jeszcze nic nie zdążył mi konkretnego uświadomić. Caltando był zbyt niecierpliwym i porywczym władcą, wszystko chciałby mieć od zaraz, a Kuba wolał pewne sprawy przemilczeć. Poukładać po kolei, i zespolić w całość. Nie chciał dawać mi tak dużej dawki wrażeń.
- Jesteś bardzo niecierpliwym władcą jak zauważyłam.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. – Odparł przysuwając się do mnie jeszcze bliżej i wplatając rękę we włosy.
- Łapy przy sobie. – Powiedziałam zimno odsuwając się od niego.
- Ho, ho panienka niedotykalska. – Zadrwił.
- A co lepiej by było gdyby była puszczalska, co nie? – Widać było, że Caltando jest u kresu wytrzymałości. Przy mnie jego złość powstawała ze zdwojoną siłą.
- Nie pozwalaj sobie. – Powiedział rozkazująco. Zamilkłam, ale nie pod wpływem jego mocy. Po drugiej stronie szyby dostrzegłam znajomy cień. Uważnie śledziłam jego ruchy. Najwyraźniej ktoś był teraz oparty o mur na balkonie, a słońce zdradzało go rzucając na posadzkę cień. Przez jedną sekundę twarz Kuby ukazała się zza rogu i zaraz znikła. Na tę jedną jedyna sekundę wstrzymałam oddech. Nie rozumiałam, dlaczego podsłuchiwał, dlaczego kiedy go uderzyłam po prostu nie odszedł, nie zostawił mnie? I teraz… podsłuchiwał! Caltando był zbyt próżny by zauważyć właściwy cel, a raczej powód mojego milczenia. Lecz niestety długo nie próżnował. Korzystając z okazji i mojego rozproszenia znów się przybliżył i podczas mojej nieuwagi zdążył musnąć wargami moje usta. Odskoczyłam jak oparzona. On był jak trucizna. Moje ręce zaczęły trząść się ze zdenerwowania. Kątem oka zobaczyłam w całej okazałości Kubę i wyraz jego twarzy, którego nawet słowo: furia dobrze nie potrafiłoby określić. Jednak jego osoba mało mnie teraz interesowała, tak samo jak to czy zostanie zdemaskowany przez swojego władcę.
- Caltando do cholery, mówiłam ci, że masz się trzymać z daleka! Co ty sobie wyobrażasz?! To, że jakaś tam wróżbitka powiedziała, że będę twoją żoną nie oznacza, że jestem już twoją własnością! Jak mówię nie, to nie! Twoim obowiązkiem jest to uszanować!
- Mylisz się. To ja jestem księciem, a ty tylko marionetką, którą mogę pokierować jak tylko chcę.
- Chyba jednak nie. – Odparłam z przekąsem.
- A założymy się? – Odpowiedział pewien swego. Uważał swój dar za pewniak i myślał, że działa on na mnie jak na wszystkich innych i że oczywiście nic o nim nie wiem. Oj chłopak był głupszy niż wyglądał. Każdy na jego miejscu domyśliłby się, że skoro tak potężny dar jak Kuby nie działał na mnie to, co dopiero jego?
- Jeśli ci się to uda wygrałeś, ale jeśli nie… termin ślubu będzie zależał tylko i wyłącznie ode mnie. – Zabrzmiał mój warunek.
- Oo nie tak prędko. Jeśli wygrasz – zaczął przebiegle – a nie wygrasz – powiedział pewnie pod nosem myśląc, że nie słyszę – ślub odbędzie się dopiero za pięć dni.
- Dziesięć.
- Sześć.
- Dwanaście.
- W takim razie czte… - zaczął.
- Dobra sześć. – Powiedziałam dobrowolnie. Gdybym spierała się dalej pomyślałaby, że może mam szanse wygrać. – Ale waszego czasu. – Uściśliłam. Caltando spochmurniał, najwyraźniej liczył, że w razie, czego powie mi, że nie mówiliśmy czyje pięć dni i w rezultacie okaże się, że słońce nie zdąży zajść, a ja będę mężatką, bo umowa to umowa.
- Zgoda. – Odparł w końcu.
- Dobrze w takim razie czekam. – Powiedziałam z uśmieszkiem.
- Pójdę na skróty, że się tak wyrażę. Na dowód tego, że mogę tobą sterować jak tylko chcę… – zrobił chwilę przerwy najwyraźniej budując napięcie, które u mnie powodowało tylko coraz większe znużenie – oświadczam ci, że za niecałe dwie sekundy, wyjdziesz z tego pokoju, udasz się ze mną na plac przed pałacem i przy całym zgromadzonym tam dworze odpowiesz twierdząco na moje oficjalne oświadczyny. – Zakończył władczo. Dokładnie pamiętałam moment, kiedy pod ciężarem jego słów ugiął się nawet Coberd. Nie chciałam pozbawiać, Caltanda frajdy i przyjemności z powodu natychmiastowej odmowy. Musiałam to rozegrać idealnie. Postarałam się odtworzyć ten sam ukłon, jaki ofiarował mu wówczas Kuba i…
- Wiesz, na czym polega twój problem? – Spytałam nie podnosząc jeszcze głowy, a na moich ustach zamajaczył niedostrzegalny dla niego, pogardliwy uśmieszek. – Nikt nie może ci odmówić… - mówiłam dalej i już wyprostowana dla całkowitego zmylenia go podeszłam bliżej z błogim uśmiechem, tym razem przyzwolenia na twarzy. Caltando najwyraźniej łapiąc haczyk złapał mnie w talii i uśmiechnął się triumfalnie i złowieszczo. Poczuł, że jest mistrzem, a ja upajałam się każdym kawałeczkiem jego szczęścia, im bardziej był pewny swego tym większy zwiastowało to wybuch po tym, co zaraz miałam mu oznajmić. Znów chciał mnie pocałować, kiedy jego usta były już bardzo blisko moich dokończyłam z ogromną satysfakcją w głosie. – Oprócz mnie.
- Niemożliwe. – Wyszeptał odsuwając mnie od siebie. Nie dowierzał mi najwyraźniej, wszystko aż w nim drgało, opanowywał się resztkami sił. – Wiesz, że tak naprawdę nic to nie zmienia. – Odpowiedział tak jakby właściwie nasza umowa była nic nie warta. Właściwie przypuszczałam, że z jego strony to tylko blef, ale i na to byłam przygotowana.
- Tak to raczej oczywiste, że zrobisz jak chcesz, ale… co powie twój lud, kiedy zobaczy przyszłą królową, całkowicie niezależną? – Spytałam.
- Problem w tym, że nie zobaczy. – Odparł nadal pewny siebie.
- A jaką masz gwarancję tego, że zgodzę się za ciebie wyjść? O ile mi wiadomo tak proste „tak” panny młodej jest bardzo ważne w trakcie waszej ceremonii. – Oczywiście blefowałam, kompletnie nie miałam pojęcia jak przebiegają takie uroczystości u elfów i co oni w ogóle nazywają ślubem? Ale w takim położeniu musiałam chwytać się wszystkiego, czego tylko mogłam. Caltando zbladł jeszcze bardziej niż wcześniej. A więc strzał w dziesiątkę. Brawo dla mnie. – Więc jak będzie?
- Nawet, jeśli masz rację, nie mam praktycznie żadnej gwarancji na to, że dotrzymasz słowa.
- Sądziłam, że przyjąłeś w końcu do wiadomości, że nie jestem tobą i gram czysto. – Caltando uśmiechnął się ironicznie pod nosem.
- Czysto. – Powtórzył po mnie jak echo. – Zgoda w takim razie widzimy się dopiero za sześć dni. Och. Jak ja bez ciebie wytrzymam? – Westchnął teatralnie niby to załamany.
- Och aż tyle radosnych dni. Jesteś zbyt łaskawy książę. – Odparłam w tym samym tonie.
- Lepiej już idź, bo mogę się jeszcze rozmyślić.
- Jak rozkażesz. – Powiedziałam z ironicznym uśmieszkiem i odwróciłam się do wyjścia szczęśliwa ze zwycięstwa.
- Nie pokłonisz się nawet na pożegnanie?
- Zacznij oswajać się z myślą, że nigdy ci się nie pokłonię. Ba! Przyjdzie dzień, w którym ty będziesz jeszcze klęczał przede mną. – Zakończyłam dla lepszego efektu wypowiedzi i wyszłam. Od tej pory przyjęłam jedną, bardzo ważną zasadę. Nie mogę mu pokazać, że ma nade mną jakąkolwiek przewagę. To Caltando ma się lękać mnie, a nie ja jego.
Na dziedzińcu niewiele się zmieniło. Każdy z elfów był zaabsorbowany swoją pracą. Stały tu stragany z ciuchami, materiałami, owocami czy warzywami, jedni kupowali inni tylko oglądali. Gdzieniegdzie przechadzał się jakiś strażnik. Każdy z nich prowadził tu normalnie życie, kompletnie nieświadom lub nie zainteresowany moją osobą. W tej chwili przypomniało mi się, że przecież nie byłam sama w komnacie Caltanda. Kuba doskonale znał przebieg naszej rozmowy…. Tylko, po co to robi? Najpierw udaje, że cały świat go nie obchodzi, a już najbardziej ja, a potem śledzi mnie i na dodatek podsłuchuje. Już nic z tego nie rozumiem… najważniejsze, że udało mi się wynegocjować sześć dni zwłoki. Mam mnóstwo czasu tym bardziej, że o ile się orientuję do końca tego dnia pozostało jeszcze bardzo dużo czasu. Słońce nawet jeszcze nie przesunęło się w stronę zachodu. Nadchodzące dni, to czas intensywnej pracy dla mnie. Po pierwsze muszę dowiedzieć się wszystkiego, co tylko możliwe o Fandii i po drugie wymyślić plan awaryjny. Czyli jak wykiwać Caltanda? Uch. Wszystko to nie bardzo mi się podoba, tym bardziej, że jak widać nie bardzo mogę liczyć na Kubę, może Gina…, ale nie w końcu to jego matka, weźmie stronę syna. Czy to wszystko musi być aż tak skomplikowane?
W tej chwili jak zwykle znikąd pojawił się przy mnie Kuba. Z jego twarzy nie odeszło jeszcze poprzednie wzburzenie i smutek.
- Coś ty sobie wyobrażał?! – Wypomniałam mu od razu. – Mogłam cię spokojnie skompromitować przed Caltandem.. w… w ogóle co ty tam robiłeś? Odgrywasz mi przed wejściem jakiś teatrzyk, a potem mnie podsłuchujesz? To jest chore. – Kuba milczał. Minęliśmy już wszelkie zabudowania. Przed nami roztaczał się las, głucha cisza i piękno natury. Gdzieś tam w oddali czekał na mnie dom Giny. – No i dlaczego znowu się nie odzywasz? Jak mam się z tobą dogadać, skoro ty nigdy nie chcesz mi odpowiedzieć?!
- Uspokoiłaś się już?
- Nie i się nie….
- Posłuchaj, żądasz ode mnie szczerych odpowiedzi w miejscach publicznych. Zrozum wszędzie tam jest pełno szpiegów Caltanda ich uszy pracują bez przerwy, czy śpią, czy jedzą czy się bawią. Wychwycą wszystko.
- Po co szpiclowałeś w pokoju?
- Caltando nie zaprosił cię na oficjalną audiencję tylko do swoich pokoi, w których nigdy nikogo nie przyjmuje. Czy to nie było podejrzane? – Odpowiedział. Najwyraźniej to miało tłumaczyć jego osobę w tym miejscu.
- Umiem o siebie zadbać. – Ucięłam.
- Zauważyłem.
- Wiesz, co? Mam już tego serdecznie dość. Twoje nastroje zmieniają bieg jak w kalejdoskopie. Nie mam na nie czasu. Zostało mi sześć dni wolności i jeśli czegoś nie wymyślę, będę musiała chcąc nie chcąc dotrzymać umowy. Także ty sobie tam rób, co tam chcesz, a mi daj spokój.
- Twoja dzisiejsza rozmowa była bardzo interesująca, Caltando nie był z niej niezadowolony, wręcz przeciwnie bardzo mu zaimponowałaś. I wierz lub nie, ale on naprawdę nie może się doczekać, kiedy wreszcie minie te sześć dni.
- Co ty tam wiesz. – Oburzyłam się.
- W tym lesie jesteś bezpieczna, ale ostrzegam cie, pilnuj się w mieście. Nie spuszczą z ciebie oka na krok. – mówił dalej ignorując moją wypowiedź.
- Nie zamierzam się tam pokazywać.
- Dlaczego tak się zachowujesz?
- Chyba powinnam spytać o to samo. – Zauważyłam. – Przestań w końcu grać. Chociaż może nie, bo za dobrze ci to wychodzi. Jesteś idealnym kamuflażystą.
- Posłuchaj nie mogłem postąpić inaczej, wypytujesz mnie o coś, czego akurat nie mogę ci powiedzieć na forum, tak przy wszystkich i w ogóle… - zaczął pospiesznie.
- A tutaj?
- Co tutaj? – Spytał najwyraźniej nie rozumiejąc, co mam na myśli.
- Tutaj nie możesz mi tego powiedzieć?
- To nie takie proste.
- Sam to sobie utrudniasz. – Zakończyłam i z impetem ruszyłam do wejścia.
- Wiesz, dlaczego też chciałbym żeby ominął cię ślub? Bo nie potrafiłbym tego znieść. Nigdy w życiu nie darowałbym sobie, że oddałem cię bez walki, bo musiałem być posłuszny. – Powiedział cicho nie ruszając się nawet z miejsca. Przystanęłam na dźwięk jego głosu. Był taki spokojny, ale jednocześnie przepełniony żalem i czułością. - Gdyby Caltando się o tym dowiedział…
- Mógłby cię stąd usunąć. – Dokończyłam za niego.
- Nie, ponieważ jestem jego tajną bronią, której w życiu by nie oddał na pastwę losu, to by się wiązało z tragicznymi skutkami, ale nie mógłbym przebywać w twoim towarzystwie. Już nigdy więcej. – Zakończył z bólem. Nie potrafiłam wyrazić nic w słowach. Jego szczera wypowiedź, bardzo ogólnikowa, a jednocześnie tak wymowna. Nie wiem, dlaczego, ale byłam ogromnie szczęśliwa, wręcz niewypowiedzianie. Na mojej twarzy pojawił się wielki uśmiech, który Kuba najwyraźniej opacznie zrozumiał, bo zasępił się jeszcze bardziej.
- Dlaczego jesteś przybity? – Spytałam podchodząc do niego bliżej.
- Bo nie rozumiem powodu twojej radości.
- Sama siebie nie rozumiem, a co dopiero ty. – Odparłam żartobliwie. – Cieszę się…, bo mi to powiedziałeś. Teraz wiem… wiem, że mogę ci ufać. – Kuba uśmiechnął się pod nosem. Jego oczy stały się szmaragdowo zielone. Takie, jakie najbardziej wielbiłam.
- Dziwi mnie, że dopiero teraz. – Powiedział zbliżając swoją twarz do mojej. Moje serce zaczęło głośno bić, cisza, która panowała wokół nie była dla mnie zbyt łaskawa. Gdyby, chociaż śpiewały jakieś ptaki może by to zagłuszyły,…ale co ja gadam. Przejmuję się głośnym rytmem mego bicia, które zdradza tylko moje szczere uczucia? Jego usta dzieliło zaledwie pare milimetrów od moich i kiedy już wydawało mi się, że w końcu mnie pocałuje… tylko westchnął smutno i nie odrywając ode mnie wzroku bez najmniejszego poruszenia powiedział.
- Zawsze potrafiłaś wyczuć idealny moment. – Nie zrozumiałam, dlaczego mówi do mnie tymi słowami. Zdezorientowana wbiłam wzrok w jego spojrzenie.
- Ktoś musi was pilnować, jesteście bardzo nierozważni. Radzę bardziej uważać synu. – Usłyszałam nagle głos Giny. Jej słowa nie zabrzmiały złowrogo, raczej troskliwie. Wydaje mi się, że go rozumiała, ale niestety nie mogła mu ani pomóc ani całkowicie niczego zabronić. Może jedynie nas pilnować, żebyśmy nie popełnili błędu… błędu?! To miała być najszczęśliwsza chwila w moim marnym życiu! Teraz może się już nie powtórzyć taka okazja. Kuba jest posłusznym poddanym i przede wszystkim synem, jeśli Gina… ach. Jak nie jeden problem to drugi. I tylko sześć dni!

Tak wiele do zrobienia, w tak krótkim czasie.

Rześka i wypoczęta przeciągnęłam się na łóżku. Świadomość posiadania paru spokojnych dni podbudowywała mnie na duchu. Nagle moją uwagę przykuł zapach, najwyraźniej zalatujący z kuchni. Miła woń pieczonego pieczywa przypomniała mi o głodzie. Ciągnięta za nos przyjemnym zapachem wyskoczyłam z łóżka i rzuciłam się w stronę kuchni. Pełna energii i witalności, która była dość rzadkim akcentem mego życia wpadłam do kuchni.
- Dzień dobry. – Przywitałam się z Giną.
- No, nareszcie wstałaś. – Powiedziała z ulgą.
- Ktoś na mnie czeka czy jak?
- Nie, kogoś się spodziewałaś? – Spytała zdziwiona.
- Nie, nie. Ale powiedziałaś nareszcie. – Wytłumaczyłam. – Trwałoby to może i dłużej, ale zapachy wychodzące stąd po prostu mnie uwiodły. Co jemy?
- To gryk.
- Gryk?
- Tak nazywamy ten chleb.
- Aha. – Odpowiedziałam i zabrałam się do opróżniania stołu ze smakowitości. Gina z pełną gracją i wdziękiem krzątała się po kuchni, cały czas coś doprawiając, krojąc lub mieszając. – A gdzie Kuba? – Przypomniałam sobie.
- Pewnie gdzieś w lesie. Nie mógł sobie znaleźć miejsca w domu, więc wyszedł. – Stwierdziła spokojnie. – Czy w twoim świecie wszyscy mają tak twardy i długi sen? – Spytała umiejętnie zmieniając temat.
- Em… tak szczerze to nie wiem. Możliwe, że ja śpię tutaj znacznie dłużej. W końcu mogę porządnie wypocząć.
- Jak to?
- Moja macocha traktowała mnie jak służącą, a do tego dochodziła jeszcze szkoła i nauka, żeby wszystko pogodzić często chodziłam spać późno w nocy albo nad ranem i wstawałam wcześnie. – Wyjaśniłam pokrótce.
- Dlaczego tak cię traktowała? – Spytała oburzona. Wzruszyłam ramionami.
- Taki już jej urok. – Stwierdziłam.
- Ale to chyba nie było w porządku. – Napomknęła.
- Było minęło. Teraz mam ważniejsze sprawy na głowie. – Gina przytaknęła skinieniem z wyraźnym zrozumieniem.
- Julka. – Usłyszałam uradowany głos Kuby.
- Hej. – Przywitałam się posyłając mu rozpromieniony uśmiech. Gina odchrząknęła, sprowadzając nas na ziemię i dyskretnie wycofała się do pokoju. – Ona ma rację. – Burknęłam pod nosem.
- Nieprawda, ona po prostu chce żebyśmy byli bezpieczni, a to nie znaczy, że musimy unikać siebie nawzajem. – Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, wiec po prostu milczałam. Kuba nie zrezygnowawszy ciągnął dalej. – Posłuchaj, zawsze możesz na mnie liczyć, pomogę ci…
- Więc odpowiedz na moje pytania. – Odparłam.
- …ale nie tutaj. – Spojrzałam na niego zdziwiona. – Chodź, coś ci pokażę. – Zachęcił wyciągając do mnie dłoń. Nie wahając się ani chwili, chwyciłam ją.
Wyszliśmy na zewnątrz. Wokoło jak zwykle roztaczał się las i niesamowita szmaragdowa zieleń, której nigdy dotąd nie spotkałam. Panujący spokój i cisza napełniał mnie nadzieją. Dopiero tutaj zaczęłam wierzyć w moc tej cudownej bajki. Z jednej strony rzeczywiście można by pomyśleć, że dostałam główną rolę w jakimś tam tandetnym koszmarze, ale nie, ja właściwie wygrałam los na loterii. Moje życie było do tej pory monotonne, przepełnione pracą i nauką. Nie miałam z niego praktycznie nic i nagle zjawia się on. Nieznajomy o anielskiej twarzy, melodyjnym głosie i ciepłym uśmiechu. Praktycznie ideał pod każdym względem, chłopak, o jakim zawsze mogłam tylko pomarzyć, przychodzi mi z pomocą. Możliwie, że był to czysty przypadek, lecz… równie dobrze może to być świadomy wybór losu. Problem pozostaje Caltando, gdyby nie jego osoba wszystko byłoby mniej skomplikowane. Teraz pozostaje mi zaledwie kilka dni do pochłonięcia jak największej wiedzy na temat elfów i tej rodziny oraz wymyślenie planu awaryjnego. Nie mam ochoty wychodzić za mąż w tak młodym wieku, tym bardziej za Caltanda – to byłaby okrutna męka.
- Coś się tak zamyśliła?
- Próbuję, to wszystko jakoś sobie poukładać. Wiesz, ty, Caltando, Gina i ta cała reszta elfów to dla mnie jedna wielka niewiadoma. Chciałabym jak najwięcej się o was dowiedzieć, spróbować zrozumieć pewne rzeczy. Na przykład to, dlaczego akurat mnie zobaczyła Gina? W końcu na moim miejscu mogłaby być każda jedna nastolatka ze świata.
- Na to pytanie chyba nie znajdziesz odpowiedzi. Gina nie ma wizji z wyjaśnieniem. To zawsze są zagadki, nigdy nie wiemy, co akurat skłoniło ją do dajmy na to… - zastanowił się chwilę - do zobaczenia klęski Fandii. Może tak właśnie miało być? Fandia miała polec, ale tylko wtedy, gdy nie posłucha dobrej rady.
- To była ta wojna, w której zginał twój ojciec? – Spytałam cicho.
- Tak – odparł spokojnie i wpatrzył się w dal, – ale nie tylko on, zginął również król i połowa armii, bardzo to przeżyliśmy… no może nie wszyscy. Caltando w głębi ducha nie posiadał się z radości. W końcu dopiął swego. – Zakończył pogardliwie.
- Nie przepadasz za nim. – Zauważyłam.
- Nie tylko ja.
- To znaczy?
- Ech – westchnął, – kiedy wybuchła wojna z Entrionami…
- Chwili chwila, po kolei, bo się pogubię na wstępie. – Przerwałam. – Kim są ci…, Entrio coś tam? – Kuba roześmiał się.
- Entrioni..
- Wszystko jedno.
- Tak nazywamy złe duchy.
- A trzeba było tak od razu. No i co dalej?
- Więc, kiedy wybuchła wojna wszyscy najbardziej lękali się tego, że Morgada może zginąć, a wtedy jego pierworodny obejmie rządy. Caltando jak zauważyłaś ma potężny dar, lecz to nie on stanowi problem tylko sama osoba Caltanda. Jest zbyt porywczy i nierozważny. Cokolwiek robi, to robi to pod wpływem impulsu. Faktem jest, że takiego władcy jak Riwiniusz już nigdy nie będziemy mieli, ale Caltando… to po prostu szczyt wszystkiego.
- Mi to mówisz? Ja po tych dwóch rozmowach mam go dosyć, a ty jeszcze musisz mu być posłuszny.
- Ty w zasadzie również. – Powiedział uśmiechając się pod nosem.
- W teorii tak, ale o praktyce to sobie chłopak może pomarzyć. Nawet, jeśli nic nie zdołam wymyślić i będę musiała wyjść za tego… - zabrakło mi słowa i odruchowo się skrzywiłam – nie ma mowy. Zrobię mu takie piekło, że odechce się księciuniowi panowania… - nie dokończyłam swojej błyskotliwej wypowiedzi, bo nagle Kuba mocno szarpnął mnie za ramię i obrócił twarzą w twarz.
- Nie wyjdziesz za niego. Nie pozwolę na to. – Powiedział dobitnie.
- Wiesz, że jeśli w ciągu tych pięciu dni nie zdarzy się jakiś cud to i tak nic nie będziesz mógł zrobić.
- Zawsze jest jakieś wyjście. Nie ma beznadziejnych przypadków, na ile uwierzysz, że nam się uda, na tyle nasze szanse wzrosną.
- Wierzę w to. Myślisz, że gdyby było inaczej szłam bym sobie teraz z tobą spokojnie przez las? – Kuba uśmiechnął się pod nosem i delikatnie musnął wargami moje usta. Oszałamiający zapach tak blisko mnie działał upajająco. Jak bukiet najlepszego wina.
- Julka… - odezwał się nagle.
- Tak?
- Ja… - zaczął.
- Wow. – Krzyknęłam nagle. Był to tak zwany odruch bezwarunkowy z mojej strony. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego gdzie jesteśmy. Bajka. Widok ze skał. Otaczające nas wodospady i kwiaty. Wprost nie do opisania. Wszędzie tak, tak kolorowo, pogodnie. Ogromna radość budząca wszelkie nadzieje, obraz przyszłości, pokazujący te lepsze dni. Brak trosk i smutków. On i ja. Beztroscy. Z uśmiechem na twarzach i głowami pełnymi pomysłów. Wszystko to, było w tej chwili tak realne i tak możliwe do spełnienia.
- Niesamowite prawda?
- Niesamowite? To jest... – Zaczęłam – jejku… Kuba ja nie potrafię się wysłowić. – Zakończyłam załamana. Odpowiedział mi tylko melodyjnym śmiechem. Zapadła chwila ciszy. Musiałam nacieszyć się tym niespotykanym widokiem. Dla Kuby to była pewnie normalka, ale dla mnie zupełnie coś nowego. Kompletne oderwanie od rzeczywistości. Przechodziliśmy obok strumieni i szumiących wodospadów. Wszystko wyglądało jak we wspaniałej krainie, pełnej magii. Cóż za ironia losu. Czy rzeczywiście się tutaj znalazłam? Wciąż zadaje sobie to samo pytanie, a odpowiedź w dalszym ciągu się nie zmieniła. Może pora uwierzyć?
- Ok, na czym skończyliśmy? – Spytałam w końcu. Kuba posłał mi łobuzerski uśmieszek.
- Zdaje mi się, że… - zaczął znów przybliżając się do mnie. Gorący pocałunek znów mnie oszołomił.
- Nie mógłbyś się, choć troszeczkę skupić? – Spytałam z niechęcią przerywając ten cudowny moment.
- Przy tobie to bardzo trudne.
- Okej, więc ci trochę pomogę. – Odparłam. - Mówiłeś mi o tej wojnie… - Kuba westchnął i otrząsnął się z błogiego stanu. Chcąc nie chcąc musiał w tej chwili robić za informatora.
- Zgadza się.
- A więc tak, po kolei. Była wojna, ojciec Caltanda zginął i… wspomniałeś coś o jakimś Riwiniuszu. – Zauważyłam.
- Tak, to bardzo przez nas wszystkich szanowany władca.
- Co się z nim stało?
- Odszedł. – Odpowiedział krótko.
- Ech. – tym razem ja westchnęłam. – Z ciebie coś wyciągnąć, to normalnie… - skomentowałam. – Dobra. Czemu odszedł? To jakaś pokręcona historia znowu?
- Coś w tym stylu… - zawahał się.
- Postaram się jakoś to ogarnąć. Tylko wiesz tak po kolei. – Powiedziałam przesyłając mu szeroki uśmiech.
- Riwiniusz był naszym władcą, znaczy się ja urodziłem się w trakcie jego panowania. Często wyjeżdżał, znikał zwłaszcza podczas pełni…
- Pełnia… - wypaliłam nagle. – Wtedy mnie tutaj przywiodłeś.
- Masz dobrą pamięć.
- Ha. – Odparłam z udawaną dumą. – Ale poważnie, czemu akurat pełnia?
- Tylko wtedy możemy się przenieść do waszego świata. To coś takiego jak teleportacja.
- To znaczy, że teraz jesteśmy na innej planecie?
- Nie. To dość skomplikowane… Tak naprawdę żyjemy wśród ludzi, ale w ukryciu. Jest tylko jedno wejście do Fandii, które otwiera się podczas pełni. Zna je król, królowa i tropiciel. W tym przypadku tylko ja i Caltando.
- Dlaczego? Dlaczego tylko wy?
- Takie jest prawo. Zresztą nikt nie ma ochoty opuszczać naszego świata i… w razie, czego nikt nie może. Wy żyjecie według swoich zasad, my według swoich, nikt nie wchodzi sobie w drogę. Idealna harmonia.
- No nie wiem. – Przyznałam.
- Ale ja wiem.
- No dobra… wróćmy do tego Riwiniusza.
- Po którejś z takich nocnych eskapad przyprowadził do nas gościa i…
- No nareszcie was znalazłam. – Usłyszeliśmy nagle dźwięk głosu, na, który od razu zerwaliśmy się na nogi i odsunęliśmy od siebie. Taa, ale kto ukryje prawdę przed wyrocznią?
Gina popatrzyła na nas tylko zatroskanym wzrokiem i natychmiast przeszła do rzeczy.
- Caltando wysłał prawie wszystkich posłańców. Koniecznie chce cię widzieć u siebie. – Powiedziała.
- Znowu? Przecież dał mi wolne. – Odparłam na wpół zlękniona na wpół rozłoszczona.
- Nie martw się dotrzyma obietnicy. Chodzi o Coberda. – Wytłumaczyła. Spojrzeliśmy na siebie pytająco, nie uzyskując odpowiedzi. Strach w dalszym ciągu mnie nie opuścił, a złość wzbierała się we mnie w każdej sekundzie coraz bardziej. Znalazł sobie moment. Zarozumiały, niedojrzały, egocentryczny księciunio.
- Ma wyczucie, nie powiem. – Skomentował Kuba. Przez moment zauważyłam, że Gina musiała coś mu przekazać, bo prawie niepostrzeżenie przytaknął głową. Czy o czymś nie powinnam była wiedzieć? – No trudno trzeba się dostosować. Życzcie mi powodzenia. – Powiedział i zniknął niepostrzeżenie w leśnej gęstwinie.
- Co tym razem wymyślił? – Spytałam Ginę na razie zachowując swoje spostrzeżenia dla siebie.
- Chce go sprawdzić. – Odparła spokojnie.
- To znaczy?
- Jak bardzo jest mu wierny.
- Więc mamy problem? – Spytałam niespokojnie.
- Nie, dlaczego? – Zdziwiła się. – Nie doceniasz daru Kuby, nie zapomnij, że taki chłopak jak on nie rodzi się, co dzień.
- Tak tylko, co tysiąc lat.
- I tu się mylisz. Widzisz on jest wyjątkowy. Dla ciebie Kuba jest kimś w rodzaju obrońcy, przyjaciela… wydaje ci się, że jest kolejnym tropicielem, jak poprzednicy. Ale u wielu z tutejszych mieszkańców budzi podziw i respekt jak żaden inny przedtem. Wszyscy go szanują i nawet Caltando podświadomie lęka się i liczy z jego opinią. A wiesz, dlaczego? Bo nigdy jeszcze nie mieliśmy tak potężnego tropiciela, tak potężnej broni, której samo imię budziło postrach we wrogach.
- Ta, żeby tylko. – Mruknęłam do siebie. Ale tak naprawdę byłam przekonana o tym, że Gina usłyszała moje słowa bardzo wyraźnie. Na szczęście w ogóle na nie, nie zareagowała.
- Miałam wizję. – Powiedziała zasadniczo. Nie wiem, jakiej oczekiwała reakcji, ale na sam dźwięk tych dwóch wyrazów zaczęłam być czujna. Całkowicie skupiłam się na jednym punkcie tak żeby nie dać po sobie poznać jak bardzo ciekawi mnie przebieg tej proroczej wizji.
- I co nowego? – Spytałam starając się przybrać jak najbardziej obojętny ton głosu.
- No właśnie problem w tym, że nie wiem. – Przyznała załamana. Spojrzałam na nią błędnym wzrokiem. – Pamiętasz jak mówiłam, że wizje w jakikolwiek związane z tobą są najbardziej problematyczne?
- Mh. – Mruknęłam, zamieniając się w słuch.
- No właśnie. Nie potrafię dokładnie sprecyzować tego, co zobaczyłam. Wiem, że twoja obecność tutaj nie była przypadkowa i… czeka nas wiele zmian. Tylko pytanie czy na lepsze? – Spytała retorycznie. Chwilę zastanowiłam się nad jej słowami. Gina dała mmi właśnie potwierdzenie na to, że jednak jestem jakimś ewenementem i właściwą osobą we właściwym miejscu. Pozostaje mi dowiedzieć się, jaki jest cel? Do czego to wszystko zmierza?
- Gino… czy to mogłoby chociaż na jakiś czas zostać między nami? Ja rozumiem, że musisz informować o wszystkim Caltanda, ale mogłabyś ten jeden raz zrobić wyjątek? Proszę. Postaram się jakoś to rozgryźć, ale muszę mieć czas, a Caltando po tej informacji może nie dotrzymać słowa…
- No… dobrze, ale…
- Kuba już wie prawda?
- Tak… - zmieszała się.
- To dobrze. – Odparłam, ale natychmiast zrzedła mi mina. Bałam się, możliwe, że już odbywającej się rozmowy Kuby i Caltanda, tego, co ten intrygant znów sobie wymyślił.
- Poradzi sobie. – Powiedziała domyślnie.
- Oby. – Westchnęłam.
Mijał czas, a jego wciąż nie było. Zauważyłam, że nie tylko ja się martwię, Gina, starając się idealnie maskować przyrządzała kolację. Po ruchach można było odczytać, że ją również niepokoi długotrwałe znikniecie syna.

14 339 wyświetleń
129 tekstów
17 obserwujących
  • Zenons

    25 June 2010, 16:29

    Wciągające, jak zwykle :)

  • Arisha

    25 June 2010, 15:06

    Tym fragmentem mnie przekonałaś do kupna swojej książki;)

  • słiitaśna

    25 June 2010, 09:16

    A dalsze części jakieś czy coś?
    Cudownee :D
    Czekam na kolejne rozdziały :))

  • czarna_owca

    24 June 2010, 15:58

    Było dłuższe, ale całe się nie zmieściło.