Zamknęła gabinet i sprawdziła jeszcze czy na jej piętrze są pogaszone wszystkie światła w pokojach. Jak zwykle ostatnia wychodziła z pracy, aby na drugi dzień jako pierwsza się w niej zjawić. Wsiadła do szklanej windy i oparła się o jedną ze ścian patrząc na miasto, które ubierało się w jedną z najpiękniejszych według niej szat. Wieżowce, w których jedynie w kilku pomieszczeniach świeciło się światło omamiały ukrytą w sobie magią. Latarnie rzucające światło na rozpędzone ulice i pędzących do domów przechodniów sprawiały, że na dłużej skupiła na nich swój wzrok. Po chwili potrząsnęła głową, aż długie pofalowane pasma zasłoniły jej twarz. Założyła je niedbale za ucho i postawiła kołnierz u płaszcza.
-Dobranoc. –rzuciła do siedzących za ladą ochroniarzy. Nigdy z nikim z redakcji nie zamieniła więcej niż kilku zdań chyba, że miały one związek z pracą. I oczywiście wyjątkiem był Szef. Współpracownicy znali ją jako poważną, chłodną i opanowaną dziewczynę, która nie zachowywała się tak jak inne dwudziestodwulatki. Szybkim krokiem przeszła przez parking i wsiadła do zaparkowanego w samym rogu samochodu. Zielony garbusek z niebieskim wzorem na masce był jedną z naprawdę niewielu rzeczy, które zabrała z sobą do Sopotu. A to raczej on zabrał ją i jej bagaże spakowane w pośpiechu tamtego letniego wieczora. Uśmiechnęła się opierając głowę o zagłówek, a potem przekręciła kluczyk w stacyjce i wsłuchała się w swój ulubiony dźwięk – miarowy pomruk silnika. Nacisnęła na pedał gazu i ruszyła przed siebie. Uwielbiała takie samotne podróże. W ogóle od jakiegoś czasu była outsiderką. Wszystko robiła w samotności i jedynie czasami jej to przeszkadzało. Miała już pogłośnić radio, gdy rozległ się dzwonek jej komórki. Zerknęła na wyświetlacz i westchnęła. Czwartek. Czas na cotygodniową rozmowę z domem. –Cześć. –starała się brzmieć wesoło mimo, że przywykła do chłodnego tonu. -Myślałem, że nie odbierzesz. -Wiesz, że nie zrobiłabym tego. -Ja już nic nie wiem. Nie mam pojęcia jak się za chwilę zachowasz i czy przypadkiem się nie rozłączysz. -Nie dramatyzuj. –prychnęła. –Jak egzamin? -W porządku. -Na ile zdałeś? -Cztery. A jak twoje studia? -Teraz mam przerwę od zajęć, więc mogę się w pełni skupić na pracy. –wyjaśniła zatrzymując się na światłach. Po pasach powoli przeszła przytulająca się para. Pokręciła jedynie głową. –A co u ciebie więcej? -W porządku. Przyjedziesz na urodziny mamy? -Młody, jest dopiero marzec. -Nim się obejrzysz będzie kwiecień. Tęskni za tobą. -Jak się czuje? –w jej głosie zabrzmiała troska mimo, że po chwili znowu powróciła do swojego chłodnego tonu. Już nie udawała wesołej. Nie było takiej potrzeby. -Raz lepiej, a raz gorzej. Przyjedź. -Mam dużo pracy, a poza tym jest rok akademicki. -Natala, czy ty jeszcze masz serce? –spytał nagle. –Bo zachowujesz się jak bezuczuciowy głaz! Co się z tobą stało?! -Tak właśnie zawsze zaczynają się nasze kłótnie. –mruknęła pod nosem wjeżdżając na parking pod swoim blokiem. -Sama do nich doprowadzasz, więc mi się nie dziw! -Dziękuję, że zadzwoniłeś. Było mi bardzo miło, że poświęciłeś mojej osobie te kilka minut swojego jakże cennego czasu. Pozdrów mamę. –a potem zatrzasnęła klapkę i zamknęła samochód. Weszła do klatki, która była oświetlona przez mrugającą co chwilę żarówkę i wbiegła po schodach na piąte piętro. W bloku nie było windy i nie panowały tutaj żadne luksusy, ale jednak polubiła to miejsce. Jej mieszkanko było małe. Składało się z pokoju połączonego z kuchnią i łazienki, ale dla niej to było wystarczające. Nie miała żadnych wygórowanych wymagań. Zapaliła lampkę przy oknie i rozejrzała się po swoim gniazdku. Na lewo od okna koło ściany stało łóżko. Obok niego był fotel, z którego doskonale było widać miasto. Naprzeciwko było przejście do kuchni oddzielone jedynie barkiem. W kuchni szafki i stół, który znalazła na jednej z wyprzedaży. Chwiał się odrobinę, ale przypominał jej dzieciństwo i wakacje u dziadków. Pod blatem miał szufladę, która kojarzyła jej się z ukochanym dziadkiem, który w takim miejscu zawsze chował swoje karty, które zabierała mu babcia. Na lewo od okna stała szafa z jej ubraniami. Zegar wiszący nad drzwiami wskazał godzinę dziewiętnastą. Zdjęła płaszcz i zajrzała do lodówki. Pustki. –Czas na wycieczkę do sklepu. –westchnęła i do kieszeni sukienki schowała pięćdziesiąt złotych.
-Nati, nie zimno ci? –odetchnęła rozpoznając głos stojącego przy trzepaku dresiarza. Był dużo wyższy od niej. Gdy podszedł w świetle latarni zobaczyła jego roześmiane oczy. -Land, w końcu ci się udało. –wypuściła głośno powietrze patrząc na sąsiada. -Mówiłem, że kiedyś cię wystraszę. –zaśmiał się opierając o ścianę. –Gdzie to się wybrałaś Księżniczko w tym stroju? -Do sklepu. Lodówka świeci pustkami. –chciała ruszyć dalej, gdy złapał ją za łokieć. -Lepiej będzie, gdy ci potowarzyszę. –ściągnął kaptur z głowy. Był przystojnym chłopakiem o krótko ściętych blond włosach i zielonych oczach. -Sklep jest naprzeciwko. -I tak miałem w planie zakupy, bo mama już dzwoniła. –wcisnął ręce do kieszeni. –O, właśnie. Nat, czy ty jedziesz na święta tam do siebie? -Nie wiem, a co? –spytała ostrożnie przeskakując przez kałużę. -Bo jakbyś jednak zostawała w Sopocie to zapraszamy do siebie. Wiesz, śniadanie i te całe świąteczne obchody. -Podziękuj mamie i w ogóle dziękuję, ale... -Obiecaj, że się nad tym chociaż zastanowisz. –zmusił szatynkę, aby popatrzyła mu w oczy. -Dobrze. Obiecuję. –zgodziła się po chwili, bo wiedziała, że nie popuści. Land był jedną z niewielu osób, z którymi miała kontakt tutaj w Sopocie. Poznali się w dniu jej przeprowadzki do mieszkanka na piątym piętrze. Wpadła na niego, gdy zbiegała po schodach, aby z samochodu zabrać ostatnie pudełko. Był pierwszą osobą, którą poznała w nowym miejscu, i która od razu nadała jej przydomek – Natija. -I tak jeszcze z kilka razy spytam cię o te święta. –zapewnił otwierając przed szatynką drzwi. Mały sklepik osiedlowy świecił pustkami, więc mogli spokojnie chodzić pomiędzy półkami poszukując produktów ze swoich list ułożonych w głowach. Od czasu do czasu zerkali na siebie, a potem szturchali się jak starzy dobrzy znajomi. Nikomu, kto patrzył na nich z boku nawet przez myśl nie przeszło, że ta dwójka zna się zaledwie osiem miesięcy.
-Natija, co robisz w sobotę? -Ty to dzisiaj strasznie wypytujesz o moje plany. –próbowała jakoś osłonić się przed chłodnym powiewem wiatru otulając się ramionami. -Na następny raz ubierz się porządnie. –burknął zarzucając dziewczynie bluzę na plecy. –To jak? Masz plany na sobotę? -Tak. Będę siedzieć w domu i pisać artykuł. Może w końcu mi się uda i go opublikują. -A nie mogłabyś napisać go w niedzielę? Gryfin ma urodziny. -Gryfin to twój, a nie mój kumpel. –zapięła zamek i chciała podnieść swoje zakupy z chodnika, ale uprzedził ją blondyn. –Potrafię nieść siatkę. -Ale nie wypada żeby dziewczyna idąc ze mną taszczyła zakupy. –wytłumaczył uchylając drzwi na klatkę. -Dlaczego ty nie możesz być zwyczajnym dresiarzem stojącym pod trzepakiem ze szlugiem w zębach? –odwróciła się na schodach i popatrzyła na rozbawionego chłopaka. Zawsze bawiło go, gdy tak mówiła. -Bo gdybym był takim dresiarzem to nie rozmawiałabyś ze mną teraz. -Dresiarz. -Redaktorka. -Zauważyłeś, że redaktorka brzmi lepiej niż dresiarz? -Aż dziwne, że tak cię lubię. –oparł się o framugę, gdy dotarli już na piąte piętro. Pochylił się nad poważną szatynką i mrugnął do niej wesoło. –Pójdziesz ze mną na te urodziny? -Nie możesz zabrać z sobą jakiejś koleżanki? -Nie, bo tylko ty w miarę dogadujesz się z moimi kumplami. -Jasne. –prychnęła przewracając oczami. –Gryfina to ja dwa czy trzy razy na oczy widziałam. O reszcie nawet nie wspomnę. -Przyjdę po ciebie o dwudziestej w sobotę. –stwierdził robiąc śmieszną minkę. -Bastek, ale ja już powiedziałam, że mam plany. -W niedzielę napiszesz artykuł, który wstrząśnie światem pismaków. Do zobaczenia. –powiedział jeszcze i zniknął za drzwiami mieszkania naprzeciwko. Uśmiechnęła się pod nosem i przekręciła klucz w zamku. Otworzyła szafę i przejrzała ubrania zastanawiając się, co ma założyć na sobotnią imprezę. Wybrała krótką sukienkę do połowy ud w kolorze beżowym w czarne esy floresy. Do niej dobrała beżowe szpilki. -Myślę, że to będzie w porządku.