Menu
Gildia Pióra na Patronite

ZATWARNICA 3

fyrfle

fyrfle

Za kościołem droga prowadzi w nieistniejące wioski, zwalone wierze świątyń, rozbite dzwonnice, wyburzone młyny i cmentarze. Czy cmentarze czczone po polsku przez turystów, leśników, przewodników? Daj Boże. Znaki mówią, że niedźwiedzie, więc dalsza wędrówka w tym kierunku staje pod znakiem zapytania, a więc postanawiają wrócić do drogi głównej i pójść nad San.

Na drodze mostki, a pod nimi strumienie spływające rwąco do Głębokiego, a nad nimi kaczeńce, jaskry i cudne pióropusze rozkwitłych łopianów. Strumienie bezlitośnie żłobią pod darnią w łące jamy, a potem po prostu zbiegiem lat zmieniają kształt swojego koryta. Są wielkim niebezpieczeństwem dla ludzi. W chwilę mogą podtopić dom.

Troszkę kroków i łąka staje się pastwiskiem koni, które prowadzi do sadu, w którym rosną wysokie i ogromne stare drzewa jabłoni i grusz, teraz kwitnące i tworzące wielkie jasne kopuły, niczym te kopuły cerkwi, których tutaj też wiele w tym bieszczadzkim swoistym świecie. Konie w spokoju skubią trawę i nie zwracają na nich uwagi, a one za to zwracają ich uwagę i to bardzo. Ich kształty i uroda zachwycają, ale lubią podziwiać konie z daleka. Jakoś nie ciągnie ich jazda konna. Pot koński szczególnie śmierdzi i człowiek nim przechodzi, a pot koński śmierdzi szczególnie doskwierającą, więc cóż.

Chwila w przestrzeń i kolejny strumień, a przy nim kaczeńce i jeszcze nad nim pochylona kwitnąca i odużająco pachnąca gałąź czeremchy. Całość w objęciach jasności słońca. Miejsce staje się jakby magiczne. Od wody strumienia odbija się oślepiający blask, a samą wodę zmienia koktajl jaskrawości z barw i rozbłysków świateł. Może to właśnie tak przedstawia się człowiekowi ów bieszczadzki anioł? Może ta czeremcha, te jej kwiaty, to w rzeczywistości było, może tak dostąpili owego dotknięcia muśnięcia jego skrzydłem i jak w piosence - odtąd będą jego bratem i siostrą, cudnie spokrewnią się ich dusze z tym miejscem już po wsze ich dni. Pewnie tak było. Czuli to. Takie rzeczy się czuje i wie, w którym momencie Bóg przez coś lub kogoś do człowieka przemawia.

Kolejna potem łąka, kolejne zbocza, kolejny szczyt, na łące kwitnąca grusza, znowu bardzo bardzo wielka i zajmująca sporo bieszczadzkiej przestrzeni, a wokół niej staruszki wierzby, bardzo już w pniach rzeźbione korą o głębokich bruzdach. W tej części domy są drewniane. Nowe domy stawiane są z grubych drewnianych bali. Zbocza gór kwitną wielkimi czeremchami na biało i jaskrawą zielenią innych drzew.Patrzą zapatrzeni, bo w sumie zostali urzeknięci tym momentem Zatwarnicy i wzgórzem, którego szczyt wieńczy iglica masztu telekomunikacyjnego.

Idą może trochę pod górę, a może to część wioski po lewej stronie schodzi w dół, a wraz z nią potok Głęboki nabierasz szalonej prędkości i nurt jego staje się intensywnym przeciągłym hukiem w uszach obojga. Za to widok jego przez gałęzie gęsto porośniętego zbocza jest taki zapraszający i zatrzymujący, te pieniste grzywy! Są niebezpieczne, ale z tej bezpiecznej odległości bardzo bardzo piękne. Na drugim brzegu głębokiego osada jednolitych domów mieszkalnych. Wydaje się, że to efekt unifikacji jakiej dopuścili się w kraju urzędnicy w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Też ciekawa sprawa. Dzisiaj to historia.A czy może ona się komuś nie spodobać? Może! Mogą znaleźć się ludzie chorych idei i posłuszni im urzędnicy i mogą kazać tym ludziom wyburzyć te domy i postawić na przykład domy z bali dębowych, pomalowane na tęczowo, ale w ramach różnorodności wieńczyłyby je wieże z krzyżami łacińskimi, celtyckimi, prawosławnymi, półksiężyce, a może i nawet święte krowy. Czemu ludzkość chce się z unifikować, tworząc kolejne wieże Babel? Czemu nie jest tak, że jednak na kebab, to należy jechać doTurcji, a na pielmieni do Gruzji? Czemu nie jest normalnie? O tym myśleli i o tym rozmawiali patrząc na szereg jednorodnych domów. A domy się wydawały jednak piękne, bo faktycznie były piękne w tym stanie przyrody majowej, a więc przed domami były łąki, a te łąki były zarośnięte kwitnącymi mniszkami, więc po prostu kolejny raz dostąpili czegoś niesamowicie przepięknego i czegoś niesamowicie pobudzającego do życia.

Dotarli nad San. Nurt wydawał się być srebrnym kiedy patrzyli na niego jak nadpływa pod drewniany most na którym stali i radowali się jego widokiem, cieszyli się ze swojego szczęścia, że są tutaj, że jest im tak dobrze. Potem patrzyli z drugiej strony i jego głębia wydawała się być o lekkim zabarwieniu khaki, ale był bardzo czysty i przeźroczysty, z bardzo dobrze widocznymi głazami, ale bez ryb, chociaż te na pewno się w nim skutecznie kryły, szkoda wielka im była, że ukrywały się przed ich wzrokiem.

Lewy brzeg Sanu był łagodny i z małymi trawiastym plamami, a prawy pełen wżerów w ziemię, pełen wykrotów, korzeni drzew, gąszcz wszelkich drobnych drzew i krzewów go wypełniał i miał w sobie dozę tajemniczego zła, które może być udziałem każdego za sprawą tej wielkiej górskiej rzeki, bo takie rzeki w każdej chwili czyhają na ciała i dusze ludzi niemądrych, pozbawionych pokory dla żywiołu, a więc przychodzić do takich miejsc trzeba zawsze w poczuciu wiedzy o otrzymywanym darze i z wyrazami szacunku, a wewnątrz nawet człowiek musi mieć hołd dla mocy dziejącego się przed nim dzieła stworzenia, stworzenia nieogarniętego i nigdy nie będącego w pełni do zrozumienia dla jakiegokolwiek rozumu ludzkiego.

Zeszli po wąskich stromych schodach pod most, a szpaler szczęścia i radości robiły im kwitnące pierwiosnki. Przykucnęli, zapatrzyli się w falujące szpalery wody, zmówili modlitwy dziękczynne za dar tej chwili. Przeprosili za nieszczęśników, którzy filar rzeki oszpecili narkomańskim hasłem i zbeszcześcili więc to miejsce "święte niepojęte" swoim nie wykorzystaniem rozumu do właściwego normalnego życia. Właściwe normalne życie tutaj, to: podziw, modlitwa, skupienie, medytacja, cisza, hołdowanie wielkości Opus Dei.

Brzegi rzeki są ruchome. Ruchome wiatrami, ruchome deszczami, więc następują w nich zmiany. Spływają do wody, przesuwają się. Drzewa przewracają się, ukazując ogrom i cudność systemu korzeniowego, a pewna brzoza po prostu pochyla się nad nurtem z roku na rok coraz bardziej, ale jak najbardziej urzeka zielonością swojej korony, która upiększa przestrzeń nad falującą wodą. Kiedyś całkowicie pogrąży się w teraz półtorametrowej głębi, albo, gdy nurt dojdzie do wysokości pięciu i pół metra, to porwie ją jak wiatr porywa jesienny liść i będzie nią igrał. Rzuci gdzieś o skałę i połamie, a potem koronę wciśnie brutalnie między dwa ogromne kamienie i tam szczeźnie w zgniliznę.Odłamany pień brzozy wbije się w kamienisty fiord i będzie tworzywem stale zmieniającego się dzieła sztuki, jakim jest matka natura i może tak jest, że sztuka nie ma granic, i nie należy jej przeszkadzać - ona żywi się krwią, mięsem, ciałami nieostrożnych, bluźni i czeka na poklask przez złość, gniew, nienawiść i donos do prokuratury. Może, ale nie wiedzieli tego, kiedy tak pochyleni rozważali te sprawy w swoich sercach, w swoich rozumach, lecz widzieli, ze w sumie generalnie ziemia stygnie, więc już nie wszystko możliwe, a to co jest możliwe? No cóż, możliwe jest, nawet się dzieje, tylko, ze jest niepotrzebne i szkodzi. Jest złem. Zwłaszcza złem są możliwości zmian w człowieku.

297 714 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!