Menu
Gildia Pióra na Patronite

Mój wschód

fyrfle

fyrfle

Zainspirował mnie Andrzej Stasiuk książką "Wschód" do napisania swoich związków ze wschodem, jego dotknięć właściwie. Moja Mama zatem pochodzi ze wsi spod Lublina, czyli z Ćmiłowa, stąd też czuje się uprawniony do pisania o wschodzie. Przed wojną pewnie to była Polska centralna, a dzisiaj Lublin to wschód. Wydaję mi się, że pamiętam pierwszą podróż do Ćmiłowa. To musiało być tak, że w 1970 roku rodzice wsiedli do autobusu PKS Ostrów Wielkopolski o 21.00 do Gołębic i w Wygodzie przesiedli się o 21.30 na autobus PKS Namysłów, który dowiózł ich na dworzec PKP w Namysłowie. Przystankiem początkowym był ten w lesie na żądanie - Szklarka. To połączenie funkcjonowało do połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, zarżnięte przez postkomunizm wtedy. Potem dwie godzili siedzieli na dworcu, w poczekalni albo w barze dworcowym, który wtedy działał całą noc. Przyjechał pośpieszny z Jeleniej Góry do Lublina. Pamiętam, że wnoszono mnie na rękach przez okno do jakiegoś przedziału. Potem pewnie spałem albo płakałem kiedy budził mnie głód. Rodzice na pewno stali te osiem godzin na korytarzu.

Drugim razem pojechałem tam też tym pociągiem, ale było późne lato - wrzesień, miałem może osiem lat, brat miał sześć wiosen. Pamiętam jazdę trolejbusem i przesiadkę na podmiejski autobus. Byliśmy grzecznymi dziećmi, toć siedzieliśmy w domu z rodzicami i ciotkami, no to siostry mamy starały nas się rozruszać, więc zachęcały nas do karmienia drobiu i świń. Raz kazała nam ciocia iśc po marchew na pole po drugiej stronie drogi, więc poszliśmy, ale Lubelszczyzna, to słynne czerwone lessy i magiczne to były ziemie, że plony były bardzo wielkie, a zatem warzywa rosły ogromne, jak w bajce o dziadku i rzepce. Nie mogłem ogromnych marchwi wyciągnąć ze zbitej gleby i wróciliśmy pokonani po szpadel. Tamte marchewki pamiętam jak dzisiaj, były niesamowicie wielkie. Potem jeszcze szliśmy po buraki pastewne, takie pomarańczowe dla królików, też tak ogromnych już potem nie widziałem, sam je uprawiając na Dolnym Śląsku. W końcu ciocie dał nam siatkę i kazały iść do rzeczki, a ze 300 metrów za domem i nałapać cierników i uklei. Tych ryb, w tej rzeczce było miliony. Szybko nałowiliśmy wiadro. One te ryby bez patroszenia zmieliły ze dwa razy ręcznie i usmażyły na obiad rybnych kotletów, były przepyszne, od tego czasu uwielbiam je.

Potem byłem tam na kolejnych pogrzebach ciotek. Mama miała wiele rodzeństwa. Teraz chyba żyje jeszcze jej brat, zdaje się w Świdniku i ona. Są długowieczni, żyją pod setkę, o ile nie pokona ich nowotwór. Jeździliśmy i na pogrzebach poznawaliśmy kuzynów, kuzynki, ich żony,mężów i dzieci. Postkomuna, czyli Trzecia Rzeczypospolita nie służyła zacieśnianiu więzów rodzinnych, czyli w innych okolicznościach nie odwiedzaliśmy się. Z tych eskapad pamiętam cmentarz przy obozie koncentracyjnym w Majdanku. Nigdy nie poszedłem tam, choć mnie namawiano. Wierzyłem, że tak było żyjącym świadkom, czyli na przykład cioci Jadzi, która miesiąc czasu była zamknięta w nim w czasie drugiej wojny światowej. Na pogrzeby jeździliśmy tym samym pociągiem o północy. Pamiętam bracia do rozmów rozprawiczali flaszu, a ja raczej nie, bo telepała mnie depresja lękowa. Potem długie Polaków rozmowy i na noc powrót. Na pogrzebie cioci Jadzi nie byłem. Miałem wybite dwa zęby podczas interwencji zmasakrowaną szczękę. Nikt tego nie rozumiał, wyczuwałem pretensję, jakbym dopuścił się zdrady stanu.

W październiku 2017 roku roku pojechaliśmy na kilka dni z Filutką do Lublina turystycznie. Zastaliśmy polską złotą jesień i nocowaliśmy w tym hostelu przy Orlej, gdzie kilkanaście dni temu matka udusiła dziesięcioletniego syna. Pojechaliśmy do Ćmiłowa też. Żyła jeszcze ciocia Marysia. Miała wtedy 98 lat i była na chodzie, jak to się mówi. Wypiliśmy herbatę, porozmawialiśmy. Chłodno, po tym jak powiedziałem im o zmianach w moim życiu. Zacząłem im się nawet nie podobać fizycznie, bo byłem urody Kurowskich, nie Mazurków. Z ulgą po godzinie wsiedliśmy z powrotem do autobusu, który przywiózł nas do centrum Lublina. a Lublin był przecudną złotą jesienią, więc poszliśmy na legendarny cmentarz przy ulicy Lipowej. Był zachwycający. Te dęby, te lipy i brzozy w tym złocie liści i innych barwach nad nagrobkami, więc te aleje urzekały. Te liście pokrywające stare monumentalne i architektonicznie wspaniałe nagrobki w czerni czasu i zgniłej zieleni mchów. Historia Lublina, Polski i literatury naszej tam pochowana. Nagrobek Jerzego Mincla, kupca, pierwowzoru Wokulskiego, czyli głównej postaci w Lalce Bolesława Prusa. Część katolicka, prawosławna, żydowska,protestancka. Wszystkie pod opieką miasta, które dba o czystość i odnowienie nagrobków.

297 721 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
  • kuloodporna

    13 December 2019, 23:31

    Wzajemnie ...pozdrawiam....:)

  • fyrfle

    13 December 2019, 07:03

    Dziękuję serdecznieza opinie po przeczytaniu, uśmiech, dobrego łikendu :)

  • kuloodporna

    10 December 2019, 21:22

    Ach.....:)))))