Menu
Gildia Pióra na Patronite

Droga Donikąd- Wydawnictwo Zacisze -Matylda (Fragment)(14)

Grażyna P.

Grażyna P.

Wychowawca wręczył dziewczynie torbę z przyborami do szkicowania,
- gratuluję, ścisnął jej dłoń. Na szczęście nikt nie pytał o tatę, pomyślała i odetchnęła z ulgą.
Zaraz po apelu, Matylda zadzwoniła z budki telefonicznej do szpitala, telefon milczał, bo nikt nie podnosił słuchawki.
Zaniepokojona zwolniła się z reszty zajęć szkolnych i szybko pobiegła na najbliższy przystanek. Miała szczęście, gdyż,zaraz nadjechał autobus, który, zatrzymywał się pod samym szpitalem, na ulicy Zyty, graniczącej z ulicą Podgórną.
Weszła pospiesznie do Izby Przyjęć.
- Dzień Dobry, nazywam się Matylda Sarnowska
- przyjechałam do taty,Grzegorza Sarnowskiego powiedziała dziewczyna.
Siedząca przed biurkiem, tęgawa kobieta w okularach spojrzała na nią uważnie i bardzo poważnym tonem powiedziała.
- Proszę przejść do gabinetu Pana Doktora Piotrowskiego on udzieli wszystkich informacji o stanie zdrowia Pani Ojca.
Lekarz stał przy oknie. Kiedy weszła dziewczyna zdjął okulary
- słucham Panią?
- Dzień dobry, panie Doktorze, nazywam się Matylda Sarnowska.
- Chciałabym dowiedzieć się o stanie zdrowia mojego Ojca, lekarz podszedł do biurka i spojrzał do karty pacjenta,
-ach tak powiedział, jakby namyślając się.
- No cóż, znowu się zawahał, chciałbym, aby przywiozła Pani książeczkę ubezpieczeniową taty.
- Teraz, proszę do niego nie wchodzić,w pokoju są właśnie przeprowadzane badania.
Matylda podziękowała i nie czekając na autobus, pobiegła przejęta do domu. Kiedy wróciła i stanęła zdyszana przed salą, w której leżał ojciec, zobaczyła, że panuje tu ścisk i tłok.
- Pielęgniarki, wynosiły rzeczy jej taty na korytarz, była zdumiona. Nie zdążyła zadać pytania, kiedy usłyszała za plecami głos Ordynatora.
Przykro nam, zgon nastąpił o siedemnastej.
Nogi ugięły jej się w kolanach, w głowie pulsowała krew i uderzenia bolesnej myśli.
- dlaczego?
Nie pamiętała już dokładnie co się stało, zrobiło jej się ciemno w oczach, jakby świat nagle zniknął. Znalazła się w jakimś letargu, którego nie potrafiła ogarnąć, nie dochodziły do niej odgłosy dnia codziennego. Wszystko co, w następnych godzinach i dniach nastąpiło, czynności jakie wykonywała były mechaniczne.
Stała się własnym robotem.
Ceremonia pogrzebowa, msza w kościele, czarna żałobna suknia, z woalką w siateczkę.
To razem z nią zasiadło i zamieszkało w pokoju pośród czterech ścian. Nic już nie było takie same.
Odtąd rozdział następny, był jej wewnętrznym obrazem, namalowanym przez życie.
Jak gdyby, wszystkie smutne alejki cmentarza komunalnego, przy ulicy Wrocławskiej umiały przemówić i nagle zostały z odrętwienia obudzone przez niemy krzyk, wewnętrznie rozdzierający na wskroś ostrym bólem, zapewne ukazałyby cierpienie w strasznej formie, ślizgającej się po wystających kamieniach, ich ostrych nierównościach i zimnym spojrzeniu, aż po kapliczkę, gdzie stała trumna, wnoszona przez czarny tłum i wyniesiona bezpowrotnie na cmentarz.( ciąg dalszy nastąpi)

3819 wyświetleń
48 tekstów
1 obserwujący
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!