Menu
Gildia Pióra na Patronite

SPACER

fyrfle

fyrfle

Wybrali się na codzienny spacer po wiosce. Zaczynali jak zwykle na początku alei pełnej modrzewi i dojdą hen - aż do alei lipowej. Był jak co dzień bardzo już zaawansowany wieczór, ciepły i bezwietrzny tym razem. Końcówka drugiej dekady lutego, a wyczuwali wszystkimi zmysłami wiosnę. Kiedy doszli do głównej ulicy, która przechodziła przez środek wioski i wspinała się przez kilka kilometrów na zachód, aż do podnurza gór, to w świetle mocno świecących ulicznych lamp zobaczyli pierwsze krople deszczu. W prognozie pogody zapowiadany był deszcz na noc i cały następny dzień.

- Czyżby zaczynał kropić deszcz? – spytała.
- Tak mi to wygląda i co robimy?
- Najwyżej jak zacznie mocniej , to się wrócimy.
- A co tam, jest w sumie bardzo ciepło i jak zmokniemy, to nic nam nie będzie.
Krople deszczu spadały sobie bardzo leniwie i bardzo rzadko, więc spokojnie szli dalej. Nadal nie pojawiła się najmniejsza oznaka wiatru i ten deszcz przypominał ten ciepły majowy. Szli i rozglądali się uważnie. Wchłaniali w siebie, to co dawał im ten wieczór : ciepło, deszcz, powietrze i odgłosy fauny. Wijąca się przez wieś rzeka co jakiś czas dopływała do krawędzi głównej ulicy i mogli się wsłuchiwać w intensywność jej stałych mantr. Były głośne i wyraźne. Można się było zanurzyć w nich i dać się ponieść jakiejś niesamowitej błogości , która była w tym szumie tej żywiołowej kipieli. Rosnące nad rzeką drzewa i krzewy tworzyły niesamowite freski, uwydatnione przez bardzo jasne światła latarni. Podnosili oczy do góry by nacieszyć wzrok tymi wspaniałymi konstelacjami gałęzi, gałązek, drobnych witek, które kluczyły i wiły się między sobą , tworząc piękno i majestatykę koron.
- Zobacz, tutaj pada, a na południu jeszcze widoczny jest księżyc – powiedziała.
- Tak, jeszcze nie całkiem przykryły go chmury, ale zbiegiem nocy przegra, a jego dyskretny blask zastąpi intensywność strug deszczu, że jutro rano znowu najważniejszą rzeczą będzie szklanka mocnej kawy.
Z podwórka, z ich prawej strony wybiegły trzy różnego formatu kundle i wesoło merdając ogonami pobiegły na przeciwną stronę ulicy, a dalej w jedną z bocznych ulic, zwanych tutaj placami. On cały czas zastanawiał się nad fenomenem tych piesków. Było ich tu bardzo dużo i były bardzo wesołe – nikogo nie zaczepiały, a żyły radośnie swoim swobodnym życiem. Gdzieś pomiędzy opłotkami i nimi , przemykały koty i też były przez te pieski nie atakowane. Dziwne to bardzo było dla niego. Co to za kraina – pytał siebie, przyzwyczajony do krwawych psio – kocich historii w poprzednim miejscu swojego losu.
- Zastanawiam się co sobie jutro zjemy na obiad?.
- No przecież mamy robić frytki i jajka sadzone do nich.
- Aaa…przecież… zapomniałam, to weź przynieś z piwnicy jakąś sałatkę jeszcze. Hmm. My bardzo nie wiele mięsa w tym tygodniu jedliśmy, dzisiaj tylko wątróbkę…
- Tak, cudnie smażoną na smalcu z cebulką i z chrupiącym ziemniakami przysmażonymi na rudy brąz , też na boskim smalcu – rzekomo nie zdrowe, ale jakie to dobre było.
- Śmieszą mnie ci piewcy zdrowej żywności. Jaką tutaj masz zdrową żywność , jak tu cały czas stężenie smogu jest takie, że nawet w kajzerkach zwijanych przez piekarzy jest cała tablica Mendelejewa.
- Mnie śmieszą ci wegetarianie i weganie, przepłacający za rzekomo zdrowe warzywa i owoce jajka i ryby. Dzisiaj jest niemożliwym, żeby były one zdrowe i tyle, a zdrowe po prostu są z nazwy, i że są bardzo przepłacone, a ich producenci w domach rżą do rozpuku z naiwnych anorektycznych panienek i wszej maści celebrytów oraz głupich ludzi będących pod wpływem propagandy wszelkiej, wszelkich cwaniaków z tytułami naukowymi i bez, którzy zarabiają na ich owczo - pędności krocie.
- Myślę, że generalnie tak jest, ale moja znajoma Lidia z pracy, to miała ogromnego mięśniaka na macicy, że był już tylko operacyjny i w zasadzie mieli ją już ciąć, ale nie zgodziła się – przeszła na dietę wegetariańską i ta narośl znikła i śladu po niej nie ma.
- Nie wiem czy to od tej diety czy w pewnym wieku po prostu organizm zaczyna intensywnie zwalczać mięśniaki i zanikają, nie rosną następne. Różne stanowiska słyszałem w tej sprawie, ale powiem ci, że czytałem w jednym z poczytnych tygodników artykuł o parafialnych poradniach zdrowia i rodzinnych, gdzie oni tam proponują alternatywne do kuracji hormonalnych metody leczenia takich kobiecych chorób i objawów menopauzy. Oczywiście byli oni mocno wykpiwani w tym artykule, ale z drugiej strony ja wiem, że oni powołują się właśnie na osiągnięcia medycyny alternatywnej – różnych zakonów lekarskich i łączą je z tym co proponuje medycyna wschodu, bo hormony to paskudztwo jest dla człowieka.
- Wkurza mnie to pojęcie menopauza, do jasnej cholery, przecież kilkadziesiąt lat temu nikt o takim czymś nie słyszał i kobiety funkcjonowały normalnie. To koncerny farmaceutyczne i lekarze na ich żołdach wymyślili to pojęcie, aby zarabiać miliardy. A baby są durne i pozwalają wmawiać sobie taką ciemnotę. Ja ci powiem, że babska nie mają co robić i we łbach i dupskach im się przewraca, to z nudów szukają w sobie cholera wie czego. Jakby miały z czworo pięcioro dzieci i miały poza tym non stop zaiwanianie w polu, to nie miały by czasu miesiączki zauważyć, a co dopiero myśleć czy wtedy mają jakieś dolegliwości. Lenie śmierdzące teraz są i tyle.
- Masz rację, ja dochodzę do takich samych wniosków, a przekonuje mnie w tym, że skrajne opinię o różnych produktach znajdziesz w różnych tygodnikach, w zależności od wyznawanej ideologii. Weź do ręki lewacki przegląd czy anty klerykalne Fakty i Mity, a potem liberalne: Politykę czy Tygodnik Powszechny, a na końcu ultrasko prawicowego Gościa Niedzielnego czy W sieci i przekonasz się, że każdy ciągnie w stronę swojego pana, a zawsze nim jest pieniądz. Pamiętam jak w czasach, kiedy jeszcze oglądałem telewizornie, jedna ze śniadaniowych tiwi, ustami jakiegoś pseudo eksperta przekonywała, że chipsy są zdrowe i jak najbardziej pożywne. To już było moim zdaniem przegięcie.
- A teraz mamy spokój, starczy nam co usłyszymy w radiu i przeczytamy w Internecie. Świat ludzki: nietrwałe są związki i wykarykaturzona jest miłość, a wszelkie stosunki międzyludzkie zastępuje chęć wykorzystania drugiego człowieka, a za tym faktem naturalnie podąża nieufność, Wciąż rządzą ludźmi tylko pieniądze i ludzie wszystko im podporządkowują..
- No pewnie.
Ścisnął jej dłoń mocniej swoją dłonią, a kiedy z uśmiechem zwróciła swoją twarz do jego twarzy, to przyciągnął ją do siebie i mocno pocałował w usta. Stali pod mocno oświetlającą ich latarnią , ale nie przejmowali się ewentualnymi językami ludzkimi. Zresztą pewnie i tak ich nikt nie widział, bo wieś – mimo, że liczy kilka tysięcy mieszkańców, to jednak tuż po zmroku zamiera i ich spacerom towarzyszą tylko psy, koty i nieliczne stojące na przystankach MZK robotnice trzeciej zmiany, które jadą wytwarzać chciwy zysk gniewnych, pysznych i chciwych kapitalistów z całego globu, którzy tutaj uruchomili swoje narzędzia spełnienia swojej chorej nienasyconej żądzy. Skończyli się całować i zaczęli iść dalej, a wtedy usłyszeli za sobą pijany na melodię podhalańską głos męski.
- A cus to za janiołecki, takie pikne idom?! I wtedy zaraz zrównał się z nimi. Był to jeden z tych, którzy nie pozwalają sobie na to, by ich organizmowi zabrakło chociaż na chwilę alkoholu. Zaraz zaczął kontynuować swój monolog, skierowany do nich,
- Ale piknum pogodę Dy my mieli dzisiej, zoboccie jak się popsuło. Słunecko tak świciło i syćko się na wiecór zminiło. A Dy tak się ta pogoda zminio. Roz słuńce, Roz dysc, a potym śnig. Skoda tygo słuńca, Atka fajnie do ppołdnia świcino.
Doszli tymczasem do baru i oni poszli dalej w kierunku kościoła i alei lipowej, a on skręcił na schody prowadzące do wiejskiego baru.
- A Dy nie idzieta do baru? Jak chceta, to jo wos zaparsum, wypijemy po jakiej lampie!
- Nie, dziękujemy bardzo - powiedziała ona i poszli dalej w górę, a potem powiedziała już do niego – nie znam go, ale to jeden z tych co nie dopuszczają by alkoholu zabrakło w krwi.
- Tak, zew jest niesamowity, ja myślę, że co niektórzy tutaj, to mają już zmiany w kodzie genetycznym i zaprogramowani są z pokolenia na pokolenie na marsze w deszczu i śniegu oraz w wietrze do baru. Przypominam sobie cały czas tego ludka ze stycznia, kiedy szliśmy na wieczorną mszę w deszczu ze śniegiem i w silnym wietrze , a szliśmy oczywiście szybko. Za nami cały czas szedł facet bez parasola . Myśmy myśleli, że idzie też na tą ważną mszę, a on skręcił do baru. Straszliwie są uzależnieni.
- No cóż, trening sprowadza stałą potrzebę obcowania z alkoholem.
Poza tym było cicho i spokojnie. Minęli pięknie podświetlony kościół, potem pocztę i sieciowy sklep po drugiej stronie ulicy. Doszli do alei lipowej, przy której stał znak zakazu informujący, że dalej nie mogą jechać pojazdy których masa całkowita przekracza osiem ton.
- Teraz wiesz już czego dalej nie chodzimy?
- Czego?
- Bo trzymając się za ręce przekraczamy osiem ton?
- Tyy…i zaczęli się oboje śmiać.
Teraz powoli spacerowali z powrotem do domu. A deszcz padał coraz grubszy, ale coraz rzadszy, a im było bardzo gorąco od tej wspinaczki ponad dwu kilometrowej i w ogóle nie zwracali uwagi na deszcz, bo byli zajęci intensywnym przeżywaniem przyrody i prowadzonymi rozmowami.
- Aleja lipowa, a na jej końcu cmentarz sprawia, że trochę żal mi przemijania – zaczął on dalszy ciąg rozmowy – i tak szkoda mi, że taka piękna kobieta jak ty pokryje się zbiegiem lat zmarszczkami i ostatecznie, to cudowne ciało , które dało światu dzieci, kochającym je mężczyznom wszelką wspaniałą rozkosz i namiętność, a co za tym idzie piękno ich życia, to ostatecznie przemieni się w pył tam na cmentarzu i nic z niego nie pozostanie, bo potem zniknie wszystko po nas, nawet pamięć.
- Tak już jest i nie zmienisz tego, czym się martwisz?
- Nie martwię się, ale twojego piękna to jest mi żal.
- Uważam, że żyjąc wiecznie zwariowalibyśmy.
- Hm. Może masz rację.
- Jesteśmy tu po coś i wystarczy ten czas.
- Dlatego wykorzystujmy życie jak najlepiej, żeby czuć się w nim dobrze.
- I my to robimy, żyjemy na swoich warunkach i bardzo bogaty to żywot. Potem wszyscy trafimy obok alei lipowej i tak naprawdę nie wiemy czy będzie jakikolwiek ciąg dalszy czy nicość. Mówią jednak, że wszystko jest po coś, dlatego wierzę, że nasze życie ma jakiś sens i warto coś dobrego zrobić dla siebie, a i czasem uda nam się zrobić dobrze innym. W każdym razie pieniędzy tam nie zabierzemy, a władza, pozycja, to wszystko przeminie i za kilka pokoleń pamięć o wszystkich przeminie, wraz z kośćmi, które spróchnieją pod zmurszałymi pomnikami i grabarze wrzucą je do wspólnego dołu w rogu cmentarza, albo w ogóle trafią do śmietnika i pojadą do spalarni odpadów. Nie tacy byli jak tutejsi kacykowie lokalnej polityki i lokalnego biznesu, i dziś nawet w archiwach nie istnieją.
- A jednak żal , że odejdzie ta opiewana przez poetów twoja głębia wnętrza.
- No właśnie przez poetów czyli wszelkiego rodzaju porąbańców życiowych, a ja nie wiem co to jest jakieś tam wnętrze. Mam pięć zmysłów, rozum i ciało. I przecież wiesz , że to wystarczy do normalnego dobrego życia. Kiedy trzeba dawać miłość to daje, kiedy trzeba ją brać to biorę. Pracuje, gotuje, jem, śpię, bawię się, przeżywam cielesność, raduję się, smucę się. Po prostu żyję zwyczajnie i dobrze, a to naprawdę wystarczy i naprawdę nie ma co do tego dorabiać jakichś dziwnych określeń. Jak się jest życiowym popaprańcem, to się siedzi i wydziwia szukając czegoś w sobie, a nawet aniołów – rzygać się chce jak się widzi to zasrane dziwactwo ludzkie. Ale nie o tym chciałam, a przytoczyć pewną historię z mojej pracy, która świadczy o tym, że wszystko przemija i najczęściej nikt nie będzie pamiętaj, że byliśmy, co zrobiliśmy i, że nam ktoś coś zawdzięcza, bo wszystko zniknie w mrokach czasu, a my będziemy nicością. Kiedyś właścicielami połowy gruntów w tym mieście byli państwo Winniccy i powiem ci, że byli to bardzo dobrzy ludzie, a że byli bezdzietni, to nieruchomości i ziemię poprzepisywali na służbę, robotników i dla miasta, bo na przykład wiedzieli, że potrzebny jest nowy szpital. To było w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, a potem najpierw on zmarł,a ona jakieś kilka lat później. No i teraz doszedł do skutku pomysł budowy nowego szpitala i ja szukałam jej spadkobierców, żeby wypłacić stosowne odszkodowania od skarbu państwa według nowych wszelkich aktów prawnych. Miałam tylko jej imię i nazwisko i wyobraź sobie wysyłałam zapytania o nią do różnych instytucji w powiecie, województwie, a nawet krajowych i takiej osoby według nich nie było. Dopiero na ślad trafiłam rozmawiając o swojej sprawie w biurze z koleżanką, a ta powiedziała, że lubi spacerować po lokalnym cmentarzu i tam widziała stary rozlatujący się grób, i chyba tam widziała nazwisko Winnicka. Obiecała, że jak pójdzie na cmentarz, to spróbuje odnaleźć ten grób. Po jakiś trzech tygodniach przyszła do mnie i powiedziała mi, że trafiła znowu na ten grób i odpisała sobie datę urodzenia i śmierci, i że to chyba będzie osoba, którą ja szukam. I rzeczywiście była to ona. Wtedy dopiero mając te dane odpowiednie urzędy odnalazły informacje o niej i mogłam robić dalsze postępowanie. Dlatego żyjmy teraz dobrze, wesoło, bawiąc się życiem i jak się da zrobić coś dla ludzi, to zróbmy to, ale zachowajmy dystans , i nie przejmujmy się gadaniem innych , bo to tylko ich brednie pomylonego istnienia.
Dalej szli spokojnie, trzymając się za ręce i rozglądali się po otaczającej ich przyrodzie , rozświetlonej sztucznym światłem ulicznych lamp. Widoki były piękne i dodatkowo podkreślane szumem górskiej rwącej rzeki, która ostrymi rifami zakrętów i mini wodospadów rwała przez wieś na wschód. Doszli do domu i w holu rozebrali się. On dorzucił węgla do pieca, a ona podgrzewała herbatę w czajniku na kuchence gazowej. Kiedy potem rozgrzewali się gorącym napojem, to pod oknem usłyszeli miauczenie kotki Kiri. On wyszedł do holu i otworzył jej drzwi. Kotka wbiegła do holu i po schodach przybiegła do kuchni i przed stolikiem, gdzie siedzieli delektując się kawą wypuściła z pyska sikorkę, po czym dumnie i cwanie patrzyła w oczy kobiety. Tymczasem sikorka była żywa, ale tak przerażona, że nie była w stanie ruszyć się. Kocica zaczęła przygniatać ją nogą, ale wtedy on chwycił kocicę za karczycho i wyrzucił na klatkę schodową.
- Otwórzmy drzwi na balkon – powiedziała ona – powinna zebrać się w sobie i odlecieć.
- Już otwieram – odpowiedział i odsłonił firanę, po czym otwierał podwójne drewniane balkonowe drzwi. Potem usiadł spokojnie przy stoliku i pił herbatę. Patrzyli na sikorkę, a ta powoli otrząsała się ze śmiertelnego uścisku strachu i po kilku chwilach zaczęła fruwać po kuchni , obijając się o firany i żyrandole, aż w końcu trafiła na otwarte wyjście na balkon i wyfrunęła z mieszkania. On zamknął balkon, a potem dokończyli pić herbatę.

297 746 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
  • fyrfle

    7 January 2017, 16:53

    SERDECZNIE DZIĘKUJĘmIKA ZA CZYTANIE, ZA PIĘKNY KOMENTARZ.