Menu
Gildia Pióra na Patronite

Miękki Twardziel

zugimihau

zugimihau

Wstałem jakoś po 6 rano. Kawa, śniadanie, krótka toaleta i do pracy. Tak, do pracy! Zapomniałem, że ostatni dzień kwietnia to czwartek a nie sobota. W przeciwnym razie wziąłbym urlop albo się z kimś zamienił. Dla wielu z nas „czwartek to czwartek”, ale dla mnie był to „inny” czwartek. Biegłem mianowicie o 20.00 na 100 km w Twardzielu Świętokrzyskim. Super! Zamiast odpoczywać to tyrałem do 15.00 na magazynie. No ale to raczej na własne życzenie, bardziej z własnego gapiostwa. No nic, chciałem tylko przebiec ten dystans, udowodnić sobie że potrafię. Miałem w nogach już kilka maratonów, 19 kwietnia pobiegłem 42,195 km w Krakowie zdobywając tym samym Koronę Maratonów Polski. Dla niewtajemniczonych jest to ukończenie pięciu maratonów(Dębno, Kraków, Wrocław, Warszawa, Poznań) w przeciągu 24 miesięcy. Okres regeneracyjny dla średnio-zaawansowanego biegacza po maratonie to jakieś 2 miesiące. A ja po półtora tygodnia poleciałem na 100 km.

Wziąłem prysznic, zjadłem truskawki, brzoskwinie i bułki. Konkretne jedzenie jak na kilkunastogodzinny wysiłek. Spokojnie.. Miałem w plecaku jeszcze batony, żelki i inne przekąski, którymi miałem zamiar przekupywać niedźwiedzie i wilki napotkane na trasie. Na szczęście oprócz sarn, kotów i psów niczego nie widziałem. Ale może coś widziało mnie. Mniejsza o to. Pojechałem na odprawę z dziewczyną, odebrałem pakiet startowy, przywitałem się ze znajomymi i wsiedliśmy do autobusu, który miał nas wywieźć na start. Usiadł koło mnie znajomy który mierzył się z tym dystansem ubiegłego roku. Ledwo zmieścił się w limicie 22 h. Motywujące dla mnie…

Przed startem poszedłem na ubocze, uklęknąłem, pocałowałem ziemię i drzewo. Tak żeby nikt nie widział. Czemu? Nie chciałem żeby mnie uznali za jakiegoś wariata czy coś. Przeżegnałem się dyskretnie i podziękowałem Bogu za dar chodzenia. Gdzieś wyczytałem, że gdy biegniemy z Ziemią, możemy biec bez końca. Wierzyłem w to. Nie zawiodłem się.

Ruszyliśmy. Tempo nie było zabójcze, jakieś 6.30 min/km. Odpaliłem mp3 i zacząłem biec. Przyspieszyłem lekko i znalazłem się w grupie kilku osób na początku. Zostało nas trzech, czterech. Co ja robię do cholery?! Już pod pierwszą górkę nie miałem siły, nogi mnie bolały nie dość że po pracy to i po ostatnim maratonie. Szybko się ściemniło, zapaliliśmy czołówki. Biegło nas dwóch z przodu-ja i jakiś chłopak. Wyciągnąłem słuchawki z uszu by zamienić z nim kilka słów. Uwagę zwrócił mi jego pas biegowy z 0,5 litrowym bidonem i buty tzw . ” startówki” czyli buty lekkie, bez amortyzacji, cienkie, przystosowane do robienia wyników i czasów a nie po to by tyrać je 100 km po lesie. Ja miałem bukłak wody i pół plecaka słodyczy. Jak się okazało po kilku chwilach rozmowy Paweł, bo tak miał na imię mój towarzysz, jest biegaczem z czołówki biegów ultra w Polsce. Pokonywał trasę B7D 100 km (Bieg 7 Dolin) w Krynicy gdzie przewyższenia mają około 4000 m w 11,5 h! Boże jedyny, pomyślałem, co ja robię, że z nim biegnę? Nie dość że nie biegam biegów górskich do tego ultra to jeszcze próbuje dotrzymać tempa czołówce Polski! Paweł dał mi kilka rad, bym dużo pił, bym podchodził podbiegi itpe. Biegliśmy razem 12 km. Potem mi uciekł. Przemierzałem las dalej sam potykając się o korzenie, kamienie, lądując po łydki w błocie. Ręce miałem tak brudne, że nie mogłem nawet nic zjeść. Zabłądziłem…Super.. Szlak znikł, białe kropki na drzewach po których biegliśmy też gdzieś się zapodziały.. Byłem tylko ja, las i muzyka. Cholera wie gdzie, w zimną noc, brudny, zmarznięty. Co dziwne..czułem się dobrze. Jak nigdy.

Po chwili wróciłem na szlak i biegłem przed siebie. Swobodnie, spokojnie, blisko Ziemi. Gdzieś około 20 km dostałem po oczach czymś jakby latarka. Czego kur.. świecisz po oczach?- powiedziałem dość głośno. Wyciągnąłem słuchawki z uszu i usłyszałem: Witamy! TVP Kielce, gratulujemy, jest Pan drugi! Cooo?Ja?? Że drugi? Myślałem, że jest kilka osób przede mną co najmniej po moim zgubieniu się. Mega miła niespodzianka. Troszkę zwolniłem, spokorniałem, pochyliłem czoła przed dystansem.. Dogoniło mnie dwóch chłopaków. Zaczęli się wypytywać co biegam itpe. Gdy odpowiedziałem ,że ulice, że górskie to nie moja bajka, wyśmiali mnie i burknęli, że „płaski” biegacz nie ma czego tu szukać. Okej, okej. Szkoda tylko że ich potem nie spotkałem na mecie…

Na 33 km wbiegłem także na drugiej pozycji. Też gratulacje, jakiś pan podsunął dyktafon pod nos i coś wypytywał. Przypominał alkomat więc myślałem że będę dmuchał. Zjadłem zupę, wypiłem herbatę. Dobiegło dwóch chłopaków. Tych którzy mówili, że nie ma tu szans płaski biegacz. Cholera, młody masz dobre tępo jak na amatora, powiedział jeden z nich zziajany. Dzięki, odpowiedziałem, podziękowałem za posiłek ruszyłem przed siebie.

Najgorsze są zbiegi, przynajmniej dla mnie. A zbiegi po Gołoborzach Świętokrzyskich to już w ogóle. Trzeba szukać trasy, oświetlać nogi czołówką, zbiegać po śliskich kamieniach i uważać żeby nie stracić zębów ani się połamać. Kilka razy myślałem że skręciłem nogę. Stanąłem tak niefortunnie na jedną stopę kilka razy, że myślałem że umrę. Ciągle biegłem sam, gdybym gdzieś upadł, sturlał się, raczej nikt by mnie nie znalazł. Mógłbym się wykrwawić, wyziębić itpe. Ale biegłem mocniej i dalej.

Do około 50 km ścigałem się z dwoma chłopakami, nie wiem skąd się wzięli ale zasuwali jakby dopiero wystartowali. Zarzynałem się z nimi na zbiegach i goniłem po płaskim. Na 50 km był przepak, punt w którym można się przebrać, zjeść coś. Chciałem chociaż tam wbiec też drugi by zachować komfort psychiczny. Głowa podczas ultra jest najważniejsza-przynajmniej tak czytałem. Wyprzedziłem ich na około 150 metrów i skręciłem do punktu. Co dziwne wołałem chłopaków bo oni pobiegli dalej, na co usłyszałem, że oni nie biegną „Twardziela” tylko lecą rekreacyjnie. Kur..! Nie mogli mi powiedzieć od razu? Chryste!...A ja się tak z nimi zarzynałem! No nic. Znów gratulacje, pytanie czy wszystko okej itpe. Pewnie, że okej. Po 50 km po lesie w nocy? Jasne!

75 km. Nadal drugie miejsce choć chwilami chciałem umrzeć. Miał być tam punkt żywieniowy, ciepły posiłek, herbata. Marzyłem o tym od 50 km. Dobiegając do wyznaczonego punktu znajdującego się w szkole oczom ukazał się taki oto widok-Pan z trzema butelkami wody i batonami. Super… Usłyszałem że biegniemy „za szybko” i punkt miał być czynny od 7.00 a ja byłem tam o 6.00. Miałem możliwość poczekania. Pewnie, co tam nigdzie mi się nie spieszy. W końcu miałem szanse zająć pierwsze pudło w życiu i to na jakim dystansie! Uzupełniłem bukłak wody nie zbyt zachłannie, bo wiedziałem że za mną też biegną i nie będą czekać do 7.00 i ruszyłem na ostatnie najcięższe 25 km.

Miałem dość. Woda mi się skończyła, nogi jak z kamienia, stopy parzyły. Prosiłem napotkanych ludzi o wodę i pytałem jak daleko do miejsca w którym jest meta. Zacząłem biec marszobiegiem, przechodzącym w marsz. Bolała mnie głowa i doskwierała samotność. Słońce lekko przypiekało, wdychałem jego promienie i wierzyłem, że dam radę ukończyć ten bieg na pudle! Ale około 85 km zaczęły się schody.. Moim oczom ukazała się pionowa ściana. Jak mam tam niby wleźć? Odwróciłem się, żadnego dźwigu nie było wokoło. Zacząłem się wdrapywać praktycznie na czworaka. Pot zaczął mieszać się z łzami bólu i wchodzić do oczu. Piekło jak cholera a nawet nie było wody żeby przemyć oczy. Zacisnąłem zęby i do przodu. Nie każdy ból jest istotny prawda Jurek Scott?

Na 95 km skrajnie wycieńczony z kołowrotem w głowie uległem dwóm chłopakom. Wyprzedzili mnie dosłownie o włos od mety. Ja już nie kontaktowałem, czułem się jakby w moim ciele było tylko serca i nic więcej. Ostatnich kilometrów nie pamiętam. Ukończyłem bieg na trzecim miejscu w czasie 12h45 min. Chciałem tylko dobiec, tylko udowodnić sobie, że mogę , w miarę szybko bo na następny dzień do pracy. Też zapomniałem o urlopie. Taka gapa.

Na mecie czekała moja dziewczyna z naleśnikami. Ucałowała mnie, wyprzytulała i powiedziała, że jest dumna ze mnie. Rodzice do mnie pisali, że widzieli mnie w wiadomościach. Obcy ludzie gratulowali, podawali rękę. Nie spodziewali się tego, sam się nie spodziewałem. W swoim mniemaniu z nikim nie przegrałem. Paweł, ultra z czołówki Polski, nie był moim przeciwnikiem, za wysoka półka. Byłem szczęśliwy. Bo biegłem cały czas szczęśliwy, śpiewając pod nosem, wygłupiając się, krzycząc. Byłem dzieckiem lasu. Nadal jestem. Zawsze będę..a im skromniej i ciszej tym lepiej. Mam nadzieję że za rok będę pamiętał o…urlopie! ;)

Gratuluję i ściskam dłoń jeśli dotrwałeś/łaś do końca opowiadania i zapraszam na nasz fan page :

https://www.facebook.com/sportowapara?ref=hl

16 294 wyświetlenia
237 tekstów
71 obserwujących
  • zugimihau

    9 May 2015, 17:49

    To ściskam dłoń:)

  • Serva me

    9 May 2015, 17:09

    Do 100 km mam jeszcze daleko, ale opowiadanie przeczytałam do końca ;-)
    Pozdrawiam

  • zugimihau

    9 May 2015, 17:05

    no to dajesz:) czekam na Twój stukilometrowy tekst;p

  • AlexWolf

    9 May 2015, 16:51

    Jesteś moim mistrzem! Mam motywację, żeby dalej pracować na to 100 km. :)