Menu
Gildia Pióra na Patronite

Historia o klanie WEST (LotGD)

Anvaine

Anvaine

Wspomnienia to jedyny skarb, jaki posiadamy po minionej chwili. Możemy notorycznie do nich powracać mając pewność, że nikt ich nam nie ukradnie. Pozostaną z nami mimo ulotności chwil. Wspomnienia mają swój ciężar, zapach, smak, ładunek emocji, który niosą, a pamięć to dar, tak jak i przekleństwo.

Natomiast najpiękniejszym wspomnieniem jest to, spisane piórem przyjaźni i opatrzone okładką naszej pamięci. To przygoda, którą pisze życie. Tak, to dobry moment na uśmiech. To my tworzymy ową historię. Ona powstaje już teraz. Dziś. W tej sekundzie...
To będzie historia o ludziach, o rodzinie... O nas.

Pewnego pięknego... Zaraz! A może nie tak całkiem pięknego? No dobrze, wtedy podobno lał niezły deszcz. Dlaczego w ogóle historie zaczynają się od tego, jaka była pogoda, albo, która była godzina? Kogo to obchodzi? Zacznijmy inaczej...
Leniwy kocur chodził sobie po brukowanych ulicach miasta o wdzięcznej nazwie Romar. Mógł wpaść na ten pomysł już wtedy, ale... Mógł wpaść też na niego jak przekąszał sobie śniadanie. W ogóle to pewnie owa myśl powstała podczas walki z jakimś mniejszym potworem, kiedy nie trzeba było tak uważnie machać mieczem, czy innym żelastwem. Skąd niby mam wiedzieć, kiedy to było? W każdym razie wpadł na pomysł założenia gildii, której członkami z początku miały być osoby tylko zaproszone. Takie, z którymi łączyła się choćby cieniutka nitka przyjaźni. Szybko jednak okazało się to niemożliwe. A dlaczego by nie dać szansy innym? No, dlaczego nie? Tak, więc HordHawk (ten, o którym mowa na początku) razem z powabną Mishą, Danielle, Isil i Korą założyli nasze obecne WEST!
Ale, co znaczy całe to WEST? To nic innego jak Przymierze Strażników Zachodu. Nasza historia poniekąd wiąże się z historią gildii SoG (Sentinels of Gothar, czyli Strażnicy Gotharu). Jej ówczesny założyciel Valanduil był niezaprzeczalnie godnym piastunem swojego stanowiska, ale niestety nasze drogi się rozeszły, bo każdy miał inny pomysł na klan. Część z istot znalazła schronienie pod skrzydłami dopiero co rozwijającego się klanu Przymierza, inni pozostali przy Valanduilli. Nie znaczy to wcale, że między obydwoma klanami zrodziła się niechęć, czy wojna. Wprost przeciwnie, aż do dzisiaj pozostajemy w bliskiej przyjaźni z SoG. A Ty, jeśli udasz się na zachodnią krawędź Królestwa, dowiesz się, że za tą właśnie granicą leży Gothar. Zadaniem WEST było i poniekąd nadal jest pilnowanie owej granicy. Tylko, żeś jest pewnie zbyt leniwą istotą by wybrać się tam na wycieczkę. A może posłuchasz jak to w rozwijającym się klanie było, a? Jak to najtrafniej ująć? Ot, było w cholerę śmiechu, bo było nas mało i każdy się doskonale znał. Werbowało się ludzi, więc się powolutku zaprzyjaźnialiśmy. Członkowie byli dumni, mieli swoje ideały i żyli według nich. Klan tworzyli zawsze dzielni, honorowi i najwspanialsi wojownicy. Ach, no i podstawowa zasada... Nie wyrzucaliśmy nieaktywnych. Bo jak wyrzucać przyjaciół? Później spora liczba istot zaczęła składać podania sama z siebie. Wtedy to rozrosła się kadra oficerska, ścieżki rozwoju się porobiły. Jakie? To będzie Jeździec Mroku, czy choćby Wojownik Światła, albo też Tropiciel. Nastąpiła pewna reorganizacja. Niektórzy z założycieli odeszli inni zostali utrzymując klan w ryzach, coby dobrze prosperował i dawał schronienie. Pewnie też wtedy zaczęliśmy mówić o WEST-rodzinie. A może już wcześniej? Dawno to było. W każdym razie żyło się spokojnie i dobrze nam razem ze sobą było. Wieczne zabawy przy ognisku na Romarskim rynku, wieczory bajęd w klanie, kiedy to Hord zasiadał w swoim fotelu i opowiadał nam różne historie. Któż teraz wie, czy prawdziwe, czy to po prostu marzenia Kocura były? Kocia Mafia, łamliwa różdżka schowana pod fotelem razem z zapałkami, pocieszacz, lubieżnik, Rosiczka i jej doniczka, Semenowy bimber z mandragory, rechotki, sejf z wszelakimi trunkami świata w kwiatowo-serduszkowo-motylkowy wzorek. Wiele śmiechu i radości. Do czasu.
Działy się w gildii też straszne rzeczy. Och, jak wielkie straty trzeba było nam ponieść. Tu o Marcusie wspomnieć mogę, ale jego historia strasznie serce ściska i łzę na policzku zostawia. Wtedy właśnie do sali klanowej doszedł ów przypis, który widnieje do dziś. Sam dobrze wiesz, że dzieje WESTów często dzieli się na kilka różnych okresów. Nie mów, że nie wiesz, o co chodzi? Przecież, to jasne, że mowa tu też o odejściu mistrzów. W czasie tej nieobecności klanem, jako mistrz rządził Delvin. Źle wspominać ten okres. Po prostu, żyło się tak, jakby klan był nadal ogromny, ale wprawdzie podumierał. Przeszły dwie pachnące wiosny, kres znalazły dwa lata oprószone nutą ciepłego smutku, ubiegły dwie jesienie, które bardziej tęskne były niż wszystkie inne już przeżyte i w końcu dwie mroźne zimy musiały minąć zanim na powrót uśmiech na ustach zagościł. Dlaczego? Nie, to nie z winy Delvina, ale dlatego, że coś się po prostu skończyło. Jakiś impas, czy stagnacja. Ot zastój jednym słowem opanował Rodzinę. Działo się tak przez dłuższy czas, aż w końcu stanowisko piastuna WEST objął Maraziarel Przepadły. Może to za sprawą pewnej bajki opowiedzianej, którejś tęsknej nocy dla marudzącej członkini, o pewnym rodzeństwie i mleku lwa? Może za sprawą jego charakteru? Może być po prostu, że on, jako jedyny umiał zaradzić naszym problemom. To tylko dzięki Maraziarelowi rozwinęliśmy się na dłuższą metę. To właśnie on podźwignął gildię z kolan. Na powrót w pomieszczeniach rozgorzały dyskusje i śmiechy członków. Historia lubi się powtarzać. Tak jak i na początku, było nas niewiele. Sam Przepadły powiedział kiedyś, że trzeba się było ogromnie namęczyć, żeby cokolwiek zmienić. Gildia pełna była postaci, które dawno już opuściły krainę, ale istniały jeszcze w jej pamięci. Mnóstwo mian, które nikomu już nic nie mówiły. Tak, dochodziło do spięć, ale udało się. Mimochodem WEST to już jakby historyczna nazwa, więc na powrót szybko zaczęliśmy werbować chętnych do ochrony granic Gotharu. Kolejny raz przezwyciężyliśmy kryzys i rozpoczęliśmy reorganizację. Którą to już? Trudno by liczyć, ważne, że działo się dobrze. Stworzono nowe ścieżki rozwoju, powołano nowe władze. Któregoś razu znaleźliśmy wejście do podziemnej biblioteki klanu ukrytą za magiczną, kolorową mapą Królestwa, która nie straciła na swojej świetności. Koci Książę zwykł był ożywiać ją dotknięciem dłoni, by przez olbrzymią, krasnoludzką lupę obserwować wydarzenia dziejące się w Krainie. Otworzyliśmy nawet gablotę z pamiątkami zebranymi w Ereneth, na ścianach zawisły portrety nowych członków. Nie mniej jednak w klanowych salach nadal stał ogromny fotel, który czekał na powrót właściciela, a na ścianie trwale widniał napis upamiętniający Marcusa. Rechotki cichsze, ale wciąż gdzieś kumkały swoje żabie piosenki. Żyło się inaczej. Nie lepiej, czy gorzej - po prostu inaczej. Niespodziewanie, ot zupełnie bez zapowiedzi któregoś dnia w progu odbudowanego Przymierza pojawił się Hord, wraz z Isil i DominusemVenti. Radość na ich widok zdawała się nie mieć końca.
Wróciło to, co zostało odebrane.
Zdawać by się mogło, że już nic się nie zmieni, że w końcu odnaleźliśmy spokój po latach rozczarowań i ciągłej walki o byt. Ach, życie pisze różne scenariusze. Na nowo przyszło nam stawić czoła problemom. Ciągłe kłótnie - jak to w rodzinie bywa - doprowadziły nawet do kolejnych rezygnacji współklanowiczy. Zdarzyło się, że między niektórymi z nas doszło do poważnych scysji. Padły słowa, które nigdy nie powinny były ujrzeć światła dziennego. Coś pękło i nie łatwo było to naprawić. Zrodziło to sytuacje, których nie sposób było wyjaśnić spokojną rozmową. Nie pytaj kim byli. Nie godzi się do tego powracać, jednak podziemna biblioteka na jakiś czas zamknęła przed nami swoje podwoje. Po wielu dniach zniechęcenia, zadumy, melancholii i przykrego żalu udało się zepchnąć te zdarzenia w najgłębsze pokłady świadomości, by móc cieszyć się kolejnym dniem.

Minęły długie lata, a nasza historia wciąż jest pięknym snem, który ktoś przerywa nam w połowie. Jednym z takich snów, które opowiada się z radością w oczach i zastanawia, co by było gdybyśmy go dokończyli. To jeden ze snów, których się nigdy nie zapomina.
Ale... Ta historia nigdy się nie skończy. Ona trwa...

Z całego serca chciałabym podziękować Isil, HordHawkowi i Nifredil za pomoc w przypomnieniu sobie i innym pewnych istotnych zdarzeń oraz tego, że możemy nosić dumne miano WESTów.
Z tego miejsca chciałabym też podziękować, w imieniu swoim i całej WEST-rodziny, Maraziarelowi za to, że oddał tyle siebie byśmy mogli mieć gdzie wracać.
Dziękuję, że jesteście, bo jesteście cudowni.

9083 wyświetlenia
108 tekstów
5 obserwujących
  • Lacrimas

    5 April 2012, 21:54

    Język - to niewątpliwy atut tego opowiadanka. Może klimatycznie również do mnie zbytnio nie przemówiło, ale piszesz z wielką gracją. Bez wielkiego polotu, ale z niesłychaną lekkością.

    PS. Przed albo nie stawiamy przecinka. :)

  • Albert Jarus

    4 April 2012, 14:38

    Coś wspaniałego stworzyłaś. Pięknie przez to wszystko się płynie

  • Sheldonia

    4 April 2012, 13:53

    Niby nie moje klimaty, jednak Twój język, styl pisania urzekł mnie tak bardzo, że przekonał do czytania do końca. I bardzo mi się spodobało. Pozdrawiam:)

  • Shadow_lady

    4 April 2012, 13:31

    Bardzo mi się spodobało:-)