Menu
Gildia Pióra na Patronite

Rzeka skuta lodem

Lunae Umbram

Lunae Umbram

W połowie opowiadania zorientowałam się, że po raz kolejny bohaterowie są określani w ten sam sposób. Wybaczcie :) ~ Lunae Umbram

Nigdy nie lubiłam zimy.

Miałam ku temu swoje powody. Po pierwsze, mój największy wróg i przyczyna całego zła w moim życiu, urodził się w zimę. Po drugie, w grudniu zginęła w wypadku moja starsza siostra. Po trzecie, nie lubiłam śniegu i niskich temperatur. Tamtej zimy miałam zdobyć kolejny powód, żeby nienawidzić tej pory roku.

W końcu nie zawsze ma się ten najgorszy dzień życia. Jak to się stało, że wylądowałam na tafli zamarzniętego kanału, zakrwawiając nieskazitelnie biały śnieg?

Mój wróg mnie zrujnował, doszczętnie. Wartym wspomnienia jest to, że mieszkam z nim pod jednym dachem. Przecież mam tylko szesnaście lat. A mój ojciec łatwo by mnie nie puścił. Nie wiem, jak to się właściwie wszystko stało, ale ważne jest, że się stało.

Przyszedł do mnie mój starszy braciszek, jedyna rodzina którą uznawałam. Tak naprawdę nie byłam z nim spokrewniona, ale i mnie i jego to nie obchodziło. Byliśmy rodzeństwem i kropka. Tak przynajmniej zawsze się przedstawialiśmy. Ja i on, Luna i Lunatyk. Zawsze razem. Jak to pięknie brzmi. Jaka była rzeczywistość, przekonałam się tamtego ranka, kiedy Lunatyk wpadł do mnie na herbatę.

Wszystko byłoby dobrze, gdybym nie stłukła tego kubka. Mój ojciec, w ciągu alkoholowym, wparował do kuchni i zamachnął się na mnie.

Nie wiem, skąd przede mną pojawił się mój brat. Nie wiem, jakim cudem przyjął ten cios i się nie przewrócił, wiedziałam przecież, z jaką siłą walił mój ojciec. Ale Lunatyk ustał. Mało tego, powalił mojego ojca i wyszedł bez słowa. Trzasnął drzwiami. On nigdy nie trzaskał drzwiami.

Później przez pół dnia próbowałam się do niego dodzwonić, jednak nie odbierał ani nie odpisywał na wiadomości. W głowie miałam tylko jedno: Straciłam go. Byłam cholerną pesymistką.

Była godzina szesnasta, kiedy wreszcie odebrał. Jednak nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, usłyszałam "Nie". Po chwili dźwięk dał mi znać, że rozmowę zakończono. Tak po prostu.

Załamałam się, gdyż w tym krótkim słowie zawarł całą ich znajomość, znajomość z jedyną osobą, która okazywała mi ciepło. Nim zdążyłam pomyśleć, byłam już na dworze, bez kurtki czy bluzy, w krótkim rękawku, spodniach i butach. Biegłam, sama nie wiedziałam, gdzie. Zamknęłam oczy i pędziłam przed siebie. Po drodze uderzyłam w coś solidnie ręką, poczułam przeszywający ból, ale parłam przed siebie. Zatrzymałam się dopiero wtedy, gdy nie miałam już sił utrzymać się w pozycji stojącej. Osunęłam się na kolana i dopiero wtedy zobaczyłam, jak głupia byłam. A raczej usłyszałam chrzęst pękającego gdzieś w oddali lodu.

Środek rzeki na pewno nie był dobrym miejscem do krwawienia z rozharatanego ramienia. Mimo tego miałam to gdzieś. Klęczałam i płakałam, patrząc jak łzy mieszają się ze śniegiem zabarwionym krwią. Nie wiem, kiedy opadłam na plecy. Nie wiem też, kiedy zemdlałam z wysiłku i utraty krwi. Pamiętam jedynie ciemność przed oczami.

Następnym, co zobaczyłam, były jego oczy. Uśmiechnęłam się, słysząc pikanie mojego serca zwielokrotnione przez maszyny. Przymknęłam oczy, a po chwili na swoim policzku poczułam jego dłoń.

- Luna. Ty się zawsze wpakujesz na sam środek rzeki, mam rację?
- Zamarzniętej. Nie zapominaj, Lunatyku, że była zamarznięta.

1842 wyświetlenia
42 teksty
1 obserwujący
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!