Menu
Gildia Pióra na Patronite

KRONIKI RODZINNE(Dziadek i Babcia ze strony Mamy) cz. 2

fyrfle

fyrfle

Wojna była dla Dziadka i Babci na pewno niesamowitym wyzwaniem. Musieli wyżywić chyba sześcioro dzieci i zapewnić im bezpieczeństwo w świecie, w którym rządziło absolutne zło, w którym sąsiedzi nawet nie uznawali siebie wzajem za ludzi, a nawet bywało tak w rodzinach. Absolutne okrucieństwo, bestialstwo i podłość nie mieszczące się w głowie były codziennością. Dobrze, że Dziadek był fachowcem i mógł zarobić na chleb oraz miał szacunek u nawet Niemców. Swoi go zatem sprzedać za bardzo nie mogli, bo Niemcy wyśmiali by ich i zastrzelili od razu. Strach trzyma z daleka ludzi podłych od realizacji swoich zbrodniczych myśli. Zwykły człowiek? No cóż. Zadenuncjowany, że posiada jedną świnię więcej, to podjeżdżali we trzech esesmani na motorze z przyczepką i na szczęście tylko głowę rodziny, ale na oczach żony i dzieci rozwalali. Taka norma,taka codzienność, tak opowiadała Mama. Było tego więcej, ale na szczęście nie pamiętam. Dziadek świetny cieśla i wszelki budowniczy, musiał wybudować w czasie tamtej wojny budowlę najważniejszą, czyli ziemiankę-schron, dla swoich córek czterech. Kochał je więc było to naturalne i oczywiste. W krzorach nad rzeczką wykopał wielki wielki dół i tam ofaszynował całe to wgłębienie i zrobił dach, który przykrył darnią i posadził czcinę, bo syn - wujo Janek, ostrzegał go, że jak głodne i napalone "leśne" przyjdą to co najmniej zgwałcą dziołchy. Nomen omen od Niemców dziewczynom nie groziło nic, nawet seksistosko nie zaczepiali je żołnierze, bo groził im wschodni front w najlepszym wypadku. Za zgwałcenie esesman,to przypuszczam, że natychmiast został zastrzelony by przez przełożonego,choć wschodni front, jak wspominała Mama, był karą boleśniejszą dla bydlaka, bo to śmierć bardzo okrutna i powolna była. A z partyzantami tak kurtuazyjnie nie było. Partyzanci w pewnych momentach okazywali klasyczne zbydlęcenie i podłość. Nie pamiętam, która to zima dała się tak we znaki i przednówek mieszkańcom Lubelszczyzny w czasie wojny. No i partyzantom. To powszechne było przez nich grabienie, podpalanie i mordowanie przecież swoich rodzin i sąsiadów. Tak opowiadała nam Mama. A partyzantów było ponoć w diabły, całe hordy i głodne byli, i bab się chciało, zwłaszcza, jak zwykle, młodych, najlepiej nieletnich. Mama mówiła, że Dziadek musiał wyganiać ich w nocy do ziemianki przed Polakami, Ukraińcami, Żydami. Ciekaw, czy to jest w dzisiejszych archiwach IPN? Czy mieszkańcy okolic Lublina, to potwierdzili w swoich świadectwach, czy jest to tajemnica poliszynela, ale takiej prawdy się nie mówi, bo Polacy, to przecież wszystkie jesteśmy Maryjami i wszyscy jesteśmy Chrystusami.

Rok 1944. Rosjanie wiedzieli, ze coś jest nie tak. Takich ziemianek w sadach, ogrodach, w stodołach były dziesiątki, a w niektórych, to jednak nieliczni, ale jednak,nawet Żydów przechowali, ale wróćmy jeszcze do epizodu trochę wcześniejszego, nim pojawili się sołdaci krasnoarmiejscy. Radość. Niemcy zbierają się. Przejeżdżają niedobitki z frontu wschodniego przez wieś. Partyzanci wychodzą z lasu, a zwłaszcza wyszli z lasu Żydzi. Ta część, która schroniła się do lasów i dało im się nie zostać zastrzelonymi w październiku 1939 roku. Wychodzą z lasu i obozem rozbijają się tuż obok ziemianki mojej Mamy i jej sióstr. Sąsiad moich Dziadków żyje tylko nienawiścią do Żydów i ogłasza we wsi, że dziejowej sprawiedliwości musi się stać zadość. Powiadamia Niemców, a ci jadą nad rzekę i ciężkimi karabinami maszynowymi urządzają jatkę. Giną wszyscy Żydzi na oczach Mamy i sióstr, które akurat bawią się nad rzeką. Żydzi chowają się do rzeki, pod korzenie olch i wierzb oraz lip, ale esesmani nie odpuszczają. Do miejsca, gdzie ukryły się dziewczynki dopływa bordowa wręcz , gęsta mazista ciecz. Kilkaset Żydów. Mężczyzn, kobiet i ich dzieci. Niemowlęta. Noworodki. Potem przychodzą w to miejsce, Na brzegach i w rzece jest masa ludzkiego mięsa. Duży kaliber broni rozrywał ciała na strzępy. Niemcom nie wystarczyło zabić. Zemstę doprowadzili do esencji rzezi. Odstrzelone główki niemowląt, tego Mama nie zapomniała do końca życia.

A potem przyszli "Rosjanie". Dzicz stukildziesięciu nieludzkich narodów tworzących ZSRR. Po kilku dniach szli dalej. Niezadowoleni, że były tylko dzieci i dorośli mężczyźni, właściwie starcy, to odjeżdżając, z ostatniej ciężarówki sołdat pijany i zły na Polaczków , wystrzelił cały magazynek pocisków zapalających w kierunku pokrytych strzechom domów. Znaczna część wsi spłonęła. Rosyjski komandir powiedział rozżalonym i załamanym Polakom - Spakojna, dieriewa mnoga i pokazał palcem na las. Dziadek znowu miał mnóstwo roboty. I pewnie robił do śmierci lub przynajmniej póki mógł chodzić. Tacy ludzie nie umieli inaczej. Babcia spokojnie pewnie wygasła przy córkach i ich dzieciach, choć z teściowymi,to wiadomo, że bywa różnie, więc spokój mógł być pozorny albo po prostu go nie było, co było widać, być może, i słychać we wsi, jak zresztą prawie w każdej chałupie było, jest i będzie.

No i przyszedł czas po wojnie. Z Dziadkiem i Babcią zostały dwie siostry Mamy, a pozostałe rodzeństwo musiało szukać sobie dachu i chleba, zresztą, to jest oczywiste, że dobrze wychowane dzieci opuszczają rodziców. Moja Mama ze Służbą Polsce przyjechała na ziemię odzyskane do Kowar, a tam coś tam zapewne odbudowując z ruin, czy odgruzowując poznała mojego Tatę, który był strażnikiem w kopalni uranu, tak, tej, w której byliście w sanatorium radowym albo zwiedzaliście. No i tu się zaczyna kolejna rodzinna kronika.

297 589 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
  • kukaczka

    23 April 2021, 09:09

    ..w oczekiwaniu na cd..

    od fyrfle