Menu
Gildia Pióra na Patronite

DEKA

fyrfle

fyrfle

W Komunie, czyli Ojczyźnie naszej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, posługującej się orłem piastowskim na rogatywkach, czyli czapkach polowych Ludowego Wojska Polskiego bywało po prostu różnie. Piszący twierdzi nadal i wciąż, że to najuczciwszy i najdoskonalszy system polityczno-społeczny, który nam się trafił, ale którego nie potrafiliśmy przekuć w powszechny dobrobyt, szczęście, wręcz błogostan życia, bo byliśmy po prostu egoistycznymi złymi ludźmi, a zbyt wielu było po prostu złodziejami.

Wielu Polakom nie przeszkadzał system. Po prostu byli pracowici, normalni, a zatem rodzinni, uczyli się i rozwijali swoje umiejętności i talenty. Takim był Paweł - inżynier w fabryce samochodów. Nie narzekał, a myślał i dał swojemu wydziałowi wiele pomysłów racjonalizatorskich, które opatentował, sobie markę poważanie, a sobie i swojej rodzinie spełnienie i dobrobyt, choć ukochana zbiegiem lat urodziła im sześcioro cudnych dzieci. Powoli gromadzili pieniądze na koncie, a z tych pieniędzy kupowali działki pod przyszłe domy ich dzieci i ich rodzin. Myśleli i przewidywali.

Ojciec Pawła był wysoko postawionym urzędnikiem ówczesnej Polski, że w końcu myślący, rezolutny i przedsiębiorczy Paweł dostał propozycję od najwyższego powiatowego gremium aby objąć dyrektorstwo w gorzelni i zgodził się, co zaowocowało boomem tej firmy.Potem zapragnął się przenieść bliżej domu, więc został prezesem miejscowej Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej, ale tutaj nie trafił już na uczciwych ludzi, więc postanowił zrezygnować z kierowniczego stanowiska i w ogóle zrezygnować z Polski. Zrobił kursy wszelkiego spawania i budował na przykład cukrownie czy cementownie na bliskim wschodzie czy w innym Mozambiku. Geld z tego był bardzo obfity, a zamożność rodziny zwielokrotniała się. W końcu zjechał do Czechosłowacji i tam został kierownikiem w jednym z przedsiębiorstw budowlanych.

Dzieci dorastały. Córki jak Bóg nakazał wychodziły za mąż, a synowie się żenili. Nad górami rodziły się burze, które powoływały zjawisko tęczy. Cudny czas lat osiemdziesiątych, w którym tęcza budziła po prostu zachwyt i jednoczyła w szczęśliwości Polaków. Nikomu wtedy nie przyszedł nawet cień myśli, że... Najstarszym synem Pawła był Jan, który ożenił się z najpiękniejszą we wszechświecie Anią. Po ślubie rozpoczęli budowę domu. Nie było wtedy przedsiębiorstw prywatnych budowlanych,czyli w drugiej połowie lat osiemdziesiątych,tylko kombinowało się przeróżnych wiejskich murarzy. Ale najpierw trzeba było wykopać fundamenty i zalać je betonem oraz wylać ławicę. No właśnie. Tamta serdeczność. Tamta rodzinność. Tamta miłość w rodzinie. Tak więc trzej bracia Jana pomogli mu kopać rowy pod fundamenty, a potem betoniarką solidarnie mieszali beton i korkami lali go przez wakacje, aż wylali fundamenty i ławicę.

Potem przyszedł czas wymurowania pierwszego poziomu, co w warunkach górskich daje piwnicę i tutaj już musieli wkroczyć prawdziwi murarze, a o tych było i trudno, a jak już byli, to przeważnie byli alkoholikami i jakimi byli takimi trzeba było ich angażować do budowania domów i było komicznie, co znakomicie zostało ukazane w jednym z odcinków "Czterdziestolatka". Góralscy fachowcy dużo pili nim zaczęli pracować, choć przecież byli artystami budowlanki. Tak też było w przypadku budowy domu Ani i Jana. Artyści bez pół litra nie zaczynali pracy i żądali codziennie gorącego rosołu. Paweł na szczęście skrzynkami śliwowicę z Czechosłowacji przywoził, a Ania codziennie z rana gotowała rosół, który w termosach zawoziła dwa razy dziennie na budowę w wózku, bo nie dawno została mamusią. Jak panowie majstrzy mieli tak zwanego szfunga do pracy, to mimo promili we krwi mury wznosiły się, ale przeważnie mieli dzień degustacji i sabałowego bajania, kiedy to pili, jedli rosół i opowiadali jak to dawniej na halach bywało, a na pytania Ani - czego nie pracujecie, to odpowiadali, że Duch Gór ich ostrzegł i że dzisiaj nie wolno kalać dnia pracą.

Majstrowie byli w stanie permanentnego uwznioślenia alkoholowego, więc na budowę domu Jan musiał ich przywieźć lub któryś z jego braci, a potem oczywiście rozwieść po okolicznych wioskach. Znowu były dwa dni intensywnej pracy, a potem znowu Ania z wózkiem i dzieckiem i rosołem taplając przedzierała się po błotnistej drodze i zastawała murarzy siedzących pod ścianą i pijących wódkę, opowiadających sobie wzajem, uśmiechniętych w uśmiech totalnego zadowolenia i nieprzejmowania się niczym i nikim. Ot tacy prekursorzy "hakuna matata". Pytała ich czemu zasik nie pracują? Na co jeden z nich - prawdziwy inżynier, ale totalny pijak i lekkoduch odpowiadał - widzi gaździna tamte obłoki? Na co ona odpowiadała, że widzi. A on wtedy perrorował jej ze swadą, że z nich zaraz będzie ulewa i że nie ma sensu zaczynać roboty, zatem dokończą drugą flaszkę, zjedzą rosołek i może ich Jan odwieźć do domów, bo dzisiaj to już nic z tej roboty nie będzie.Idzie dysc.

A jednak przed mrozami położyli deke i zdążyła się scalić i wyschnąć. Nie zawaliła się zimą. Potem z wiosną przyszły inne ekipy budowlane i ciągnęły kolejne pietra trzykondygnacyjnego domu. O dziwo nie byli oni już takimi miłośnikami czeskich fabryczek alkoholu, bajań przy nim, nie widzieli już w każdej chmurce burzy i ulewy. Domy budowało się wtedy bardzo wielkie ze względu na oczywiście dużą nieplanowaną liczbę dzieci. Dom Jana i Ani więc jeszcze trochę się budował. Majstrowie niektórzy zmieniali się. Trzeźwieli. Otwierali firmy. Kontrahenci okazywali się oszustami i nie płacili im, a to zjawisko w III RP było wręcz codziennością. Trzecia Rzeczpospolita, to w ogóle wielki czas dla złodziei. Uczciwi budowlańcy jechali więc do Niemiec i tam woleli ciężko bo ciężko, ale uczciwie za uczciwe pieniądze pracować u uczciwego uporządkowanego Niemca. Potem nauczyli się języka, zasad niemieckich i otwarli swoje firmy w tym państwie i kraju. Mówią dzisiaj, że może na późną starość powrócą do ojczyzny polki złodziejki, ale raczej nie.

PS. Na Półwyspie Kaliakria w Bułgarii, obok naszego autokaru stanął autokar z wycieczką z Niemiec. Człowiek szprechający głośno w dojcz do swojej kobiety, w końcu zauważył naszą rejestrację i podszedł do nas czekających na kierowców przed autokarem i zapytał czy to naprawdę autobus z Żywca i czy jesteśmy stamtąd, bo on kiedyś..., a dzisiaj to już nie przyjeżdża, bo już nawet nie ma do kogo. Wszyscy umarli, a z kolegami spotykają się po całej Europie, bo też im ciasno było nad Sołą...

297 747 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!