Menu
Gildia Pióra na Patronite

Ptak z niebem w oczach

zingela

- Witam, witam. Mnie też miło widzieć. Napijesz się czegoś? Kawy? Co ty mówisz? W takim razie herbata, dobrze, sam wypiję. Ciekaw jestem, co cię do mnie sprowadza. Bezinteresownie, jasne, ale powód zawsze się znajdzie. Czasem nieuświadomiony nawet.

Co? Skąd wiesz? Ach tak, ciągle zapominam. Co mam ci opowiedzieć… Szczerze i nie bezpośrednio? Jak obcej? Dobrze, to zaczynam.. Przyszła do kancelarii. Sama. Pierwszy raz zobaczyłem ją niedawno. Bardzo niedawno. Przed trzynastoma minutami. Tak, czyli wtedy, kiedy weszła. Przed czternastoma. Czas mijał, a ja coraz bardziej chciałem ją zmienić. Jak to jak – normalnie. Od stóp do głów, od ucha do obcasa, od smętnego uśmiechu, który ostrożnie zawieszała na twarzy, do nazwiska. Co tak patrzysz? Szczerze chciałaś.

Powiem ci, ciekawe spojrzenie miała. Nie przed siebie patrzyła, ale w głąb. Tak… w głąb duszy. Wpatrywała się. Prześwietlała jak rentgenowskie słońce. Rozświetlała. Nie, rozmawiała normalnie. Coś ty, dobrze się rozmawiało. No tak, uśmiech, ale bardzo nieśmiały. A wiesz, pięknie się uśmiechała, pięknie. Dalej? Co mogło być dalej. Okazało się, że ślub przyszła dograć. No ślub, ślub. Przecież ja bym się z nią nie ożenił, gdybym chciał nawet. Przyszedł ten jej amant. Spóźniony, ale co to znaczy dziś się spóźniać? Spóźnienie od punktualności większą cnotą się stało. Ona – Julia Ptaszyńska – od razu uśmiechnęła się. A powiem ci, że nazwisko do niej pasowało. Niebo w oczach miała, skrzydła chyba gdzieś pod sukienką, mąż będzie szukać. I znajdzie pewnie. Pierwsze, co pomyślałem, gdy ją tylko dostrzegłem, to że jak ptak wygląda. I jak tego chłopaka zobaczyła… Źle, widzisz, mówiłem. Nie uśmiechnęła się. No nie, nie uśmiechnęła, poważnie. W słońce twarz zamieniła. Że bardzo go kochać musi, poznałem.

A on? Na nazwisko Słowikowski miał. Ma nazwisko. Ma. Nie wiedziałem, jakiego ptaka mi dziewczyna przypomina, to masz – samo się rozwiązało. A później? Atmosfera się luźna zrobiła, to tamten powiedział, że ślubu nie chciał, bo się dwa razy nie wchodzi do tej samej rzeki. Nie wiem, o co mu chodziło. Mrugnął tylko porozumiewawczo, powiedział, że Juleczka nalegała, dziewczyna się spłoszyła, przygryzła wargę. Zaraz mi się żal jej zrobiło, ileż ona musiała poświęcić, żeby tego tu przyprowadzić. Biedne dziecko.

Wszystko załatwili, ślub piękny był, sam się wzruszyłem. Co? A skąd mam wiedzieć? Ja ich nie znałem przecież, tylko interesy wtedy nas połączyły. Miesiąc później mały słowik do mnie przyleciał. Prosto z podróży poślubnej.
Tym razem w trumnie.
Nie wiem, co dziewczynie się stało. Mąż przyszedł pogrzeb załatwić, pytał, czy odprawiłbym. Nie mnie pytał, tylko księdza Wojtka. Ten zapisał nazwisko na kartce, przedstawił mi sprawę – że proszą, żebym ja mszę sprawował. I wiesz co – nie mogłem nazwiska skojarzyć. Za nic. Przed uroczystością mąż przyszedł. Smutny. Po dokumenty. Teraz do mnie. Jak go zobaczyłem, od razu mi się wszystko poukładało. Łzę z policzka dyskretnie otarłem, do tych papierów zajrzałem. Tak, Stolikowską ze Słowikowską trudno skojarzyć. A i do dziewczyny tamtej stolik nie pasował wcale. Długopis wziąłem i to nazwisko przeprawiłem. Przynajmniej nazwisko zmienić mi się w niej udało.

Mąż mówił, że do Azji pojechali. Tam Juleczka zachorowała. Co na co? Skąd ja wiem na co? Przecież nie wypadało pytać. Sam mi powiedział. Ale niedużo. I znów zagadkami.
- Ja od początku mówiłem o tej rzece. Żeby nie wchodzić dwa razy do tej samej.
I rozpłakał się. No co mam nie mówić, kochał dziewczynę. Że nowe życie zaczyna, postanowił. I że dzięki niej lepszym człowiekiem się stał. I staje. Czekaj, która to godzina? Och, no to chodźmy, chodźmy, chrzciny zaraz mam. Co się dziwisz, taka kolej rzeczy. Jedni się rodzą, drudzy umierają… Trzeci? A trzeci nawet jak w grobie są, to żyć nie przestają. Tak, tak... Sama, Juleczko, wiesz.

7495 wyświetleń
127 tekstów
11 obserwujących
  • Kasik

    2 August 2013, 23:24

    Hm... Że tak powiem, cholernie mi się spodobało

  • Mir

    2 August 2013, 21:21

    Urzekło mnie...