Wiesz, że rzetelna miłość jest zarezerwowana dla tych, którzy najbardziej potrzebują cienia? Skąd przybywasz, skoro Twoje zasmucone dłonie są pełne naostrzonych gwiazd, skoro Twoje spojrzenie jest warte aż tyle zniechęcenia? Zanim zimny, kruchy cień pęknie na pół, zanim obolałe serce odszuka pożądany rytm - powrócą marzenia, kiedy byłeś tak samotny, że miałeś tylko wszechświat.
Twoje myśli nie oszukają światła, ciało pozostanie dalekie dotykowi. Pamiętam, jak późnym wieczorem zapytałeś mnie o drogę... Czy wiedziałeś wtedy, że chcę ofiarować Ci moje szaleństwo? Patrzyłeś tak, jakbym była kimś więcej niż Bogiem, więcej niż ofiarą, dla której warto odejść bez lęku. Pamiętam, jak bolesne były wtedy moje łzy, jak uwierał smutek. Już wtedy wiedziałam, że pójdę za Tobą, Twoim poboczem, skąd jest idealny widok na pustkę, na pustynię, gdzie na chwilę zostawiłeś swoje życie, swoje przesolone łzy.
I będziesz... A ja pozostanę obok, wierna Twojemu straconemu życiu, oddana wołaniom, wydartym z serca, powierzona gwiazdom, zwłaszcza tej płonącej u wierzchołka pustej, zimnej kolebki. I kiedy zgaśnie jeszcze jeden płomień, kiedy stopnieje dotyk - powierzysz mi swoją apokalipsę, oddasz ciało, zanim utracisz resztkę człowieczeństwa. Odpłyniemy w nieznane, tam, gdzie rodzą się ludzkie dusze, gdzie gasną ostatnie serca. I będzie tak, jakby ta jesień nigdy nie nadeszła.