Menu
Gildia Pióra na Patronite

Złudzenia

zlaaa

W zamyślenie oblizała swoje spękane wargi.
- Co jest Malutka? – zapytał. Popatrzyła na niego ukrywając w oczach nadzieję. Chciała by chwila trwała wiecznie.
- Nic – odpowiedziała całując go lekko w podbródek.
Siedzieli, objęci w blasku zapadającego słońca. Odezwał się pierwszy:
- Wiesz, że kiedy niebo przybiera czerwoną barwę znaczy, że ktoś umarł?
W zdziwieniu podniosła brwi.
- Skąd wiesz takie rzeczy?
- przeczytałem gdzieś. – uśmiechnął się jakby opowiedział dobry żart. Taki właśnie był beztroski. Nie chciała drążyć tego tematu. Podniosła swoje brązowe oczy spoglądając w jego zielone i już wiedziała, że nic mu nie powie.
- Jestem zmęczona. – rzekła. Bez słowa wstali z ławki. Przytulił ją, a ona opuściła głowę. Zrobiła to ,bo gest uświadomił jej, że będzie jej tego brakować. W jej oczach kształtu migdałów pojawiły się łzy. Musiała się w sobie zebrać. Odetchnęła po cichu, przymknęła powieki:
- Pocałujesz mnie?
Zaśmiał się i spełnił prośbę. Nic nie podejrzewał. Myślał, że może ma zły humor, więc cały dzień starał się ją rozśmieszyć i uważał, że mu się to udało. W tej chwili zdał sobie sprawę z tego, że ją kocha. Przez te kilka tygodni, które były najlepsze w jego życiu, poznał ją bardzo dobrze. W końcu spędzali ze sobą każdą wolną chwilę.
Wiedział, że Wiktoria nie ma apetytu w lecie i dlatego tak schudła. Dowiedział się też że ostatnio jest taka słaba, bo źle sypia. Dlaczego? Nie miała pojęcia, gdy mu to mówiła. Według niego zawsze wyglądała pięknie, nawet z tymi bladymi policzkami i podkrążonymi oczami.
Skierowali się w stronę jej domu. Pod jej drzwiami przytulili się mocno. Wiktoria już wiedziała, on jeszcze nie. Pożegnali się delikatnym pocałunkiem. Weszła do domu. Kamil stał jeszcze chwilę chcąc może jeszcze raz ją pocałować, jednak pomyślał, że i tak jutro się spędzą razem kolejny dzień.
Wiktoria oparła się o futrynę ciężko łapiąc oddech. Była z siebie dumna, że tak długo wytrzymała. Sięgnęła po strzykawkę z morfiną. W środku bolesne skurcze w sercu przypominały, że to już koniec. Popłynęły łzy, których nie mogła zatamować. Tak bardzo chciała zobaczyć go jeszcze raz. Jej dusza została rozerwana i nie będzie miała czasu żeby ją skleić. Nie będzie miała czasu żeby zrobić już cokolwiek.
Do rzeczywistości przywrócił ją narkotyk rozchodzący się boleśnie po ciele.
- Dość! – krzyknęła by zdusić szloch rozdzierający jej serce.
- Teraz albo nigdy. – stwierdziła, sięgając po kolejną dawkę śmiercionośnego leku. Doskonale znała na pamięć zdanie : Dawka śmiertelna to 0,1-0,2 mg/kg przy iniekcji dożylnej. Codziennie liczyła wszystko na nowo nie mogąc się zdecydować. Teraz zobaczyła w oczach chłopaka miłość i nie miała wyjścia. Nie mogła znieść myśli, że mógłby się dowiedzieć o tym co ją czeka.
Następnego dnia Kamil dowiedział się, że ktoś z okolicy ukochanej przedawkował morfinę. Szedł do niej z zamiarem wyznania tego co czuł, nie przeczuwając najgorszego. Stanął przed drzwiami i zapukał. Odpowiedziała mu cisza. Zapukał mocniej, po chwili z mieszkania naprzeciwko wychyliła się głowa staruszki z zaczerwienionymi oczami.
- Kim pan jest? – zapytała podejrzliwie.
- Dzień dobry. Jestem chłopakiem Wiktorii. Nie wie pani co z nią?
Kobietą wstrząsnął szloch. Kamil stał zdezorientowany nie wiedząc co myśleć. Może to jej bliska osoba się zabiła?
- Proszę Pani wszystko w porządku? Co się stało?
- Nic nie wiesz… nic! Nie mogłeś wiedzieć… Taka dzielna. – płakała, a chłopak nadal nie wiedział o czym ona mówi.
- Proszę się uspokoić. – podszedł do niej i objął ramieniem. Wprowadził do pokoju, gdzie usadowił ją na kanapie. Przeczekał kolejny atak płaczu i zapytał:
- Powie mi Pani o co chodzi? Słyszałem, że ktoś sobie cos zrobił. Ktoś bliski ?
- Ona była jak córka! Zawsze uśmiechnięta, nawet w ostatnim stadium, kiedy lekarze powiedzieli, że został jej miesiąc! Zawsze pomocna. Kochana, moja kochana… - Kobieta znowu się rozkleiła.
- Ale kto Proszę Pani? – w jego głowie zaczęły wirować obrazy. To nie mogła być prawda…
- Wii… Wii…Wiktoria!
- To niemożliwe… to nie… nie! – krzyczał Kamil w amoku. Wybiegł z mieszkania staruszki i pędził ile sił w nogach. No tak, jak mógł tego nie zauważyć! Przecież jeszcze ostatnio musiał ją trzymać, bo zasłabła. A ten jej grymas. To był ból! Cholerny ból! A on nic nie widział!
- Wiktorio! – krzyczał, gdy był już daleko w lesie. Potykał się o własne nogi, korzenie. Do krwi bił pięściami w drzewa.
- Wiktorio! – zawył po raz ostatni i padł na kolana. Ziemia pod jego nogami stała się wilgotna od łez. A on nadal klęczał. Czas się zatrzymał na zawsze dla niego.
- Do końca… do końca życia sobie tego nie wybaczę. Nie widziałem! Nie widziałem – rozpaczliwie szeptał. Jego serce rozpadło się na milion kawałków.

5675 wyświetleń
40 tekstów
1 obserwujący
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!