***
W Międzynarodowym Dniu Przyjaźni.
Wybiegałeś do mnie szczęśliwy, z wywalonym językiem jak u psa. Jasne niczym słońce kosmyki, skakały przy umazanej owocowym sokiem buzi. Wiedziałam, że znowu nakradłeś wiśni, by bezkarnie mi wetknąć kilka za ucho. Ze śmiechu i przejedzenia, bolały nas brzuchy. Na wyścigi strzelaliśmy z pestek, kto dalej i więcej rzuci w okna. W podzięce, po kieszeniach upychałam ci pachnące jagodzianki.
Nie baliśmy się burz. Ciepłe kałuże najbardziej smakowały bosym stopom. Kochałam deszcz, nago wpadałam wprost w niego, na skórze zaznając poruszenia. Drżałam z zimna, to zastygałam jak motyl. Ale raz było strasznie. To wówczas stojąca nieopodal lipa straciła w połowie swój urok. Intensywnie parował sad, niedozbierane siano.
Krwią z przeciętego palca kreśliliśmy znaki na skórze, zawierając pakt. Chcieliśmy uciec, poczuć się jak dorośli. Rozbić w głuszy mały namiot, kąpać się w rzece. Tymczasem, przysiadaliśmy na jej brzegu. Wtykałeś w moje małe dłonie pachnące zioła, rozcierałam je, dmuchałam, w myślach wypowiadając zaklęcie. Kolorowe płatki przylegały nam do wilgotnej skóry.
Z czasem twoja chłopięca czułość skończyła się u kresu mojego warkocza. Kradłeś z niego wstążki, wplatałeś polne kwiaty. Kiedy stałam się dojrzałą częścią lata, dzikością pośród łąk, poczułeś na języku smak spod pękniętej skórki.
Obcięłam włosy. Nieodwracalnie przyjaźń przerodziła się w kochanie.
Sylwia Pryga