Menu
Gildia Pióra na Patronite

kraków

Leike

Leike

Ubrał buty, zdjął z wieszaka płaszcz i ubrał go, po czym wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Szedł korytarzem, kierując się do wyjścia. Po chwili był na zewnątrz. Zaciągnął się głęboko czystym, pachnącym niewinnością powietrzem. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, włożył jednego do ust i zapalił. Ruszył w stronę rynku.

Kraków. Po kilkunastu latach nieobecności w Polsce, mógł wreszcie przespacerować się ulicami swojego najukochańszego miasta. Kraków był dosłownie i w przenośni kobietą, z którą miał kiedyś romans, którą nigdy nie przestał kochać i którą chce po długiej rozłące znów dotknąć.

Dominikę poznał na studiach. On, student drugiego roku informatyki, ona - świeżo upieczona maturzystka i studentka kulturoznawstwa. Mieszkali w tym samym akademiku, na tym samym piętrze i korytarzu. W sąsiednich pokojach. Gdy on gotował wodę na kawę, ona smarowała chleb malinowym dżemem. Gdy on ubierał swoją ulubioną koszulę, ona myła swoje śnieżnobiałe zęby. Gdy on wychodził z pokoju i zamykał drzwi, ona... robiła to samo. Wychodzili jednocześnie. Jakby mieszkali razem. Hubert zauważył to dopiero po kilku tygodniach. Jak co dzień rano, gdy był już gotowy do wyjścia, brał z szafki klucze, otwierał drzwi i wychodził na korytarz, by po chwili zamknąć pokój. Tamtego dnia wyszedł tylko sam. Mimowolnie popatrzył w prawo, by znów zobaczyć tą piękną blondwłosą dziewczynę w pięknej sukience i włożył klucz do zamka. Nie przekręcił. Coś było nie tak. W długim, ciągnącym się kilkadziesiąt metrów korytarzu stał tylko on. Nikt więcej. Inni jeszcze krzątali się po pokojach. Ale Dominika powinna już wychodzić. Dlaczego jej tu nie ma? Tu, obok niego, z troską przekręcając klucz w zamku? Może coś się stało? Może zaspała? Może wróciła do domu? Zawahał się. Zapukać czy odpuścić i iść na zajęcia? Postanowił zapukać. Podszedł do drzwi jej pokoju i lekko zastukał. Zero odzewu. Jeszcze raz i pójdę - zadecydował. Zapukał mocniej. Usłyszał szmery. Po chwili drzwi otworzyła mu zaspana Dominika, w uroczej, różowej, dwuczęściowej pidżamce.
- Tak?
- Cześć. Ja... - nie wiedział, co powiedzieć. Był oczarowany. - Nie wyszłaś. Chciałem sprawdzić, czy wszystko gra.
- Ach... Tak! Tak, już tak. Zaspałam. Gdyby nie Ty, to spóźniłabym się na zajęcia. Tak bardzo ci dziękuję!
Powiedziała "tak bardzo ci dziękuję". Nie "dzięki", tylko właśnie "tak bardzo ci dziękuję". To nie powinno mieć znaczenia. Dla niego miało. To brzmiało tak melodyjnie, tak radośnie, gdy dziękowała mu z zakłopotaniem w oczach.
- Nie ma za co. Cała przyjemność po mojej stronie. Już nie przeszkadzam. Zbieraj się. Miłego dnia.
- Wzajemnie. Jeszcze raz dziękuję!
Zamknęła drzwi, a on gapił się w nie jeszcze przez minutę. Potem z uśmiechem na ustach szedł korytarzami, by w końcu wyjść z akademika i pójść w stronę uczelni.
Następnego dnia, gdy tak jak zawsze wyszli z pokoi jednocześnie, ona podała mu rękę i przedstawiła się. On uścisnął jej delikatną dłoń i zrobił to samo. Szli razem. Rozmawiali.
- Dlaczego postanowiłeś studiować informatykę? - zapytała, gdy wyszli z budynku.
- Bo żyję.
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem w oczach.
- To cud, że mój starszy brat pozwolił mi żyć. Często rozkręcałem jego komputer i patrzyłem, co jest w środku. Gdy wracał, zasypywałem go pytaniami. On zaś nigdy na nie nie odpowiedział, tylko łapał mnie za rękę i prowadził do mojego pokoju, wrzeszcząc, jakim jestem gnojkiem. Komputery fascynowały mnie od małego. Możemy na nich zapisywać swoje myśli, dzielić się nimi z innymi, liczą z niesamowitą dokładnością, kształtują naszą wyobraźnię. Po prostu mnie fascynują.
- Rozumiem.
- A ty? Czemu wybrałaś akurat ten kierunek?
- Zawsze interesowały mnie inne kultury. Tradycje. Różnorodność. Sposób życia.
- Czy jest jakaś kultura, która fascynuje cię najbardziej?
- Nie. Każda ma swoje dobre i złe strony, które akceptuję lub nie. Myślę, że nie mogłabym żyć w żadnej. Jestem zadowolona z naszej kultury.
Po krótkiej chwili doszli do przystanku.
- Zaraz mam autobus.
- W porządku. To ja lecę. Muszę jeszcze coś załatwić przed zajęciami. Życzę ci miłego dnia.
- Wzajemnie. Trzymaj się, Hubercie.
- Pięknie dziś wyglądasz. Uważaj na siebie.
- Ty również! - zakończyła, pokazując swoje bielutkie zęby.
Od tamtego dnia Hubert i Dominika spotykali się niemal codziennie. Rano, gdy wychodzili z pokoi i wieczorem, gdy odwiedzali siebie nawzajem opowiadając, jak im minął dzień i kilka słów o nich samych. Gdy nadeszła przerwa świąteczna, bardzo za nią tęsknił. Co prawda wrócił do rodziny, czuł ciepło domowego ogniska, ale brakowało mu jej uśmiechu, anielskiego głosu, jej radości i przejęcia, gdy opowiadała o swoich przygodach. Choćby o tej, gdy zapisała się na lekcję jazdy konnej. Złotowłosa Melania wyczuła, że Dominika jest kompletnym żółtodziobem i pokazała swoją wyższość, a dżokejka wróciła do domu ze zwichniętym barkiem. Ale nie dała za wygraną. Gdy wróciła do szkółki, po tygodniu udało jej się ujarzmić konia. W święta Bożego Narodzenia wysłał jej długiego maila z życzeniami i pytaniem, co u niej. Odpisała już po godzinie, żegnając się słowem "tęsknię". Po przerwie świątecznej znów się spotykali. Stawali się sobie coraz bliżsi. W wieczór jego urodzin Dominika zapukała do jego drzwi. Otworzył. Nie tylko drzwi, ale usta i oczy rówież. Szeroko. Miała na sobie zmysłową, czarną sukienkę do pół uda. W ręku trzymała małego szarego słonika. Nie powiedział nic. Zrobił jej miejsce, by mogła wejść. Stanęła na środku pokoju i gdy on odwrócił się do niej, jej krwistoczerwone usta otworzyły się.
- Nigdy nie byłam dobra w składaniu życzeń, a oklepane formułki nie mają żadnego znaczenia. Zwłaszcza dziś. Bo dziś są twoje urodziny, Hubercie. Życzę ci wszystkiego, co najlepsze. Ale ty to przecież wiesz.
Stał tak i patrzył na nią. Nie potrafił wydusić słowa.
- Chcę, by ten słonik przypominał ci mnie. Zawsze. - położyła pluszaka na biurku. - Jednak najważniejszym prezentem, jaki chcę ci dać i to od jakiegoś czasu, jestem ja sama.
Zdjęła ramiączka sukienki, która po chwili upadła na podłogę. Hubert stał jak wryty. Dominika powoli podeszła do niego i pocałowała. Rozsunęła zamek jego swetra i ściągnęła go. Podobnie z koszulą, spodniami i bielizną. Nie przestając się całować i dotykać, położyli się na łóżku. Kochali się. Raz wolno i czule, drugi raz namiętnie i szybko. Oboje marzyli o tym od dawna. Ich marzenie spełniło się, a oni byli szczęśliwi. Kochali się całą noc. O świcie, gdy wschodząca pomarańcz kolorowała budzące się ze snu miasto, przytulili się zmęczeni i spełnieni do siebie i patrzyli sobie w oczy. Ostatkiem sił walczyli z ciężkimi powiekami. Dotykali się nosami.
- Idziemy na zajęcia? - spytał.
- Przestań... - odpowiedziała, śmiejąc się. Zasnęli.
Od tamtej nocy nic się nie zmieniło, z wyjątkiem jednego. Wciąż wychodzili o tej samej porze, lecz z jednego pokoju.
Byli ze sobą trzy lata. Gdy obronił pracę magisterską, wyjechał do Stanów, na praktykę do Microsoftu. Wyjazd poprzedzała ciężka rozmowa między kochankami. Ostatecznie Dominika pozwoliła Hubertowi kształcić się tysiące kilometrów od niej i obiecali sobie trwać w miłości i tęsknocie. Po sześciu miesiącach męk, wysyłania maili i rozmawiania na Skype, który był wtedy nowością w internetowym świecie, Dominika nagle zerwała kontakt. Hubert na próżno próbował się z nią skontaktować. Nie mógł się do niej dodzwonić, listy wysyłał prawdopodobnie do nikąd. Domi, jego najukochańsza i najsłodsza Domi zniknęła z jego świata i z jego życia.

Po trzech godzinach wrócił do hotelu. Wyciągnął z lodówki wino i nalał sobie lampkę. Włączył w odtwarzaczu Kraków Myslovitz i położył się na łóżku. Spojrzał na małego, pluszowego słonika stojącego na biurku. Jego oczy zaświeciły niczym świece.

17 575 wyświetleń
166 tekstów
54 obserwujących
  • Sheldonia

    11 January 2012, 19:56

    "W wystawowym oknie
    W autobusie
    W tłumie gdzieś
    Widzę Cię..." ;)
    Ja może tylko napiszę, że świetny tekst.