Menu
Gildia Pióra na Patronite

DOM Z WOJNY I MIŁOŚCI

fyrfle

fyrfle

Trzecia dekada dwudziestego pierwszego wieku. Podbeskidzie. Józef Galica i żona Józefa Galicy Maria, żyli sobie bardzo spokojnie i bardzo szczęśliwi sobie żyli, w trzypiętrowym domu, z którego ludzkość i Ziemia dostała czworo dobrych i wykształconych dzieci z łona Marii Galicy i ojcostwa Józefa Galicy. Teraz cieszą się życiem, rodzinami i pracą w aglomeracji śląskiej, w Krakowie, w Londynie i w Reykjaviku. Galicowie mieszkali na parterze. Trzy piętra pozostawały wolne. Wszystkie miały balkony i tarasy, to odpoczywali na nich. Pili kawę. Wino. Czytali książki. Robili zdjęcia wschodom i zachodom słońca. Napawali oczy cudnością Beskidów: Małego, Żywieckiego i Śląskiego. Żyli sielsko. Hodowali kwiaty w ogrodzie, krzewy, drzewa. Balkony i tarasy też zachwycały kwietną florą. Robili soki, dżemy, kompoty, nalewki i samogon. Odtwarzali raj.

I przyszedł ranek 24 lutego 2022 roku. Wojna. Która to już w jego życiu - w życiu Józefa Galicy? W każdym razie najbardziej poraniony wyszedł z tej w byłej Jugosławii. Nazajutrz proboszcz o osiemnastej odprawił specjalną mszę. W homilii powiedział, że całą plebanię i wszystkie inne wolne pomieszczenia oddaje uchodźcom z Ukrainy. Prosił, aby zgłaszać się do niego. Wszyscy, którzy dysponują lokalami i czują, że podołają temu wyzwaniu, bo będzie ciężko. Uchodźcy, mówił, już jadą do naszej parafii. Józef i Maria Galicowie oczywiście wysłali proboszczowi esemesa, że mogą przyjąć ze dwadzieścia osób, w tym malutkie dzieci, bo mają łóżeczka i choćby stoliki do karmienia, przewijaki i setki ubrań po swoich wnukach, czasem ganc nowych. Proboszcz odpisał, aby byli w pogotowiu. Zadzwonił po tygodniu i spytał, czy dalej są gotowi poświęcić życie uchodźcom? Byli, jak najbardziej byli. Proboszcz powiedział, że przyjadą o czwartej nad ranem. Telefony. Rozpoczęło się wielkie gotowanie.

Józef Galica siedział w swoim fotelu, sączył Pliskę. Atakowały go wspomnienia. Bałkany. Na ochotnika pojechał tam w składzie sił pokojowych UNPROFOR. Był tam zasadniczo snajperem. Ale gotował, choć nie bardzo było co, bo kwatermistrzostwem zajmowali się Francuzi. Było ich czternastu w bunkrze i w zasadzie żyli w permanentnym napięciu. Nigdy nie wiedzieli kto i po co oraz z czym przyjdzie, a dostali zakaz bronienia się, tym bardziej atakowania. Przypomniał sobie film AIDA o ich tchórzostwie, które doprowadziło do ludobójstwa w Srebrenicy. I przypomniał sobie swój udział w tchórzostwie i autentycznej hańbie. Rano telefon. Rozkaz wyjaśnienia konfliktowej sytuacji w wiosce Liblianica. Pojechali w sześciu bojowym wozem piechoty. Na miejscu, na tle drzwi stodoły stała matka z pięcioletnią córeczką i siedmioletnim synem. Była muzułmanką z Albanii. Mąż i ociec stał w jakiejś odległości na wzniesieniu - Serb. Z nim stała cała wioska - Serbowie. Trzymał wyrzutnie rakiet. Miał ich zabić, bo byli nieczyści etnicznie. Serbowie nie chcieli negocjować z nimi, czyli UNPROFOR. Zadzwonili po wsparcie. Otrzymali rozkaz wycofać się.

Odjechali. Stanęli na wzgórzu i obserwowali w trwodze. Po chwili zobaczyli oślepiający błysk, usłyszeli huk eksplozji. Stodoła, matka, dzieci, wzlecieli gdzieś bardzo bardzo wysoko ponad wioskę...

Dom państwa Galiców kipiał życiem. Zwłaszcza śpiewnym językiem ukraińskim kobiet - matek, ich nastoletnich córek. Płaczem malutkich dzieci, ale i ich wesołym śmiechem. Krzykiem większych dzieci, harmiderem, bo dokazywały, biegały, bawiły się. Trzaskaniem garnków i dzwonieniem szkła. Bulgotaniem gotowanych potraw. Szumem pralek.

Po telefonie proboszcza nie zastanawiali się. Poszli do najbliższych sąsiadek z prośbą o pomoc w gotowaniu w pierwsze choć dni. Nie zawiedli się. Żadna nie odmówiła. Przynosiły obiady albo gotowały w ich kuchni. Robiły kanapki. Przynosiły ciasta. Byli wzruszeni. Zaangażowanie było pełne. A w wekendy przyjeżdżali koleżanki i koledzy córki i zięcia z pracy. Gotowali, przywozili też ciasta i produkty żywnościowe. Zabrali dzieci na zakupy i kupili im buty do szkoły i na wf, stroje i kurtki wiosenne. Zabierali do sal zabaw i na baseny. Galicowie byli zszokowani ich dobrocią i takim wesołym, luzackim i uśmiechniętym zaangażowaniem. Dom był wielką eksplozją życia teraz i człowieczeństwa. Rozmawiali, śmiali się i w weekwndy biesiadowali po świty. Coś niesamowitego działo się w nim. Esencja człowieczeństwa, serdeczności i wsłuchiwania się. Poznała ich wszystkich i zbliżyła wojna. Galicowie rozmawiali o tej przemianie i kiwali głowami, że coś tak dobrego dzieje się pod ich dachem, w ścianach i na podłogach ich domu.

Pokłosie. Morderstwo w Liblianice miało swoje czarne następstwo. Bo przecież ktoś do UNPROFOR zadzwonił. Ktoś jakoś powiadomił. Sebrskie żoldactwo nie przeoczyło tego. Mogli powiadomić Bośniacy, którzy obserwowali wioskę ze wzgórz. Sąsiedzi, co uciekli przed sąsiadami i wieścią o bestialstwie serbskich morderców w mundurach. Bandyci serbscy postanowili wykorzystać zdarzenie do czystki we wsi. Oskarżyli sceptyków wobec wielkiej Serbii, o kolaboracje z odwiecznym wrogiem. Wyprowadzili za wioskę kilkoro mężczyzn i dwie kobiety, potem ich zastrzelili, nie omieszkując kobiety zgwałcić. Mieszkańcom wsi kazali na ciałach ułożyć wielki stos. Po czym go podpalili.

Wprawdzie dyrektorka szkoły mówiła, żeby nie kupować ukraińskim dzieciom tornistrów, książek i przyborów, ale Galicowie byli sceptyczni. Aż tutaj pierwszego dnia, dzieci ze szkoły przyniosły po dwa przecudnej urody plecaki, wypełnione wszelkimi rzeczami potrzebnymi w szkole. Plecaki były wypchane w każdym centymetrze ich kubatury przyborami. To dzieło serc rodziców i nauczycieli. Gość w dom - Bóg w dom. Praktycznie zrealizowane. Galicowie uczynili swój dom domem Ukraińców. Mieszkańcy wsi swoje serca zrobili ich domem poprzez cudowną chojność. Dyrektorka szkoły i dyrektorka przedszkola, nie miały żadnych oporów, od razu przyjęły dzieci i naciskały na wójta i radę gminy o środki i legalizację nauczania. Nikt nie odmówił. W killa dni opracowano dokumenty i uchwały. Zorganizowano dom.

Jakoś tak jest, że wojna nie lubi domu, w nim rodziny, szczęścia. Jest tak, że domy są adresatami rakiet, bomb lotniczych, pocisków artyleryjskich. Domy tamtych zastrzelonych Serbów i Serbek, też zostały przez Serbów w mundurach podpalone, potem zrównane z ziemią. Dziwni i szaleńczo piękni jesteśmy my Polacy, w tej naszej szalonej części, której nie przyszło do głowy kalkulować, tym bardziej produkować dla Rosji i Białorusi i jeździć tirami do kraju rzeźników. My, którzy nie kupujemy węgla od Rosjan, z Donbasu, którzy nie jesteśmy maszynistami elektrowozów, ciągnących węglarki szmalcownikom. Tak sobie myślał Józef Galica, kiedy spokojnie, nie spiesząc się wrzucał do piwnicy węgiel z polskich Rydultów, aby goście z Ukrainy mieli gorącą wodę do mycia. Miał pewien problem ze swoimi myślami. Głosował na nich, a wychodziło mu z każdego rozważania, że chyba największym kartelem szmalcowniczym, jest rząd jego Ojczyzny.

297 747 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!