Menu
Gildia Pióra na Patronite

ROTA : Salceson

fyrfle

fyrfle

To był piękny listopadowy poranek. Na polu było 9 stopni Celsjusza i świeciło słońce. Owoce kaliny iskrzyły czerwonością w mocnych i radosnych słonecznych płomieniach. Stał na balkonie i starał się ocenić, czy temperatura jest na tyle przyjazna, aby zjeść śniadanie na polu, ale jeszcze jego zdaniem dominował chłód, a więc zawyrokował:

- Jemy w domu, jeszcze jest za chłodno, a jedzenie musi być przyjemnością.
- Dobrze, tak myślałam, że dzisiaj już tak dobrze nie będzie.
Wczoraj wszystkie posiłki jedli na balkonie, ciesząc się ciepłem, raczej nie mającym prawa zaistnieć w tym klimacie o tej porze roku. Dlatego z radością szli na balkon zjeść posiłki, wypić kawy, porozmawiać, pośmiać się , nacieszyć listopadowym ciepłem, poobserwować leniwe życie kotów, wrzaskliwe wróbli i pełne gracji cukrówek, krukowatych i wszelkiej maści kosów. Ludzi raczej nie było. Mimo dobrej pogody zasklepiają się w swoich domach i mocno są trzymani na wodzach przez telewizory. I jeśli nie muszą żyć, to sami nie próbują. Powoli zaparzyła się herbata w dzbanku, a więc rozlała ją do kolorowych kubków - jej był bordowy z niebieskawym kwiatem, a jego pomarańczowy z białawym kwiatem i zaniosła je na stół w jadalnej części kuchni, a on porozdzielał biały ser ze śmietaną i szczypiorem na talerzyki , no i nakroił chleba do koszyczka. Stwierdziła, że to może być za słaby posiłek jak na śniadanie i dokroiła jeszcze salcesonu, który on kupił wczoraj w sklepie renomowanej firmy.
- Jak mnie denerwują te szmaty - powiedziała do niego, pozbywając się otuliny jadalnej części salcesony, którą była jakaś szmata, albo inne tworzywo sztuczne.
- Dla mnie salceson powinien być w świńskim pęcherzu.
- Albo chociaż w żołądku. Hm. Nie wiem czy dzisiejszemu klientowi udało by się sprzedać salceson w pęcherzu i w ogóle trudno już trafić na prawdziwy salceson. Co o tym sądzisz?
- Nie ma nic wspólnego z klasycznym salcesonem jaki ja jadłem w dzieciństwie za czasów świetności Polski epoki Gierka i choćby potem, kiedy rządził Jaruzelski czy Rakowski.
- To jest po prostu mięso w żelatynie i dominuje smak żelatyny, dlatego lepiej pozbyć się go pieprzem i musztardą, albo ostrym keczupem. Co chcesz?
- Daj mi keczup. Z tym salcesonem w PRL-u różnie bywało, ale generalnie nikt nie ważył się salcesonu jak dzisiaj robić z indyka lub innego ptaka - salceson to świnia i tyle. Fakt, że czasem zdarzało się, szczecina przebijała się przez pęcherz, albo oko wieprza ze czteroletniego łypało na ciepie po zdjęciu pęcherza, albo najgorsze - kiedy moczem z niedomytego pęcherza dawało, że pół wsi krzywiło się, a psy wyły jak na śmierć nagłą i niespodziewaną, ale generalnie było dobrze.
- No nie, ja takich przygód nie miałam, myśmy zawsze mieli własne mięso i tato robił wszystko sam. To był po prostu wyśmienite.
- Powiem ci jeszcze, że na tych wszystkich twórców salcesonów, kiełbas i chleba był bat - sekretarz partii i naprawdę on reagował kiedy ludzie skarżyli się, gdy było coś nie tak z wyrobami czy wypiekami. Pamiętam jednego razu w stanie wojennym, gdy omal sobie nie złamałem zęba na części kapsla od wódki i ojciec poszedł ze skargą do kierownika gieesowskiego sklepu, to ten błagał go prawie ze łzami w oczach, żeby ten nie szedł na skargę do ludowego komisarza wojskowego, bo piekarzom po prostu groziło oskarżenie o sabotaż i demontaż socjalizmu, a zatem wieloletnie więzienie...
- Powiem ci, że to dobre było i teraz by się przydał, żeby szli siedzieć ci, co robią takie żelatynowe salcesony czy szynki z soli i soi.
- A powiedz mi, prawdziwy salceson, to z czego powinien być tak naprawdę?
- Przede wszystkim powinien być wyrabiany w sterylnych warunkach. Pamiętam tato wręcz obsesyjnie dbał o czystość, dlatego mama codziennie prała fartuchy i czapki i wygotowywała je, a potem krochmaliła, prasowała. On szedł zawsze ze sterylnie czystymi narzędziami i ubraniem na świniobicie czy co tam jeszcze innego bił. Pamiętam z niektórych gospodarstw nie przynosił wyrobów do domu, bo na nic zdała się jego perfekcyjna czystość, skoro dookoła niego panował totalny syf. Zresztą ludzi się znało i nie zjedlibyśmy jedzenia od niektórych. Tak samo było z mlekiem, tutaj mama miała zasadę, że pijemy mleko tylko od swoich krów.
- To nie brakowało wam niczego.
- Nie, u nas zawsze jedzenia było dużo i każdy jadł ile chciał. Mieliśmy gospodarstwo, a tata był rzeźnikiem, a więc nie znaliśmy niedostatku, ale trzeba było pracować. Nikt nawet nie próbował sprzeciwić się rodzicom i każdy szedł do pola, paść krowy, a w sobotę było sprzątanie podwórka i całego domu i był czas na naukę i na zabawę z dzieciakami ze wsi.
- Dlatego nasze pokolenie jest normalne.
- Tak. Wszystko było jasno i prosto poukładane. Trzeba było uczyć się, pracować, chodzić do kościoła i to na w pół do siódmej rano na roraty i nikt wszyscy szli z radością.
- U mnie tak nie było religijnie, ale fakt pracować każdy musiał już od trzeciego roku życia. Przynajmniej drzewo przynieść do domu.
- A salceson to głowizna nerki, wątroba i serca , no i skórki. Nie było do pomyślenia , żeby spaprać salceson żelatyną. No oczywiście jeszcze dodawało się sól, pieprz i kminek. Mielił tato skórki, potem cią na drobno podroby i to wszystko mieszał w stosownym naczyniu i już wtedy wszystko było takie kleiste i miało właściwą konsystencje, cudny smak i zapach. Pakował to wszystko do czysto spreparowanych żołądków lub pęcherzy i tak powstawał genialny salceson.
- A wezmę sobie do tego tutaj jeszcze ogórka kiszonego, chociaż tym naszym wspólnym dziełem nadrobię to co spaprali współcześni masaże. Tak salceson, to nasza święta i wielka narodowa tradycja - genialny smak polskości i dla niego warto tutaj być, warto nie wyjeżdżać stąd. Chyba zacznę pisać opowiadania o tym co jest symbolem polskości, o tych rzeczach, jedzeniu, postawach, które gdzie indziej nie znajdziesz, a są po prostu nasze, że człowiek się z nimi identyfikuje i które sprawiają, że Polacy zawsze karmieni nawet najsmaczniejszymi frykasami , to na emigracji czują się porzucone psy przed urlopem.
- No to na pewno będzie ciekawe, ale zainteresowania ci nie wróże, ludzie są już zepsuci, zmodyfikowani i nie rozumieją tego co jest ważne w życiu, nie dostrzegają dobrych smaków, nie dostrzegają emigranci, że w domu mówią już po niemiecku, nie chodzą do kościoła, a jadą rano czwartej do pracy by ją skończyć o kolejnej czwartej i gnać na zbitą twarz do kolejnej nie podtartej niemieckiej pupci, że nie mają czasu pogadać ze sobą w domu, pośmiać się i łapią się na tym, że kiedy na urlopie - tym wymarzonym na Majorce chcą się kochać , to jemu już nie staje ze stresu.
- A jednak spróbuje. Teraz pozwolisz, że zrobię kawę - po czym pocałowali się namiętnie i długo.
- Ale kawy to Polacy palić nie umieją - powiedziała do niego z uśmiechem.
- Tak, kawę powinniśmy sobie jako nacja odpuścić, kawy polskich producentów to porażka.
- Ale nasz najprostszy sposób parzenia, daje kawę najsilniejszą i najaromatyczniejszą i akurat sposobu parzenia musimy się trzymać.
- O tak. - i zaczął nasypywać jej typowo urzędniczą wersję z trzech łyżeczek kopiastych na szklankę, a sobie z dwóch normalnych.

297 745 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
  • 22 November 2016, 13:55

    Tyle swojskiego jadła i nikt się nie skusił ?
    Będę pierwsza .Lubię to!