Menu
Gildia Pióra na Patronite

Adamantowy Rycerz- Prolog

Archangel_Marco

Archangel_Marco

Tak tak, oto i witam w świecie, gdzie orków do zaszlachtowania nigdy nie brakuje, władcy stale drą ze sobą koty, elfy tylko czekają, żeby dla siebie coś z tego wydrzeć, pod pretekstem szerzenia Porządku, oczywiście. A że nie każdy lubi elfy, w tym nasz główny bohater, to na pewne przepychanki można liczyć. Cóż, może i nie będzie to najlepsza polska fantastyka, nie będzie tu nowych planet i superodkrywczych pomysłów... Ale i tak będzie wesoło.

PROLOG: Zimowy Wiatr
Porwisty, tnący niczym śnieżne miecze, lodowaty wiatr rozwiewał i szarpał długim, grubym, ciemnozielonym płaszczem Aranthira, a także jego włosami w kolorze złota, połyskującymi raźno w czystym, złotym zimowym słońcu. Chłopak, stojąc na klifie, podziwiał wschód nad ośnieżoną równiną i słoneczny blask wylewający się zza poszarpanych szczytów wysokich gór. Wszystko wyglądało cudownie, świeżo i zapierało dech w piersiach. Chłopak, ubrany tylko w skórzany strój obszyty białym futrem, uśmiechał się radośnie, mrużąc ciemnozielone, żywe i bystre oczy. Dłoń trzymał na rękojeści pałasza.
-Cudowny dzień. Gdy wrócimy do Ealionnu, będę tęsknił za tymi wschodami i wiatrami, przyjacielu!- Chłopak odwrócił się do Dargoretha, na co krępy krasnolud w ciężkiej kolczudze nałożonej na skórznię tylko roześmiał się chrapliwie i okazał swoje zepsute zęby. Mocniej zacisnął urękawiczone dłonie na dwuręcznym toporze, wykutym z mithrylu, który odbijał łuny wschodzącego słońca.
-Pierwszy svegarrk, który z czystym sumieniem chwali sobie wichury Nomrarr Hvalaras, a to dobre!- Krasnolud znów się roześmiał, opluwając rudą, zmierzwioną brodę, sięgającą za pas. Jego głowa była łysa- Może coś z ciebie będzie, dzieciaku, tylko upoluj te gargulce, po które tu przybylim.
-Damy radę- Aranthir odwrócił się, wykrzywiając usta w uśmiechu- O ilę się nie mylę, to teraz w mojej posiadłości goszczą się lady Finella z córkami, staram się jak najdłużej ich unikać- Blondyn wspomniał o szlachciankach z niechęcią, mrużąc oczy- Boję się, że ojciec znajdzie mi narzeczoną wśród tych… niemądrych panienek…- Ugryzł się w język, bowiem chciał powiedzieć po prostu „idiotek”.
-Wtedy zostaniesz krasnoludem i pomożesz mi polować na orków!- Dargoreth dziarsko złożył Aranthirowi propozycję, po czym odszedł w stronę Skrzydlatej Przełęczy, a chłopak podążył za nim.
*
-Skrzydlata Przełęcz. Bardzo ładna nazwa, prawda?- Aranthir starał się przekrzyczeć wyjący potępieńczo wicher, szarpiący jego peleryną. Było mu zimno, ale starał się tego nie okazywać w obecności krasnoluda, który, mimo, że mały, bez problemu torował sobie drogę w śniegu. Przed nimi majaczyły w śnieżycy dwa szczyty, Gryfia Skała i Garrad- Lunr, postrzępione i wysokie, bliźniacze, strzegły przeciwległego krańca szerokiej przełęczy, którą przemierzali teraz dwaj wędrowcy.
-Nazwa jak nazwa- Burknął krasnolud idący na czele, ściskający w palcach swoją potężną broń, wzmocnioną starożytnymi runami Klanu Kamienia. Rozglądał się czujnie- Ba, powinna ci przypominać, że są tu gargulce. One mają przecież skrzydła, nie?- Odwrócił się na chwilę do Artura, parskając.
-No ba!- Odpowiedział człowiek, naśladując krasnoludzki akcent. Wywołało to uśmiech na pomarszczonej, zbójeckiej facjacie krępego wojaka.
Wichura osłabła, zza grubej warstwy chmur wyjrzało stojące w zenicie słońce. Poprawiło im to trochę nastrój, a dwa szczyty ciągle się przybliżały, śnieg na ich wierzchołkach lśnił. Spokój zakłóciła tylko biegnąca w ich stronę, oddalona, ciemna postać. Aranthira najpierw bardzo zadziwił jej strój, który przecież wcale nie chronił przed wszechobecnym chłodem. Dolna część tej „szaty” najbardziej przypominała zwiewną, rozciętą spódnicę do kolan w ciemnofioletowym kolorze, a od pasa w górę biegnącą kobietę- bo była to kobieta- chronił metalowy, nawet z daleka wyglądający na bogato zrobiony, najpewniej adamantytowy gorset. W dłoniach trzymała dwa długie, smukłe ostrza z ciemnego metalu, pozbawione jelców i w oku wprawnego szermierza wyglądające na świetnie wyważone. Dopiero, gdy Artur mógł nawiązać kontakt wzrokowy z kobietą, zauważył pewne bardzo ważne szczegóły- długie, szpiczaste uszy, lekko fioletowy odcień skóry, srebrne, sięgające za ramiona, gęste i lśniące włosy, a także śliczne, lawendowe oczy, tak piękne, że niemal hipnotyzujące. Ona jest Mroczną Elfką! Przeszło mu przez myśl, lecz nie zdąrzył się nacieszyć tym faktem, bowiem z transu wyrwał go okrzyk elfki, w płynnym ealionńskim, lecz z mocnym morrcaińskim akcentem, który brzmiał: „Uciekajcie!”. Dopiero potem zauważył trzy gargulce, pędzące za Morrcain. Skóra bestii wyglądała na kamienną, była gruba i chropowata, one same posiadały pokręcone, baranie rogi i rubinowe, upiorne oczy. Stwory były humanoidalne, lecz od czasu do czasu przyspieszały, biegnąc na czterech nogach. Miały ponad dwa metry wzrostu i szerokie bary.
-W końcu! Myślałem, że się, psiakrew, nie doczekamy walki!- Zacharczał Dargoreth, podnosząc topór i biegnąc na spotkanie potworom, wyśpiewując krasnoludzkie pieśni bojowe.
-Za Ealionn!- Aranthir dobył szerokiego miecza z jasnej stali, lekkiego, z przedłużoną rękojeścią, by można było ciąć nim oburącz, ruszył za towarzyszem. Minął w pędzie Morrcain, która zdziwiona przystanęła i spojrzała za nim. Nie zastanawiając się, zawróciła, wywijając mieczami. Teraz widać było, że przez plecy przewieszony miała jeszcze jeden miecz- większy i szerszy, półtoraręczny, zawinięty w skóry.
Ealionńczyk ciął z góry, atakując potwora biegnącego na czele. Istota zablokowała cios ramieniem, które, mimo pozornej niezniszczalności, zostało zarysowane ostrzem Aranthira. Gargulec zamachnął się ostrymi jak brzytwy szponami, które blondyn pochwycił w płaszcz. Opończa jednak podarła się, zostając w rękach bestii. Artur skorzystał z okazji i zdezorientowania potwora, tnąc między szkarłatne ślepia, wkładając w uderzenie całą swą siłę. Trysnęła czarna krew, a chłopak dźgnął bestię w gardło, co zaowocowało jednak złamaniem miecza. Przestraszony Artur uchylił się parokrotnie przed ciosami oślepionego potwora, ale wiedział, że ze złamanym ostrzem niewiele zdziała. W tym samym czasie Mroczna Elfka zasypywała swego przeciwnika gradem szybkich, eleganckich ciosów, które zostawiały w kamiennym ciele bestii głębokie rysy i krzesały pęki iskier. Srebrnowłosa wojowniczka nie poddawała się, sprawnie unikając ciosów potwora i zaciekle atakowała. Gargulec, szlachtowany magicznymi mieczami, zachwiał się, i, rycząc cicho, padł na ziemię, brudząc biały śnieg wokoło czarną, gęstą posoką. Krasnolud potężnymi ciosami mithrylowego topora roznosił swego wroga na strzępy, odrzucając go na bogi, rozchlapując wokoło jego krew. Obusieczna broń rozpłatała łeb gargulca, lecz niestety Arturowi nie szło tak dobrze. Dostał adamantowym szponem w ramię, lecz zdąrzył wbić ułamek swego miecza w bark gargulca. Ten, wrzeszcząc, uszkoczył przed pędzącą na niego Mroczną. Wojowniczka wskoczyła na potwora, przejeżdżając mu po gardle ostrzami. Uskoczyła, pozwalając, by gargulec zdechł. Cała trójka, uchlapana po uszy czarną krwią, spojrzała po sobie. Najdłużesz wzrok Aranthira i Dargoretha zatrzymał się na Morrcain, której zwiewną szatę rozwiewał zimny wiatr. Chłopak poczuł, że się rumieni, spoglądając w oczy elfki i odwrócił wzrok, wstydząc się lekko i przeklinając się w duchu. Za to krasnolud uniósł ostrzegawczo topór, mówiąc groźnie:
-Nie chcesz kłopotów, prawda, Mroczna Elfko? Co przygnało cię tu na tych patykowatych nogach, i dlaczegoś polowała akurat na gargulce?- Mówił we wspólnym, dlatego Morrcain spojrzała na niego pytająco, nie rozumiejąc- Seya nahann rilalah!- Zwróciła się, do Aranthira, mówiąc w jego rodzimej mowie.
-On ci grozi, Morrcain. Z mojej strony jednak niczego się nie obawiaj, porozmawiam z nim. To poczciwy krasnolud- Odparł Aranthir, dalej się rumieniąc.
Mroczna Elfka prychnęła, ale pozwoliła mu mówić.
-Dargorecie- Zaczął chłopak, zbliżając się do towarzysza- Nie rób jej krzywdy, ona mnie uratowała, a sama potrzebowała naszej pomocy. Niech podróżuje z nami, twoja rasa nie ma zatargów od wieków zatargów z jej ziomkami- Próbował przekonać krasnoluda, ale nagle w draśniętym ramieniu odezwał się rwący ból, a Aranthir krzyknąl, chytając się za nie zdrową ręką. Podtrzymała go Mroczna, pytając się, czy nic mu nie jest.
-Wszystko dobrze- Gdy to mówił, zobaczył zatroskanie na twarzy krasnoluda, który przyklęknął obok niego- Zgoda- Powiedział do Artura- Możesz ją z nami zabrać, tylko niech na siebie uważa- Parsknął zrezygnowany.
-Martwię się o ciebie, Ealio’ sioneah- Rzekła ciepło Morrcain, sadzając go na ziemi i gładząc po włosach. Dotyk jej gładkich dłoni uspokoił go, a on, milcząc, wpatrywał się ciągle w lawendowe oczy nowej towarzyszki- Jak się nazywasz?- Powiedziała, wyłamując palce i przygotowując się do rzucenia czaru leczniczego- Mnie możesz nazywać Belledine Fhenevil’ Samra Leheil- Przedstawiła mu się, gromadząc energię magiczną- Jestem Kruczą Łowczyną z zakonu Morrcain Sherdhe, zabijając te potwory zdałam pierwszą częśc egzaminu na Siostrę Miecza- Mówiła dalej, gdy jej magia zaczęła się wsączać w ranę Artura. Bardzo przypominało to leczenie u ludzkiego kapłana, z tym, że tym razem było to bardziej… romantyczne, intymne, gdy ona siedziała tak blisko niego, świdrując tym hipnotycznym wzrokiem.
-Ja jestem sir Aranthir Pendragon, syn Uthera Pendragona- Wypiął dumnie pierś, wymieniając swoje nazwisko i imię ojca- Przez większą część drogi nasze szlaki wiodą razem, więc oferuję ci, milady, wspólne podróżowanie- Rzekł dwornie do Belledine, uśmiechając się.
-Jestem zaszczycona, panie, i, za przyzwoleniem twego towarzysza, chętnie się z tobą wybiorę- Skończyła leczyć, delikatnie gładząc niegdysiejszą ranę. Aranthira przeszedł przyjemny dreszcz, ale romantyczny nastrój przerwało zniecierpliwione, gniewne chrząknięcie Dargoretha, który odwrócił głowę i teraz zapytał się Artura:
-Skończyłeś się miziać?
-Zgodził się, milady- Uśmiechnął się szarmancko blondyn, wstając- Mam nadzieję, że odwiedzisz posiadłość mego ojca, pani.
-O tak, sir, bardzo chętnie- Sherdynka odpowiedziała miło, lecz jakoś tak bez przekonania.

13 977 wyświetleń
199 tekstów
55 obserwujących
  • Archangel_Marco

    10 March 2012, 20:34

    A wpadną, część drugiego właśnie kończę. ;)

  • Archangel_Marco

    10 March 2012, 17:56

    Poprawiłbym te błędy, ale gdzie mi by się tam chciało...
    Jasne, że będzie kontynuacja. Musi być- cała środkowa Arkania zbliża się do momentu, gdy Tarcza Ludzkości(królestwo Ealionnu) rozpadnie się w drobny mak, a ludzie staną naprzeciw siebie. Będą walczyć ze sobą Smok Krwawy i Smok Złoty, ale to do Oczu w Ciemnościach należeć będzie zwycięstwo... A wszystko przez to, że zdradzi Wąż. Smok, Kamień i Kruk- gonią z trzepotem czarnych skrzydeł...!

  • Archangel_Marco

    9 March 2012, 16:24

    Muszę dodać ciąg dalszy, bo mimo zbyt heroicznego początku, opowieść uderzy w ambitniejsze struny, ba, nawet te egzystencjalne.
    No i będą krasnoludy. Jak to tak bez krasnoludów, się pytam?

  • Inel

    15 November 2011, 17:28

    Zapowiada się naprawdę ciekawie, dlatego z pewnością znajdę chwilę, żeby przeczytać rozdziały tego opowiadania. ;]
    Zawsze uwielbiałam krasnoludy, szczególnie w wizji Sapkowskiego ;]
    Pozdrawiam serdecznie, M. ;)

  • 22 October 2011, 19:40

    Nawet nawet...