Menu
Gildia Pióra na Patronite

Było, minęło

Sheldonia

Sheldonia

Tak się stało, że spotkałam go. Zdarza się. Nasze drogi w pewnym momencie się przecięły. Szłam po prostu korytarzem szkoły, w której pracuję i zderzyłam się z całkiem przystojnym facetem. Oczywiście wszystkie trzydzieści sztuk kartkówek poszybowało w górę, by następnie zaścielić podłogę korytarza. Pięknie, pomyślałam…

- Przepraszam panią bardzo… Zaraz pomogę to pani pozbierać.
- Nie ma za co przepraszać. Jakoś tak już jest, że w tym miejscu zawsze ktoś na siebie wpada. Nie wiem naprawdę dlaczego… Chyba jakieś fatum.
- … albo przeznaczenie. – Powiedział i spojrzał mi w oczy na kilka sekund, po czym wrócił do zbierania kartkówek, sprawdzających wiedzę z „Jądra ciemności”. – Uczy pani polskiego? Przepraszam, może to zabrzmi niegrzecznie, ale jest pani bardzo młoda, jak na nauczycielkę.
- Nie jest pan pierwszym, który mi to mówi. – Powiedziałam z uśmiechem, aby nie pomyślał, że się gniewam. – Jakoś tak się złożyło, że dostałam tutaj pracę zaraz po zakończeniu studiów. A pan? Co pan tutaj robi, jeżeli mogę zapytać? Szkoła jest dosyć duża, mogę panu pomóc czegoś poszukać…
- Dziękuję. Tak się składa, że szukam klasy siostry. I jeżeli mam być szczery to błądzę już od trzydziestu minut. – Uśmiechnął się, jakby zrobiło mu się głupio i podał mi kartkówki, które w międzyczasie pozbierał. A ja stałam jak idiotka.
- A do jakiej klasy chodzi pana siostra? – Zapytałam, jednocześnie rozmyślając nad tym, że chyba jest w moim wieku i jest całkiem przystojny. Co działało na jego korzyść.
- Klasa I e…
- Dziennikarstwo? Tak się składa, że jestem wychowawczynią tej klasy. Dziwne, że spotykam pana pierwszy raz. – Wyciągnęłam w jego stronę rękę. – Agata Stańczyk. Miło mi.
Jego duża i szorstka dłoń zamknęła moją.
- Paweł Kostek, mi również.
Patrzył mi w oczy i hipnotyzował niebieskimi oczami. Zaczęłam się zastanawiać, czy on zdaje sobie sprawę z tego, jak powietrze dookoła nas zgęstniało. Po chwili zorientowaliśmy się, że nadal trzymamy się za ręce, i uśmiechając się głupkowato opuściliśmy je wzdłuż swoich ciał.
- Klasa I e ma teraz lekcje w sali 324. To na końcu tego korytarza. Mają teraz matematykę, której nie znoszą, więc pewnie będą panu wdzięczni, jeżeli pan trochę po przeszkadza. – Powiedziałam z uśmiechem. Rozbawiłam go. Obdarował mnie przepięknym uśmiechem w nagrodę. I może się to wydać dziwne, ale ja właśnie wtedy pomyślałam, że mogłabym go pokochać.
- Dziękuję, pani. – Powiedział z wahaniem, jakby liczył na to, że go zatrzymam chociaż na chwilę.
- Dowidzenia. – Chciałam się nacieszyć jeszcze tym błękitem jego oczu, ale nie mogłam, miałam lekcje. I tak rozmawiałam z nim za długo.
- Do zobaczenia…
W tamtej chwili mnie to nie zastanowiło, ale dzisiaj mi się wydaje, że już wtedy dokładnie wiedział, co zrobi. Rozeszliśmy się w dwóch przeciwnych kierunkach, a gdy weszłam już do swojej sali, zrobiło mi się jakoś smutno. Nie analizowałam tego z dwóch powodów. Pierwszym był mętlik w głowie… Drugim, banda rozgadanych licealistów…
Po kilku dniach, gdy już praktycznie zapomniałam o nim, zadzwonił. Akurat kończyłam lekcje i zmierzałam w kierunku swojego auta. Byłam rozbawiona słysząc, jak niezręcznie kłamie, że chce się ze mną spotkać w sprawie ocen jego siostry i tym podobnych rzeczy. Sama nie wiem, jak to się stało, ale powiedziałam mu wprost, że nie musi kłamać i że chętnie umówię się z nim na kolację. Nigdy nie zachowałabym się w ten sposób, ale gdy tylko usłyszałam jego głos w słuchawce, od razu przed oczami pojawił mi się obraz jego niebieskich oczu. I umówiliśmy się. Było wspaniale. Był szarmancki, pocałował mnie tuż pod moimi drzwiami, po tym jak mnie odprowadził. Poczułam się jak nastolatka na swojej pierwszej randce. Dowiedziałam się o nim sporo rzeczy. Był ode mnie starszy kilka lat, pracował jako doradca finansowy, a w wolnych chwilach pisał książkę. Wiadomo, co urzekło mnie w nim najbardziej… Zaczęliśmy się spotykać coraz częściej. Nawet nie wiem, kiedy zostaliśmy parą. Po prostu zatarła się gdzieś ta granica pomiędzy „my sami” a „my razem”, tak samo jak „ja” zamieniło się w „my”. Najpiękniejsza chwilą z naszego życia była jedna z wakacyjnych nocy. Pojechaliśmy na tydzień nad morze. W nocy wyszliśmy z hotelu i zaprowadził mnie w jakiś odległy skrawek plaży. Nie było tam nikogo, za to było bardzo pięknie i spokojnie. Położyliśmy się na piasku i patrzyliśmy w gwiazdy. A on mówił… Opowiadał swoje życie. Opowiadał o wszystkich sytuacjach, które były dla niego ważne, a w których mnie nie było, bo jeszcze się nie znaliśmy. I mówił… a ja rozpływałam się w jego głosie i ciepłym dotyku dłoni na udzie. Kiedy skończył, nachylił się nade mną i zaczął mnie całować, powoli i delikatnie. Smakował mnie, a przecież robił to już wiele razy. I wszystko było by takie zwyczajne, gdyby nie to, że zaczął mi recytować wiersz… Po każdym kilkusekundowym pocałunku szeptał następny wers, po czym zmieniał miejsce całowania.
Usta:
- Lubię, kiedy kobieta omdlewa w objęciu, kiedy w lubieżnym zwisa przez ramię przegięciu…
Przeniósł swoje usta na szyję. A po chwili:
- gdy jej oczy zachodzą mgłą, twarz cała blednie i wargi się wilgotne rozchylą bezwiednie.
Znowu przyłożył usta do mojej skóry i podążył w kierunku piersi. Nie wiem, co mnie bardziej podnieciło: jego usta na moim ciele, czy to, że szeptał mi Tetmajera. Nie mam pojęcia, wiem tylko, że zadziałało to na mnie jak nic wcześniej. I znów jego szept:
- Lubię, kiedy ją rozkosz i żądza oniemi, gdy wpija się w ramiona palcami drżącemi…
Brzuch:
- gdy krótkim, urywanym oddycha oddechem i oddaje się cała z mdlejącym uśmiechem…
Potem rozebrał mnie do naga, potem siebie. Wszedł we mnie, a gdy się poruszał, na zmianę mnie całował i recytował do końca:
- I lubię ten wstyd, co się kobiecie zabrania
przyznać, że czuje rozkosz, że moc pożądania
zwalcza ją, a sycenie żądzy oszalenia,
gdy szuka ust, a lęka się słów i spojrzenia…

Byłam jak w transie, orgazm spadł na nas w tym samym momencie. Nigdy nie przeżyłam czegoś tak cielesnego w tak metafizyczny sposób. Opadł na piasek koło mnie i wciąż dysząc, dokończył:
- Lubię to - i tę chwilę lubię, gdy koło mnie
wyczerpana, zmęczona leży nieprzytomnie,
a myśl moja już od niej wybiega skrzydlata
w nieskończone przestrzenie nieziemskiego świata…*

I wtedy po raz pierwszy powiedziałam mu, że go kocham. Nigdy wcześniej, ani nigdy potem nie kochałam go tak mocno, jak w tamtym momencie.

I właśnie pomyślałam o tym wszystkim, kiedy popatrzył na mnie z taką nienawiścią. Weszłam do pokoju, w którym siedział przed telewizorem. Odwrócił wzrok, nasze oczy się spotykały. Na kilka sekund wyciągam uśmiech na twarz, odwrócił wzrok, gdyż nic we mnie nie jest bardziej interesujące, niż doktor Hause, sunący po korytarzu ze swoją laską i zaciętą miną. Schowałam uśmiech do kieszeni. Stałam tak i właściwie nie wiedziałam, co dalej. Co teraz, co później, za miesiąc, za rok…
Patrzę na niego z daleka i myślę sobie, że właściwie go nawet nie lubię. Nienawidzę, jak patrzy na mnie wzrokiem pełnym pogardy, kiedy znowu zrobię coś nie po jego myśli. Czuję się wtedy jak mała dziewczynka, która wylała szklankę herbaty na czysty obrus. A jednocześnie nie opuszcza mnie poczucie, że przecież wcale nie zawiniłam… Patrzę na jego twarz z boku. Próbuję jeszcze raz sobie przypomnieć jak wyglądał, kiedy go pokochałam. Jaki był jak go pokochałam… Mój wzrok koncentruje się na jego zaciśniętych w pięści dłoniach. Znak, że denerwuje go już sama moja obecność. Możliwe, że robi to podświadomie, a to przecież też o czymś świadczy… Patrzę na ścianę za jego plecami… Nasze zdjęcia, które z takim zapałem przypinał kilka lat temu. Gdzie się podziali tamci ludzie? Kim oni w ogóle są? To przecież nie ja, nie on, nie my… Chyba nigdy nie byliśmy bardziej szczęśliwi niż na tych fotografiach. Ściana – cmentarz szczęścia, cmentarz wspomnień.

* Kazimierz Przerwa – Tetmajer „Lubię, kiedy kobieta…”

4847 wyświetleń
120 tekstów
43 obserwujących
  • Przemio

    14 February 2012, 18:42

    to smutne, gdy uczucie się wypala... jak zwykle dobrze to opisałaś ; )

  • Meteora

    14 February 2012, 15:55

    Kolejna świetna historia, chociaż romans nauczycielki, nawet młodej, dla licealistki brzmi dość dziwnie. :)

  • Canaletta

    14 February 2012, 15:16

    Że też musiałaś napisać to w walentynki... Ale... może to dobry czas na zmiany? Czas, kiedy urzeczywistnia się marzenia, jest dobry zawsze.
    Ślicznie.

  • Sheldonia

    14 February 2012, 13:13

    Ah, dziękuję bardzo. Rosnę od tych pochwał;)
    Albercie, ja wiem, że Ty masz racje. Ale czasami człowiekowi już się nie chce ratować tego co jest. I nie jest mi smutno, nie mam żalu... Nie czuję nic. Obojętność po prostu.
    Jeszcze raz, dziękuję.

  • Albert Jarus

    14 February 2012, 11:55

    Nie wiem co napisać. Bardzo mi się spodobało. Napiszę to co dla „The Sweat Dream”, że związek zależy od nas i to nad sobą musimy pracować. To, że się rozwala lub nie spełnia naszych oczekiwań to nie wina partnera… to my. Czas w końcu pomyśleć nad sobą, sprawdzić ile razy skrzywdziliśmy tą drugą połówkę, ile bólu i krzywdy zadaliśmy. To nie partner nas rani tylko my sami.
    Pora się obudzić.
    Tekst powalający- tyle powiem.

  • 14 February 2012, 10:36

    Eh, cudne jak zawsze.