Szłam ja na spotkanie ukochanego ale droga się dłużyła. Mijałam łąki, pagórki i gaje. Z braku sił ułożyłam miękko na trawie jak się układa ciało do trumny. Wygładzałam suknie palcem, ostatkiem sił poprawiałam fałdy na spotkanie z Panem. Przyszedł sen, miał srebrny nóż, głaskał nim moje wycieńczone ciało. Chwyciłam za ostrze by przestał. Polała się krew. Spijałam słodki nektar gdyż nie było w pobliżu wody. Czułam że umieram więc trzymałam się mocno werbeny rosnącej w pobliżu. Krzak był ostry ale pachnący . Wciągałam mocno zapach bo życie ze mnie uchodzilo. Kiedy tak odurzałam się krwią i zapachem , zjawiłeś się ale też we śnie. Chciałam Cię pocałować. Pokazałeś mi palcem że nie mogę. Wziąłeś mnie na ręce i niosłeś, patrzyłam Ci w oczy. Widziałam jak odchodzisz. To ja umieram nie Ty! Myślałam. Deszcz kropla po kropli zmył krew z moich warg, zostawił sen za sobą. Idę dalej, bez powrotu.