Menu
Gildia Pióra na Patronite

Poeta...

CzerwonaJakKrew

CzerwonaJakKrew

-Strzelaj! - wrzeszczy.
- Tędy, tędy! Szybciej! Zabiją nas! Ruszcie się! - drze się, jakby cokolwiek miało od nas zależeć.
- Rosewell, biegnij! Stoisz jak słup soli! Rusz tyłek! Zaraz przyjdą i cię zabiją! Rozumiesz? Zabiją!
Strzał. Generał Alsenberg leżał przede mną. Leżał. Cicho. Nic nie mówił. Pierwszy raz od początku wojny nie kłapał swoją buzią z prędkością sześciuset słów na sekundę. Nie darł się na zbyt powolnych żołnierzy. Nie klął. Nie wyzywał. Leżał. Uśmiechał się, spokojny. Uwielbiał wojnę. Tak po prostu, kochał ją z całego serca. Czcił jej świętość. Czy lubił zabijać? Lubił, bo lubił wojnę. To nie tak, że chciał zabijać dla samego zabijania. Zabijał, mordował, beszcześcił, okradał, bo tego wymagała wojna. Jego kochanka. Jego miłość życia. Jego wybranka. Jego religia. Tylko w jej oczach był czegoś wart. Tylko w jej oczach był kimś. Tylko w jej oczach był spełnionym Peterem Alsenbergiem.
A w moich oczach? W moich oczach był maszyną do mordowania. Siekał ciała wrogów, jakby kroił cebulę do swojej ulubionej potrawy. Zawsze podekscytowany, z błyszczącymi oczami. Ustawiał więźniów, w równym rzędzie, jeden za drugim, i strzelał. Z każdym trupem jeszcze szczęśliwszy, ledwo powstrzymując łzy radości, szeptał, śmiejąc się:
- O jednego czystsi!
Ale dla mnie był mistrzem prześladowania. Mistrzem upokarzania. Upokarzania tych o jeden milimetr niższych, jeden gram cięższych, bardziej umięśnionych, inteligentniejszych, głupszych.
Dla mnie był ćwierćinteligentem. Z łysą czaszką, z głupawym wąsikiem à la swój przywódca, grubymi, niezgrabnymi paluchami. Był niezrównoważonym histerykiem, dla którego krzywo ustawiona noga była powodem do zabicia. Zabicia. Za - bi - cia. Zaprzeczenia wszystkich prawd o ludzkości. Zamykał oczy i strzelał. Bezbrzeżna rozkosz namalowana na jego twarzy. Tyle pamiętam. I tak bardzo chcę zapomnieć. O nim. O jego prostej postawie, żółtych zębach, uniesionej głowie. O moich przyjaciołach, braciach, siostrach, przyszłych geniuszach. Zapomnieć. Odciąć. Zniszczyć. Wymazać. Że niby tacy mężni. Że niby tacy szlachetni. Walczący za swój naród, dla swojego Führera. Młodzi, silni, pełni żądzy zabijania, oczyszczania skażonej ziemi z brudnych insektów. Przyszła elita nieskazitelnego narodu ze spokojnymi umysłami, zaprogramowanymi duszami, niezanieczyszczonymi sercami. Spragnieni krwi, ciał, zbiorowych mogił. Wracający do domu z podniesionymi dłońmi zwycięstwa. Że niby żelazne krzyże, ordery, pomniki. Że niby tacy dzielni.
A teraz stoję nad ciałem generała Alsenberga. Patrzę w jego twarz bez cienia strachu. Pierwszy raz wiem, że nie jest w stanie mi nic zrobić. Był mistrzem upokarzania. Upokarzania mnie. Byłem od niego zależny, jak pies od swojego pana. Opuszczony poeta, którego gorzkich słów już nikt nie czyta. Zapomniany poeta, który ma czarną, ciemną dziurę zamiast serca. Samotny poeta, którego czas nigdy nie nadszedł i nigdy nie przyjdzie. Niezdolny, by zabić. Masowe egzekucje. To była specjalność Alsenberga. Mistrz. Nikt nie organizował ich z takim wyrafinowaniem, jak on. A pośrodku całego widowiska stałem ja. Jako przymusowy widz. Szczęściarz z jedynym biletem na przedstawienie z najlepszą obsadą. Tak nagradzał mnie generał. Nagroda za moje szlachetne postępowanie. Kolejny bonus - sprzątanie zwłok. Wymioty się nie liczyły… Bo rzygałem życiem, rzygałem wojną, rzygałem rzeczywistością.
Zorientowałem się, że stoję w środku dołu wykopanego na polu bitwy. Jeszcze nigdy nie robiłem niczego z taką pasją. Zanurzałem swoje skostniałe palce w zimnej ziemi. Topiłem w niej swoją nienawiść i chowałem upokorzenia. Wrzuciłem do rowu swoją dumę razem z ciałem Alsenberga. Popatrzyłem ostatni raz w jego pustą twarz i zakopałem swoją przeszłość.
Stanąłem na małym kopczyku, wzniosłem ręce do nieba i krzyknąłem:
- Dzięki Ci! Dzięki Ci, Panie!
Zacząłem się śmiać.
Mój prawy bok przeszył ból. Uderzyłem twarzą o ziemię. Pachniała rozkładającymi się ciałami, gnijącą nadzieją. Pachniała bezsensem.
- Jestem z tobą, Alsenberg. Jesteśmy równi. Jesteśmy razem. Nie możesz już walczyć. A ja? Ja jestem poetą - szepnąłem. Strużka krwi wypłynęła z moich ust. Mogę już zamknąć oczy…

11 832 wyświetlenia
154 teksty
31 obserwujących
  • CzerwonaJakKrew

    9 May 2013, 21:09

    Miło mi.... Dziękuję i pozdrawiam,Naćpany...

  • CzerwonaJakKrew

    9 April 2013, 17:19

    Dziękuję Wam, że przeczytaliście moje "wypociny"... Długo się zastanawiałam, czy dodawać ten tekst. Sama nie jestem z niego zadowolona. Chciałam napisać coś, cokolwiek, zainspirowana. Po prostu, coś innego. Nie udało się, ale warto próbować i przekonywać się o swoich umiejętnościach. Będę dążyła do czegoś lepszego.

    Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za poświęcony czas,
    Czerwona

  • Albert Jarus

    2 April 2013, 16:03

    coś całkiem innego.... ale równie stylowe
    dobrze się czyta... choć wolę chyba twoje "huśtawkowe" teksty - takie ulotne, lekkie, z nutką przemyśleń, emocji i napięć :)

  • ~ Ariadna ~

    1 April 2013, 20:14

    Przeczytałam i... czuję niedosyt. No nie wiem, brakuje mi w tym tekście "tego czegoś" :) ale mimo wszystko dobrze mi się czytało :)
    Pozdrawiam ;)

  • 1 April 2013, 19:42

    Jej...
    Piękny tekst.
    Pozdrawiam.