Menu
Gildia Pióra na Patronite

grzech pierworodny

Leike

Leike

Stanął przed ogromnymi, metalowymi drzwami. Zastanawiał się, co może się za nimi kryć. Ciekawość rosła z każdą sekundą. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął duży klucz. Włożył go do zamka i przekręcił. Drzwi zaczęły same się otwierać. Przed Saszą ukazał się ogród. Tak piękny, jak żaden inny. Najpiekniejszy. Takiego miejsca nie widział dotychczas nigdzie. Nawet w Internecie. Zauroczył się. Ściągnął buty i stanął boso na dywanie ze świeżej, pachnącej trawy. Wolnym krokiem przemierzał alejki, rozkoszując się i zachwycając pięknem kwiatów, krzewów i drzew. Wokół niego latały kolorowe motyle, ptaki śpiewały cudowne melodie, promyki słońca łaskotały go po twarzy. Po chwili doszedł do ogromnej, kwiecistej łąki, na środku której stało wielkie drzewo. Sasza postanowił się rozebrać. Ściągnął swoją białą koszulę, spodnie oraz bieliznę. Zaczął biec w stronę drzewa. Robił gwiazdy i przewroty, cieszył się słoneczną pogodą, magią tego miejsca, obcowaniem z naturą. Zmęczony położył się w wysokiej i miękkiej trawie. Oglądał chmury, które przybierały najrozmaitsze kształty. Wsłuchiwał się w śpiew ptaków i szum strumyka, który płynął nieopodal. Czuł słodką woń trawy i kwiatów.
Po chwili wstał i ruszył do drzewa. Gdy doszedł na miejsce, okazało się, że to drzewo wieloowocowe. Można było zerwać każdy owoc, począwszy od jabłek i gruszek, kończąc na bananach i kokosach. Sasza zauważył jednak wyryty napis na konarze, który brzmiał: Nie wolno zrywać owoców z tego drzewa.
Dlaczego?
- zastanawiał się. W tej samej chwili usłyszał za sobą kobiecy głos.
- Sasza.
Odwrócił się, przestraszony. Nie widział, ani nie słyszał, by ktokolwiek za nim szedł. Poza tym, był nagi. Zobaczył przed sobą kobietę, również nagą. Była piękna. Jak ogród. Miała blond włosy, zielone oczy, jasne usta i porcelanową skórę. Patrzyła na niego smutno.
- Kim jesteś? - spytał Sasza. Dziewczyna nie odpowiedziała. - Jesteś bardzo piękna.
Wciąż milczała. Sasza nie wiedział, co robić. Odwrócił się jednak, sięgnął po piękne, dojrzałe jabłko i zerwał z drzewa. Podał jej.
- To jałbko jest zielone. Zielone jak Twoje oczy.
Dziewczyna wzięła od niego owoc i ugryzła kawałek. Wtedy rzuciła jabłko na trawę, podeszła szybkim krokiem do Saszy, objęła go i pocałowała.
Smakowała pięknie. Słodko. Cudownie. Jak żadna inna, którą całował. A całował wiele, bowiem jego życie polegało na ciągłym szukaniu. Szukaniu sensu życia. Oderwała usta. Wtedy jego oczom ukazał się widok bardzo starej kobiety o brzydkiej, zasyfionej twarzy, wypadających siwych włosach i tłowiu, które ledwo stało. Staruszka zaczęła się śmiać, ukazując dwa czarne zęby. Nagle Sasza poczuł, że nie może złapać oddechu. Złapał się za szyję. Upadł na kolana. A po chwili cały leżał w trawie, próbując złapać powietrze. Umierał.

Obudził się zlany potem. Był w swoim pokoju. Spojrzał na zegarek. 4:13. Warszawska Praga powoli budziła się do życia. Sylwia wciąż spała. Była naga. Była piękna. Odczuł niesamowitą potrzebę uwiecznienia tego momentu. Wstał powoli, ubrał spodnie i wyszedł z mieszkania. Szybkimi krokami zszedł po schodach i opuścił starą kamienicę. Zajrzał do jednego z nielicznych trawników przy ulicy. Znalazł stokrotkę. Wyrwał ją i wrócił do mieszkania. Kwiat wplótł we włosy Sylwii. Wziął z biurka blok i ołówek. Usiadł na krześle i zaczął ją rysować.

17 575 wyświetleń
166 tekstów
54 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!