Menu
Gildia Pióra na Patronite

POŻEGNANIE

fyrfle

fyrfle

Sprawdzam czy wszystko powyłączane i na wszelki wypadek robię zdjęcia kurków kuchenki elektrycznej i kontaktu do którego wkładamy wtyczkę żelazka. Zakładam plecak na plecy, a walizkę biorę w prawą dłoń i powoli schodzę do holu. Tutaj zakładam buty i wychodzę na pole zaczynając powoli iść w stronę przystanku autobusowego.Kiedy dochodzę do niego H sępi od przechodniów i podróżnych na piwo, ale nic nie wskórał, więc rusza w kierunku miasta. Autobus przyjeżdża z pięciominutowym opóźnieniem. Wysiadam na przystanku przy dworcu PKP i wtedy dzwonisz do mnie.Umawiamy się przy Alicji. Nim przyjdziesz, to ja zamówię sobie znakomite lody i ciesząc się ich smakiem czekam na ciebie. Kiedy przyszłaś idziemy możliwością dać szansę, a potem na peron dworca, gdzie dowiadujemy się, że pociąg na starcie będzie miał piętnaście minut opóźnienia, więc zrozumieliśmy od razu, że pomysł z wybraniem wcześniejszego pociągu był dobry, bo później okaże się, że następny będzie miał już godzinne opóźnienie. Wsiadamy i sięgamy po lektury - Ty książki, ja tygodnika. Twoja książka próbuje wyjaśnić Boga, mój tygodnik pisze o aktualnych sprawach politycznych, społecznych, ustrojowych i religijnych Polski i nie tylko.

Przesiadka w Katowicach, a więc jest chwila na zakup kawy w papierowym kubku i spokojne wypicie jej na peronie. Jest ciepło.Większość pociągów przyjeżdża mniej lub bardziej spóźniona. Jedziemy: Chorzów, Bytom, Tarnowskie Góry i wreszcie Lubliniec. Pociągami jeździ bardzo wielu ludzi i psy. Momentami jest jak w kościele - dzieci płaczą i trudno się skupić, a wybierając kolej jako środek podróży właśnie liczyliśmy na święty spokój i możliwość poczytania sobie. Wreszcie dojeżdżamy do Lublińca, a pociąg do którego mamy się przesiąść stoi na torze obok, więc nie musimy taszczyć się po nadziemnych czy podziemnych przejściach.

Tuż przed zmierzchem ruszamy w ostatni odcinek podróży, mijamy Olesno, Kluczbork, Wołczyn, Smardy, Wierzbicę, Gręboszów i parę minut po dwudziestej drugiej jesteśmy w Namysłowie. Cały czas byliśmy na tym etapie podróży świadkami pięknego bajecznie kolorowego zachodu słońca i późniejszych malowniczych zórz, to taki był metaforyczny płomień świecy na cześć i dla pamięci tego dla którego tutaj żeśmy przyjechali.

Nocujemy w hotelu Polonia. Bardzo barwne i stare miejsce. Tuż obok niego nocował Napoleon Bonaparte podczas swojej sławnej próby podbicia Rusi i zajęcia Moskwy. Same mury hotelu, to też Bóg jedne wie jakiego króla pamiętają. W latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku jeszcze tego hotelu nie było i chyba cała jego górna część to było miejsce zapomniane przez ludzi, a na parterze mieściła się niesamowita mordownia "Polonia", gdzie żeśmy chodzili w przerwach w projekcji filmów w kinie "Zorza", która mieściło się w tym samym budynku, bo projektory psuły się często i na długo, więc wypijaliśmy po dwa piwa i wracaliśmy na seans. Pamiętam, że CK Dezerterzy oglądaliśmy przez ponad pięć godzin i wypiliśmy z kolegą po cztery kufle piwa. Więc hotel Polonia to zabytek pełną gębą. Są dwa zabytkowe łóżka, drewniane jeszcze podwójne okna i jak ktoś idzie drewnianym korytarzem, to nasz pokój się też kołysze. Pamiętam też jak ten hotel się zaczynał w 1991 roku i kiedy ja zaczynałem początki swojego krawężnikowania. Mój patrone czyli dzielnicowy zabrał mnie w nocy do tegoż przybytku i tam się zgadali z właścicielem, że obaj są z gór, no więc zaczęli pić i służba się skończyła. A dzisiejszego wieczoru pod hotelem było głośno, przy hotelu i nieopodal dwa puby i sklepy monopolowe, ale zasnęliśmy. Namysłów ma ze szesnaście może tysięcy ludzi, ale jest się tu gdzie w łikendy zabawić - jest bodajże cztery puby, tak przynajmniej było nim z hukiem nie pojechałem stąd.

Sobota rano. Wstajemy i ja idę do supermarketu, którym jest niegdysiejsze kino Zorza. Niecałe, bo drugą część kina ta z projektorownią to dziś konkurencyjny hotel o nazwie dawnego kina. Widzę, że starego supermarketu nie ma, ale jest inny. Kupuje bułki, wędlinę ser i wodę. Jemy śniadanie, robimy kanapki na drogę. Ubieramy się w żałobną odzież.Włączamy telewizor. Zmarła Irena Szewińska.Oglądamy kanał rządowy. Potem jest program publicystyczny i tam sami prawicowi dziennikarze i sic ksiądz reprezentujący niby polskie media, ale z drugie strony mają rację, bo przecież Newsweek czy Wyborcza, to nie są polskie media, zresztą michnikowszczyzna zdaje się, że na początku rządów PiS zapowiedziała, że nie wstąpi na Woronicza. Ale z programu jestem zadowolony, bo to nie tylko jednak klaka Kaczyńskiego, ale mądre wyważone argumenty.

O dziesiątej wychodzimy i idziemy na cmentarz. Mijamy ruchliwy i gwarny plac targowy i poruszamy się wzdłuż murów obronnych, które pamiętają słynny pokój w Namysłowie w 1348 roku z Czechami. Przez budy, wiaty i stragany widzimy starostwo powiatowe, a idziemy obok urzędu miasta i przy parkingu, który onegdaj był placem manewrowym autobusów PKS i dworcem tegoż dobrodziejstwa. Teraz Namysłów jest mocno komunikacyjnie wykluczony, bo nie dojedziesz tutaj raczej z Brzegu, Oławy czy Sycowa. Dobrze, że jest kolej i PKS z Opola tutaj zajeżdża! W murach obronnych są bloki mieszkalne, mijamy je, a ja wspominam, że bywałem w tych mieszkaniach. Dochodzimy do browaru słynnego namysłowskiego browaru, którego mury straszą odpadającymi tynkami, ale kiedyś jeden z pracowników opowiadał mi, że właściciel woli pieniądze wydawać na wycieczki załogi browaru po USA.

Mijam zakład fryzjerski gdzie Ala strzygła mnie, mijam eks chyba już stację, gdzie tankowałem gaz, mijam ten skwer przy torach, gdzie ta dziwna szalona kobieta pasła swoje kozy, wreszcie skrzyżowanie z ulicą Grunwaldzką i podziwiamy cudne malwy i dziewanny w jednym z przydomowych ogródków, a obok jest dom rymarza i zaraz restauracja Limba nad którą doszło do wielkiej rodzinnej tragedii, potem sklep hurtowni piwa i wina. rondo z kapliczką świętego Antoniego i skręcamy w ulicę Oławską. Tutaj w jednym z ogrodów cudny żywopłot z kwitnących już milinów i zarośnięty zapomniany dom pewnego człowieka - był taksówkarzem, wiele godzin przerozmawialiśmy na postoju taksówk, gdy ja patrolowałem Namysłów. Spalona Biedronka - plotka głosi, że konkurencja. Stadnina koni też zarośnięta, tylko rolniczy biznes towarzysza z "buhajówy" zdaje się rozwijać. Las między cmentarzem, a ulicą Skłodowskiej.Poświęciłem jemy kilka opowiadań, kiedyś był rewelacyjnym pięknem.

Stajemy pod lipą na przeciwko kaplicy cmentarnej cmentarza komunalnego. Modlimy się klękamy. Wielu tego nie robi, za to na pogrzeb przyszło niewielu. Mamy porównanie. Nasze góralskie radziechowskie pogrzeby to klasa i wielki wielki szacunek dla zmarłego, a tutaj mam wrażenie...
O czym i do kogo to kazanie? Dobrze, że są mowy pożegnalne, to trochę idzie w eter, że żegnamy tutaj wielkiego wręcz legendą obrosłego człowieka. Spocząłeś pod klonem, jesienią więc zapłonie ci cudnokolorowy płomień świecy będący jego liśćmi.

Wracamy prawie tą samą trasą z tym, że potem nie idziemy wzdłuż murów obronnych, a idziemy skwerem Jana Skali i przy kościele świętego Franciszka i Piotra z Alkantary. Potem Rynek i Krakowska i skręcamy do "Siódmego Nieba" na pizze. Ja biorę jeszcze "Żywca", a Ty herbatę. Bardzo dobra i syta pizza, duża na dwoje wystarcza na w sam raz.

Wracamy do "Polonii", przebieramy się, zdajemy klucze i spokojnie idziemy w kierunku stacji PKP. Nigdy nie mów nigdy, ale realnie rzecz ujmując, to była ostatnia wizyta w Namysłowie raczej. Wsiadamy w pociąg, zdjęcie na pożegnanie i jedziemy z powrotem w Beskidy. Gręboszów, gdzie leży pochowana moja sąsiadka z parteru bloku przy ulicy Reymonta. Zawsze siedziała na ławce przed blokiem, a gdy wieczorem czy rano wracałem ze służby mówiła mi kto był do mnie i podawała numer rejestracyjny samochodu. Jej syn pozwolił mi zrozumieć, że nie warto iść w stadzie, że zawsze trzeba być co najmniej czarną owcą, choć to kosztuje 15 lat uciążliwych dojazdów.

Domaszowice, tutaj cieciowałem, czyli pies zeszedł na psy chcąc dostosować się do świata, ale też widziałem jak powstaje elektrownia na biomasę czyli świńskie odchody i nie samowite było w nocy wrześniowe niebo, pełne cudnych gwiazd i dziesiątek lecących samolotów.

Wierzbica Górna, tutaj jechaliśmy kiedyś Syreną z głębi wsi na stację PKP, jechaliśmy chyba w osiemnaścioro! To była impreza pożegnalna szkoły i tak naprawdę młodości, bo wojsko i praca okazały się burzliwym i traumatycznym wejściem w rzeczywisty brutalny ludzki świat, który zabił w nas humanizm i wyrwał z nas ogromne pokłady mahiawelizmu, cynizmu - daliśmy się zwilczyć, zgnębić, zdradzić.

Wołczyn, fabryka wódek ponoć z saletry amonowej, ale to chyba złośliwcy tak mówili i smród drożdżarni, którą się mijało jadąc wagarować w Kluczborku przy lodach. Lata dziewięćdziesiąte, to tu jeździłem leczyć duszę z upadków, których było więcej niż trzy, dwadzieścia lat temu tu ostatni raz spowiadałem się Ojcu Markowi..., potem straciłem wiarę na 17 lat.

W Smardach mieszkał Bronek, bardzo wesoły muzyk, rolnik i kompan szkolnych piwkowań, odwiedziłem go, ale za fasadą wesołka był twardy rolnik, człowiek twardo i hardo stąpający po ziemi.

W Kluczborku byłem na koncercie Budki Suflera, też temu wydarzeniu poświęciłem opowiadanie, nawet raz tutaj miałem służbę, gdy drogi blokowała Samoobrona i patrolowałem wtedy miasto z jakimś dzielnicowym, który na koniec dał mi trzy litry bimbru, które spijaliśmy w ośrodku wypoczynkowym nad Jeziorem Turawskim pod Opolem, a potem jeszcze w pewnej komendzie w pewnym powiecie.

Olesno Śląskie mijamy, tutaj jeździły "pielgrzymki" Namysłowian na jagody, a sciślej w okolice Starego Olesna, a potem zrobiona z miasta powiat i włączono go w skład sztucznego tworu jakim jest województwo opolskie.

Od Lublińca, to zaczyna się Górny Śląsk, wielkie magistrale kolejowe z niesamowitymi bocznicami kolejowymi liczącymi sobie kilometry kwadratowe i dziesiątki torów, kiedy jedziemy i patrzymy na to wszystko, to mamy w sobie nie gasnący podziw dla tego regionu i dla dzieła inżynierów PRL - u. Kalety czy Tarnowskie Góry miasta do których wyprowadzało się z Dolnego Śląska i Wielkopolski bardzo wielu naszych znajomych, żeby tu mieć swoje M i dojeżdżać do pracy do kopalń, czy być nauczycielkami, wszak przecież Śląsk, to były i są możliwości...

Bytom, Chorzów, Katowice specyficzne górnośląskie budownictwo i wreszcie z powrotem góry. Ta podróż, to koniec definitywny pewnej epoki, pewnych ludzi, więc nie pozostaje nam nic innego jak tworzyć cudne tu i teraz.

297 589 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!