Menu
Gildia Pióra na Patronite

DEPRESJA cz. 5(genesis)

fyrfle

fyrfle

Skąd depresja, gdzie należy upatrywać jej źródeł? Blisko mi do tych, którzy powiadają, że trzeba gdzieś ich szukać u początków pomylonego dzieciństwa. Ale ono nie jest pomylone. Ezoterycy niektórzy twierdzą, że dusza sama decyduje się wcielić w te nie inne ciało, w tym nie innym miejscu ziemi, w tej nie innej rodzinie lub bez rodziny. Stawia sobie bardzo trudne zadanie wybrnąć i stać się jakimś kolejnym doświadczeniem w drodze do swojej jakiejś tam absolutnej nirwany, czyli jakiegoś ekstatycznego zjednoczenia z jakąś wielką energią, którą religie nazywają Bogiem. Diabelska to logika, ale kto twierdzi, że nie ma diabła i nie on za tym stoi? Bóg, który patrzy na często na męczeństwo ludzi i nie reaguje, a reakcje zastępuje obietnicą niejasną niejasnego szczęścia po śmierci w udręce depresji, czy innych zwłaszcza męczeństw, też rozumu ze średnim wykształceniem nie przekonuje, wiary zatem nie starcza. Są wątpliwości i koło bólu się domyka.

To mogło się zacząć wtedy i akurat to z okresu tuż za niemowlęctwem pamiętasz i wżarło się w ciebie tak mocno i trawiło. Samotność. Ciemność. Śmiertelny prawie strach. A jednak tęsknota za światłem, za bliskością wymogła heroiczną decyzję. Miałeś może ze dwa lata. Może ciut starszy byłeś. Byłeś siódmym urodzonym dzieckiem w tej rodzinie. Wieczorem nawet nie mama, a siostry starsze nastoletnie położyły cię do łóżka spać. Zamiast bajki na dobranoc, powiedziały ci, żebyś nie ważył się z łóżka schodzić gdybyś się obudził. Dookoła łóżka są wszędzie myszy pod podłogą i dzieci, które nie śpią i próbują zejść z łóżka, to są przez te myszy zjadane. Samo zaśnięcie było prawie niewykonalne. Zasnąłeś jakoś po zganianym dniu. Zasypiałeś w mroku światła lampy naftowej, ale zabrali ją do kuchni, gdzie toczyło się życie i wspólnie wszyscy obierali wielki snopek fasoli, którą tata przyniósł. Mama gotowała makaron z jagodami na kolację.

Obudziłeś się. Było bardzo ciemno i paniczny lęk, aby myszy nie wdarły się pod kołdrę. Powoli ogarniasz swoją sytuację. Okazuje się, że nie jest jednak do końca ciemno. Drzwi od kaflowego pieca są uchylone i po pokoju skacze światło palonych brzozowych drew. Wzrok przyzwyczaja się. Nie widać myszy. Widać za to brązowe drzwi do sieni, a tam kilka kroków i kuchnia. Dziewięcioosobowa rodzina mieszka w dwóch pomieszczeniach przedzielonych sienią. Płaczesz z trwogi i samotności. Wołasz mama! Mama! Mama! Nikt nie przychodzi. Wychylasz się z łóżka i w konwulsjach śmiertelnego strachu oglądasz podłogę.Nie maa myszy. Trzęsiesz się i wychylasz jeszcze bardziej, ryzykując wypadnięcie. Pod łóżkiem nie ma myszy. Tęsknisz za bliskością matki i rodzeństwa. Przełamujesz się i płacząc zawodząco stawiasz stopy na zimnej drewnianej podłodze. Idziesz do drzwi. Chcesz złapać za klamkę, ale jest za wysoko. Rozpacz. Ale potykasz się i drzwi okazują się być otwartymi. Wchodzisz do ciemnej sieni. Z jednej strony są śruty dla zwierząt, a z drugiej gotowane ziemniaki w łupinach w kotle też dla zwierząt oraz drewno do pieca.Betonowa posadzka jest lodowata, ale idziesz i dochodzisz do starych poniemieckich drzwi pomalowanych na niebiesko. Klamki nie sięgniesz. Uderzasz pięścią. Otwiera starszy brat i z wyrzutem pyta. I po coś tu przylazł beksalalo!? No właź i nie drzyj ryja już! Patrzysz i zastygasz w milczącym zadziwieniu. Już nie ma śladu po łuskaniu fasoli. Siedzą za stołem i jedzą kluski z jagodami. Śmieją się rozmawiają. Nikt na niego nie patrzy. Nikomu nie jest potrzebny.

Potem przyszło żyć w tym nie innym miejscu. Biegać za starszymi. Próbować podłączyć się do ich zabaw i wielokrotnie być odrzucanym i płakać. Tu twoje zabawy przeszkadzały, bo starsi potrzebowali lampy naftowej do nauki, a ty miałeś siedzieć, najlepiej w kącie, między piecem kaflowym i łóżkiem albo w kuchni, a to zawsze kończyło się poparzeniem lub spsoceniem jakim, co powodowało bolesne klapsy od ojca albo rózgi z brzozy na gołą d..e. Gdy było cieplej szwendałeś się po podwórku, próbowałeś dołączyć do zabawy w sklep starszych, ale bezskutecznie, to chodziłeś w ogrodzie warzywnym i kwiatowym. Nawrzucałeś ropuch do ziemianki, gdzie trzymano masło, sery, śmietanę, jedna wpadła do śmietany. Zaś wp..rdol. Zaś szukanie innego kąta. Wyjście za ogrodzenie, a tam w żarnowcach śmietnik, no to już do wieczora miałeś zajęcie, aż kiedyś wreszcie starsi bracia powiedzieli ci - no masz! Wziąłeś. No jak utrzymasz, to narombej drewna. I nie było zmiłuj się. Narombołeś, bo widziałeś to setki razy. A pewnej niedzieli usłyszałeś komendę od taty. Za dormo nikt chlyba nie jy. Utnij kogutowi łeb. Ino, żeby szyja była cało. Też widziałeś to dziesiątki razy. Uciąłeś idealnie i wiedziałeś, że zaraz musisz odskoczyć, bo kogut jeszcze kilka minut będzie biegał bez głowy po ogrodzie i ział juchą. Jedni wytrzymali. Ty ten obraz do dzisiaj masz w oczach twoich, czasem nawet widzisz w swoich źrenicach tego koguta, gdy się przeglądasz w lustrze podczas golenia. Jak to mówią słaba psychika, czyli po wiejskiemu baba nie chłop - beksalala. Materiał na pisarza wierszy.

Masz ze cztery lata. Mama z rana była w sklepie. Tata od świtu haruje w lesie przy zbiorze żywicy, a potem jeszcze metry pomaga układać i faszynę też wyrabia, aby zarobić na dziewięcioro. W sumie wiesz, że ten dzień będzie lawiną zła. Ja co tydzień, jak co dwa tygodnie. Mama już sobie nuci swoje przedwojenne ludowe pieśni, pokłada się, a zupa przypala się. W końcu przychodzi tata i obiadu nie ma. Rzuca się z pięściami i kubłem skrajnie wulgarnych wyzwisk. Ta zwija się w kłębek i osłania twarz, aby pięści jej nie zmasakrowały twarzy. Woli przyjmować kopniaki. W wulgaryzmach nie pozostaje tacie jednocześnie dłużna. Tata odsuwa ręce mamy, aby uderzać ją w twarz. Nie ukrywa, że chce zabić. Krzyczy, że w więzieniu będzie mu lepiej. Widzisz to i rzucasz się z przeraźliwym wyciem między twarz mamy, a pięść taty. Czujesz cios na nosie i tryska ci krew z dziurek. Tata wyrzuca cię jak piłkę w powietrze i spadasz na piec. Oparzenie boli niewypowiedzianie, ale troska o matkę powoduje, że podbiegasz z powrotem i gryziesz tatę w zaciśniętą pięść. Ponownie lądujesz dwa metry dalej, tym razem pod stołem. Z pokoju do kuchni przylatuje starsze rodzeństwo i odciągają tatę. Krzyczą mamie, aby uciekała. Poszła do lasu. Ty poszedłeś wypłakać się przez pole do zarośli żarnowca. Wrócisz po jakimś czasie. Napijesz się lodowatej wody ze studni. Po południu pójdziesz ze starszymi paść krowę i owce. Życie potoczy się dalej i tak jeszcze 17 lat.

A w tych siedemnastu latach przyszedł czas, kiedy miałeś 10 lat. Jakieś wesele, którejś ze sąsiadek. Sąsiednia wioska. Nowo wybudowana sala przy budynku OSP. Po ślubie w kościele po drugiej stronie drogi weselnicy przyszli biesiadować. Zatraciłeś się w tłumie winszujących tym, których "windą powiedli do nieba". Trwało to. Poczułeś się źle z tym, że nikt się tobą nie interesuje i poszedłeś sobie za remizę. Usiadłeś na murku i zacząłeś uciekać w siebie - taka medytacja ze śpiewania ówczesnych piosenek radiowych. Po jakimś czasie przyszła po ciebie zatroskana mama, która była przekonana, że jesz obiad ze wszystkimi dziećmi przy stoliku dla dzieci. Poszliście z powrotem na salę. Poprosiła o obiad dla ciebie. Przynieśli, ale ty wcale nie chciałeś jeść. Coś zrozumiałeś po swojemu i przytuliłeś. Coś sprawiało, że lepiej ci było tam na zewnątrz, kiedy byłeś wewnątrz siebie. Zaraz przyszli obcy i powiedzieli, żeby mama posadziła cię z dziećmi, a one nic cię nie obchodziły. Ty już piłeś piwo i po cichu liczyłeś, że któryś ze sąsiadów lub szwagrów obecnych lub przyszłych coś uszczknie z rąbka tej tajemnicy poliszynela, ale oczywiście zakazanej. Wypchnięty poszedłeś, ale zaraz poszedłeś na scenę do orkiestry. Lubiłeś słuchać i patrzyć jak grają. Zaraz poszedłeś do mamy i taty i powiedziałeś, że chcesz iść do domu. Próbowali cię przekonać, że będzie wiele dobrego jedzenia i ciasta, ale uparłeś się. Nawet nie chciałeś, żeby cię te dwa kilometry ktoś odwiózł do lasu. Poszedłeś sam i śpiewałeś. Wszedłeś na strych ze sianem i patrzyłeś na gwiazdy. Dorysowywałeś im palcem wskazującym rogi. Łączyłeś je w swoje zbiory. Na ich owalu czy kole rysowałeś swoje kwiaty i pisałeś na nich swoje słowa w języku, który tylko ty znałeś,choć raczej ta część duchowa, a nie rozumowa. Nie słyszałeś nawet nawet szczebiotania jaskółek w gniazdach.

297 715 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!