Siedzieli obok siebie na ławce w parku, a z drzew sypały się złote liście. Tulił ją do siebie, by chociaż trochę ochronić ją przed zimnem.
- Wiesz, ja… zawsze chciałem mieć kogoś, z kim mógłbym oglądać spadające liście z nieba, roztapiające się płatki śniegu na ciepłej dłoni, malutkie, zielone pąki budzące się do życia i gorące promienie słońca przebijające się przez gesty las. I teraz mam ciebie. I dzięki tobie mogę tego wszystkiego doświadczyć. - Widzisz, a ja dzięki tobie w ogóle zaczęłam dostrzegać takie rzeczy. - Kocham Cię… - Wiem.
Wstała i zaczęła podrzucać nad głowę suche, żółte i pomarańczowe liście.
- Chciałbym zrobić ci zdjęcie wśród tych liści, żebym mógł cię zapamiętać taką uśmiechniętą z liśćmi we włosach. - Potrzebujesz zdjęcia, żeby mnie taką zapamiętać? - Tak, inaczej po kilku latach to nie byłoby już wspomnienie tej chwili, tylko jej karykatura, bądź wspomnienie wspomnienia. - To nie wystarczy? - Nie, dla mnie sama twoja obecność to za mało.
Wstał, wziął ją za rękę. I gdy szli alejami parku, trzymając się za ręce, ją prześladowało jedno pytanie: "kocham go, czy tylko jego podobieństwo do kogoś, kto kiedyś był przeze mnie kochany…?"