Menu
Gildia Pióra na Patronite

Pozostałości

Spero

Spero

Siada na szerokim, dwuosobowym łóżku odkrytym jasnozielonym prześcieradłem. Kołdra, schowana w bladoczerwonej podszewce z nadrukiem szarych kół, leży skołowana w kącie. Jedna z desek pod spodem skrzypi, jak zawsze. Nienawidzi tego dźwięku.

Plecami opiera się o chłodną, chropowatą ścianę w pomarańczowym kolorze. Jej też nienawidzi. Jedynie kolor udaje się jej akceptować, choć z czasem wydał się jej zbyt napastliwy, rażący po oczach. Opierając głowę, wzdycha cicho, jednocześnie przymykając oczy. Gdy ponownie jej otwiera, jej wzrok jest utkwiony w rzędach ciemnoniebieskich płytek. Przez jedna z nich biegnie nierówna, płytka rysa, dla większości ledwo zauważalna. Jedna jej wzrok wychwycą ją od razu.
On zawsze siadał na tej płytce.
Patrząc na nią z boku, myślę, że pomimo ogromu cierpienia, jaki skrywa gdzieś pod powierzchnią, nienawidziła go równie mocno jak tych ścian, skrzypiącego łóżka i uciążliwego koloru. Widzę to w niej, lecz nie mam odwagi zapytać. Nienawidzi go z wielu powodów: bo zawsze się spóźniał, bo potrafił zapomnieć o jej urodzinach. Nienawidzi go, bo jej nie słucha, gdy czyta mu swoje opowiadania. Nienawidzi go, gdy odwraca od niej wzrok na ulicy, patrząc na młodszą i zgrabniejszą.
Jednak nigdy nie znienawidziła go za to, że odszedł. I nigdy tego nie zrobi. Będzie się wściekać, jutro zapewne znów rzuci paroma talerzami w kuchni. Może później zacznie płakać. Lecz nawet przez chwilę, w jej krzyku i wściekłości, nie będzie nienawiści. Żadna z jej łez nie zawrze w sobie choć jej grama, jedynie rozpacz, smutek, tęsknotę, niezrozumienie i samotność.
Nienawiść jest dla słabych.
Podchodzę bliżej, stawiając kubek z zimną już herbatą na podłodze, przy łóżku. Nie mam odwagi jej dotknąć. Zresztą, ona nawet mnie nie zauważa. Patrzy tym pustym wzrokiem na płytki, jakby on wciąż tam siedział.
Bo ta popękana płytka należała tylko do niego. Kładł na niej turkusową poduszkę z kanapy, ustawiał przed sobą tabliczkę gorzkiej czekolady i kubek z gorącą, czarną herbatą - zawsze dwie i pół łyżeczki, nigdy więcej, nigdy mniej - opierał ręce z tyłu za plecami, odchylał się i z nią rozmawiał. Czasami ze mną, gdy zostawałam u nich na noc po jakimś wspólnym wyjściu. Te rozmowy należały do ich zwyczaju.
Potrafili mówić o wszystkim. To właśnie zwyczajna rozmowa niejednokrotnie potrafi ukazać prawdziwy związek dwojga ludzi. Wtedy, gdy wpatrzeni w siebie, dyskutują na dowolny temat. Ich język ciała, sposób, w jaki się do siebie odnoszą, odpowiedni błysk w oku... To wszystko mówi o nich sami bez słów. Jednak najwięcej mówią właśnie słowa. Poskładane w zdania, wypowiedziane z odpowiednimi emocjami. Rozmowy, podczas których nie braknie tematów, gdy wątków jest tak dużo, że nie sposób skończyć jednego, nie opowiadając o innym. Rozmowy, takie prawdziwe, szczere. O przeżyciach z dnia. O ukochanym serialu i bajce na kanale dla dzieci. O piosence, którą słyszała dziś w radiu i filmie, na który on chce zabrać ją do kina.
Oni rozmawiali bez końca. Łączyło ich tak niewiele, jednak nigdy nie potrafili zamilknąć. Nigdy tego nie rozumiałam. Nigdy nie potrafiłam oprzeć się obserwowanie ich dyskusji, niekiedy małych kłótni czy sprzeczkę, zaledwie chwilowych. Oni rozmawiali ze sobą tak naprawdę, całym sercem i duszą, pochyleni w swoją stronę i blisko siebie, mimo różnicy tych kilkudziesięciu centymetrów przestrzeni.
Ona nie rusza herbaty. Widzę łzy, które zbierają się w kącikach jej oczu, jakby myślała dokładnie o tym samym. Traktuję ją trochę jak spłoszone zwierzę - boję się, że nieodpowiednie gest, źle dobrane słowo, mogą wywołać kolejny napad duszności i paniki.
Patrząc na nią, wiem, że te łzy nie polecą. Nie teraz. Dzisiaj wyczerpała już swój limit, jest zmęczona. Pozostała jej jedynie pustka, w którą odchodzi.
Chciałabym coś powiedzieć. Zrobić. Cokolwiek, by zmienić ten stan. Tą przerażającą obojętność na świat zewnętrzny, na mnie. Złość, rozpacz, krzyk i płacz wymieszany z histerycznym śmiechem - to wszystko mogę znieść. Jednak ten pozbawiony wyrazu wzrok... Przeraża mnie. Paraliżuje. Jakby jej już tam nie było. Jakby razem z nim umarło wszystko, całe jej wnętrze.
Nie chcę w to wierzyć. To niemożliwe. To nie w jej stylu. Ona zawsze była tą silniejszą. Dźwigała na barkach nie tylko swoje problemy, ale także moje - tajemnice szeptane w ciemności.
Teraz, ona, tak bardzo w kawałkach, bez śladu choćby cienia nadziei na twarzy, wyprana z wiary, z maską obojętności na twarzy... Boję się. Boję się o nią, gdy jest tak nieludzko spokojna.
Łapię się za głowę i pozwalam łzom płynąć. Nawet nie wiem, kiedy zebrały mi się w oczach. Płaczę, a z gardła wydobywa mi się nieartykułowany dźwięk.
Oto ja - na kanapie w ich sypialni, przerażona, zrozpaczona i bezsilna.
Oto ona - spokojna, cicha, bez śladu człowieka w środku.
Wstaję gwałtownie, podchodzę do niej i łapię ją mocno za ramiona. Szarpię nią z całych sił, jakby czekając na dźwięk jej duszy obijającej się w środku. Nic, cisza. Żadnej reakcji z jej strony, nawet na mnie nie spojrzała. Czuję gorące łzy płynące mi po policzkach, gdy mój krzyk przerywa ciszę tego martwego pomieszczenia:
- Ja też go kochałam! Ja też! Z całego serca! Każdego dnia, od tak wielu lat. Kochałam go po cichu, bez słowa. Przychodziłam tu, patrzyłam na was i umierałam po trochę w środku za każdym razem, gdy łapał cię za rękę! Kochałam go, a ty nawet tego nie zauważyłaś! On tez nie! Patrzyłam, jak się z nim śmiejesz, jak ściskasz go za ramię, jak obdarza cię pełnym uwielbienia uśmiechem... Patrzyłam, a moja rozpacz mieszała się z cierpieniem. Jak mogłeś tego nie zauważyć?! Jak?! Moja najlepsza przyjaciółka, prawie jak siostra od podstawówki! Nie zauważyłaś, a ja nienawidziłam cię po trochu za każdym razem, gdy mi o nim wspominałaś! Gdy zadzwoniłaś do mnie po jego oświadczynach, kiedy stałam obok ciebie przed ołtarzem, patrząc, jak całuje cię przed wszystkimi! Były taki dni, gdy chciałam ci wszystko wyznać, jednak nie mogłam. Kochałam cię równie mocno, jak jego, więc jak mogłabym żyć, straciwszy was oboje w tej samej chwili?! Nie dałabym rady, jestem zbyt wielkim tchórzem. Jednak... On już nie żyje. Już nie wróci! Nie ma go, a ty musisz się z tym pogodzić, żyć bez niego!
Oddech mam szybki, podobnie jak bicie serca. Czuję krew pulsującą mi w żyłach, słyszę jej szum w uszach. Nie wytrzymałam. Wydałam swoją największą tajemnicę, najgorszy z grzechów. Dlaczego?
Ona w końcu podnosi na mnie wzrok. Wyraz jej twarzy nie zmienił się podczas mojej wypowiedzi, lecz teraz w jej oczach mogę dostrzec złość wymieszaną z pogardą.
- Wiedziałam - mówi cicho, jakby zapomniała, jak używać słów. - Zawsze wiedziałam. Naprawdę sądziłaś, że mogłabym tego nie zauważyć? Masz mnie za idiotkę? Nie chciałam zmuszać cię do zwierzeń, wymuszać wyznań, którymi nie chciałaś się ze mną dzielić. Jednak zawsze wiedziałam, widziałam. On nie, był na to zbyt ufny. I nigdy nie miałam ci tego za złe, podziwiałam cię. Kochałaś nas tak mocno, by uczestniczyć w naszym szczęściu - nikt nie dał nam piękniejszego prezentu. Lecz teraz się mylisz. Być może dla ciebie umarł. Masz rację, jego ciało jest już zimne. Nigdy mnie nie przytuli, nie zaparzyć herbaty i nie obdarzy uśmiechem. Nigdy nie poczuję jego szorstkiego zarostu. Jednak czy to oznacza, że naprawdę nie żyje? Nie myśl o mnie jak o wariatce. Wiem, co to śmierć. Jednak jest wiele jej rodzai. A dla mnie? Dla mnie on wciąż żyje. W tym mieszkaniu, w tych ścianach słychać jeszcze jego śmiech. On żyje wciąż we mnie - każde jego słowo, każda jego nauka i rada - to wszystko żyje we mnie i będzie trwało. On jest częścią mnie, co czyni go dla mnie nieśmiertelnym. Dlatego jego fizyczny brak wydaje się tak bezsensowny, niezrozumiały. Jak może wciąż mieć wpływ na sposób, w jaki układam kubki na suszarce czy na wybór perfum w drogerii, skoro nie zastanę go w mieszkaniu, by mógł powąchać moje nadgarstki Jaki to wszystko ma sens? Jak mam się z tym pogodzić? Nie chcę się z tym godzić, bo to nie jest normalne! Nie chcę wracać do mieszkania i wciąż krzyczeć do niego, że wróciłam, bo on nie znosił, gdy wchodziłam bez słowa! Nie chcę wrócić do życia tak po prostu. Jego nie ma rozumiesz?! Świat nie pozostał taki sam, świat się skończył!
Ona tez oddycha głośniej. W każdym zdaniem ton jej głosu stawał się coraz wyższy, lepiej słyszalny. Pod koniec już krzyczała.
Płaczę. Stoję wciąż z rękoma na jej barkach, a łzy kąpiących na skraj ich materaca.
Jej oczy są suche.
- Nie kochałaś go dostatecznie mocno, jeśli nie zostało w tobie nic z niego. Nie kochałaś go wystarczająco mocno, jeśli możesz się z niego wyleczyć i zaakceptować świat bez niego - dodaje cicho.
Ona wstaje, moje ręce zsuwają się jej ramion. Nie odwracam się, gdy słyszę trzaśnięcie drzwi.
Po chwili upadam na podłogę, niezdolna zrobić nic więcej. Łapię się mocno rękoma na barki, próbując w ten sposób złagodzić ból. Moim ciałem wstrząsa szloch, ale nie mam siły nad nim panować.
Rozpadam się na kawałki, zbyt niepewna, czy w choć w jednym z nich znajdę przynajmniej najmniejszy fragment jego.

15 733 wyświetlenia
178 tekstów
20 obserwujących
  • Marta165

    12 November 2014, 22:17

    Pomyślałam dziś, że tak bardzo chciałabym przeczytać coś Twojego... Życzenie spełnione. Czytałam jak zawsze ze łzami w oczach. Dziękuję!

    M.

    Tak. Jeśli się kogoś kocha... On nigdy nie zniknie.