Menu
Gildia Pióra na Patronite

Wpuść mnie

Spero

Spero

Są takie rozmowy, po których wszystko się zmienia. Rozmowy, które nie obfitują w słowa, lecz w spojrzenia i milczące gesty. Są takie chwile, gdy siedzi się w ciszy obok drugiego człowieka, wiedząc, że na więcej nie ma się prawa, więcej nie wolno. Bo więcej, to byłoby za dużo, które by przygwoździło.

Są tacy ludzie, którzy nie potrafią nikogo do siebie wpuścić. Tacy zamknięci, skryci i szeroko uśmiechnięci. Zbyt głęboko zranieni, by to zauważyć, zbyt niespokojni, by pozwolić sobie na smutek. Tacy zbyt przerażeni.
Są ławki, na których siada się ze wstrzymanym oddechem, ostrożnie dotykając każdego skrawka, badając go delikatną faktura opuszków palca. Ławki, które zmieniają życie, pod dębami, których liście zdobią alejki w parku.
Są łzy, których nie da się kontrolować. Chwile nieszczęścia trudne do opisania, zrozumienia. Momenty, podczas których człowiek umiera, zwijając się w ciasny kłębek, szukając ukojenia. Ale ono nie nadchodzi. Pozostaje ból, w swojej najczystszej postaci. Zbyt brutalny, by go zrozumieć. Zbyt mocny, by go wytrzymać.
I wtedy się umiera.
Nie tak fizycznie. Nie, ciało wciąż pozostaje ciasno zwinięte w kłębek. Umiera się tam, w środku. Bo już się nie ma siły, bo brakuje motywacji, by przetrzymać. Umiera się, bo nie widać innego wyjścia, bo inaczej… Bo inaczej się nie da. Śmierć przychodzi po cicho, nie czuje się jej subtelnego dotyku, gdy przytula się do ciała. Gładzi po włosach, powstrzymuje łzy, a potem… wyrywa serce. I nie stać człowiek na nic więcej poza jednym głuchym okrzykiem. Ostatnim westchnieniem, nim zapanuje pustka. Bierze się ostatni oddech pozbawiony cierpienia i już. Nie ma. Ból odszedł, odeszło czucie. Można rozprostować zmęczone nogi, obetrzeć łzy i zasnąć. Śmierć całuje jeszcze na dowiedzenia, kręcąc ze smutkiem głową.
A przecież to nie jej wina! To nie ona zawiniła, nie ona zadała ból! Ona jedynie wyrwała serce, by było łatwiej, by zostawić nadzieję. Złudną kurtynę ułudy, że kiedyś uda się wszczepić nowe. Resztki bólu, którego nie udało się zabrać podczas amputacji, chowają się w skrawki duszy, gotowe zaatakować te nowe nasionko, gdy już uda mu się zakiełkować. By zniszczyć to nowe serce.
Sen jest spokojny. Wyczerpanie zrobiło swoje. Policzki mają czas wyschnąć, z oczu schodzi powoli czerwona opuchlizna, nawet nos już tak bardzo nie swędzi. I dopiero słonce, gdy wstaje rano, przypomina o świecie na zewnątrz. Przypomina, że trzeba wziąć oddech. I wtedy znów pojawia się ból. Bo pustka też boli. Bo tam, w tym miejscu, coś kłuje. Coś doskwiera.
I wraca się na te ławki. Te ławki, które obfitowały w takie rozmowy. Pod dęby, nagle smutno szepczące słowa pocieszenia w cichym tańcu liści. Wraca się na alejki i do łez. Odczuwa się namiastkę spokoju, taki niewielki okruch. Bo teraz już wiadomo. Już się wie, na czym się stoi, co dalej. Świadomość zostania opuszczonym niesie ze sobą dziwny spokoju. Zabiera lęk, że druga osoba odejdzie, bo ona przecież już to zrobiła. Oddala widmo jeszcze większej miłości, przywiązania, kolejnych zwierzeń i rozmów, po których siedzi się bez słowa – bo nie ma już z kim. Świat wydaje się nagle niezwykle obcy, duży i nieprzystępny. Jest się samemu i tą samotność odczuwa się boleśnie z każdym oddechem.
A potem wracają wspomnienia. Wracają słowa, gesty i półuśmiechy w cieniu. Wracają poranki nad jeziorem, truskawki na łące i długie wycieczki pociągiem. Najwyraźniej jednak słyszy się obietnice. Te zbitki kilku słów, wypowiedziane z drżącym sercem i przyspieszonym oddechem. Nieporadne przyrzeczenia, złamane wraz z odejściem.
Nigdy cię przecież nie zostawię!
Nigdzie się nie wybieram bez ciebie.
O, jesteś! To dobrze. Nie lubię za tobą tęsknić. Nie znikaj już więcej na tak długo.
Wtedy nie wraca ból. Nie można nazwać tego bólem. Wtedy zapomina się o teraźniejszości, odwracając się plecami od całej reszty świata. Zamyka się w sobie, na samym dnie, chwytając się tych niedużych skrawków. Zaciskając mocno dłonie na wspomnieniach, niemalże je dusząc. I człowiek kołysze cię cicho, mocno przyciskając je do piersi, próbując cofnąć czas… I tak się trwa, tygodniami, a nawet miesiącami. Póki ktoś się nie domyśli, że to na zewnątrz to tylko pusta skorupa. I nie zejdzie tam na dół, wyważając drzwi. Zabiera człowieka stamtąd, ciągnie go silą na górę i każe żyć. To gorsze niż ból. Nie można się cofnąć. Trzeba stawić czoła temu, co się pozostawiło. Temu, co zdążyło się zmienić. Stawić czoła pustemu samemu sobie. Nowemu sobie.
Żyje się. Odkrywa się na nowo szczęście. Słońce nie razi już po oczach, ławki nie są już szorstkie. Dęby znów się śmieją podczas południowych spacerów. Życie staje się na nowo cudownie kolorowe, ponownie wspaniale piękne. Ból nie jest już tak wrogo nastawiony na widok tego niedużego ziarenka, które rośni bardzo powoli w miejscu serca.
Tylko czasami, tak tuż przed snem, wraca się do tej piwnicy, zasypiając na zimnej podłodze. I jedyne co w człowieku pozostaje, to świadomość, że ta druga osoba nie wróci.
One nigdy nie wracają.

15 733 wyświetlenia
178 tekstów
20 obserwujących
  • Sheldonia

    26 August 2012, 19:24

    Zawsze tutaj czekam na Ciebie. Pięknie...

  • CzerwonaJakKrew

    26 August 2012, 15:53

    Pięknie… Brak mi innego określenia… Pięknie, bo żadne słowo nie określi melodii, którą mi skomponowałaś….

    Pozdrawiam,
    CzerwonaJakKrew