Menu
Gildia Pióra na Patronite

Rozsypuję ci się...

Sheldonia

Sheldonia

Rozsypuję ci się tutaj przecież. Przemykam ziarenkami pisaku przez palce. Wymykam ci się, rozpadam. A ty nic. Patrzysz, spokojnie z rozszerzonymi oczami i otwartymi ustami, jak przestaję być kompletna, jak przestaję być. Chcę krzyczeć, żebyś mnie uratował, pomoczył ten piasek, którym się stałam i ulepił ze mnie zamek z moim sercem zamkniętym w jednej wieży. Pozbieraj mnie! Przecież rozsypałam ci się tak pięknie u tych twoich stóp, które mnie powoli depczą. Pozbieraj, ziarenko po ziarenku. Ulep mnie. Zrób mnie z powrotem. Chcę mieć znów palce, dłonie, ręce... chcę szczypać, dotykać, obejmować... Chcę mieć znowu stopy, kolana, nogi... chcę chodzić boso po trawie, klękać w zbożu, biec za tobą na drugi koniec rzeki... Ulep mnie na nowo z tych resztek, które mi po mnie zostały. Albo raczej po tobie... Ułóż coś ze mnie, z tego co jeszcze nie rozwiał wiatr do końca. Boli mnie jedno ziarenko piasku jakoś szczególnie mocno... Nawet wiatr go nie chce porwać, by dać ukojenie.

Spójrz na mnie! Jestem tu na dole, tuż pod podeszwą twoich butów. Taka mała, rozgnieciona, taka nie swoja.
Rozpadłam ci się, a ty opuszczasz bezwolnie ręce wzdłuż ciała i nawet nie chcesz mnie ratować. Ta świadomość bardziej boli, niż samo rozpadanie. I zanikam Ci powoli. I nic nie ma po tej stronie, a ja nie bardziej przeźroczysta niż zwykle. Ocknij się, czy to naprawdę nigdy nic...?
Napełnij sobie mną kieszenie spodni, bierz mnie garściami. Bierz! A ty nie chcesz, choć jestem za darmo, bo gorsza, bo z promocji... Padnij na kolana i zbieraj garściami piaski moich myśli, słów, gestów. Zbierz chociaż trochę mnie na pamiątkę. Chciej mnie na pamiątkę. Chciej mnie... Chciej.
Nie uśmiecham ci się już tym piaskiem, jak one. Nie potrafię się śmiać, kiedy piasek wysypuje się okiem. Pokochaj mnie taką, proszę. Pokochaj. Z tymi małymi kamyczkami we włosach, z tą rosą na rzęsach, z tą wieczną wilgocią w oczach, z tym pół uśmiechem pół cierpieniem na twarzy, z kieszeniami pełnymi kamieni. Pokochaj tą sieć pajączka, pokrywającą moje ciało, tą moją ułomność, to moje nieprzystosowanie. I dostosuj mnie... do siebie, do życia... Do bycia.
Nie mów, że już za późno, bo nawet nie było jeszcze za wcześnie. Bo ja wszędzie zawsze od razu jestem za późno. Moje życie jest za późno. Ty, za późno. Ja, ty, my, wy, oni...
Nawet tym piaskiem rozsypuję ci się za późno, byś cokolwiek mógł jeszcze pozbierać. Nawet jakbyś chciał. Chciej. Nie chcesz... Proszę! Ja przecież, tak ładnie mieszam ci się z drobinkami szkła z zielonych butelek. Zielonych. Z butek po nadziei... Pozbieraj mnie. Pokochaj mnie taką. Przecież to nie takie trudne, tak łatwo mnie kochać. Stanę się mała, praktycznie niewidoczna, kiedy tylko zechcesz. Daj mi tylko mały kącik w swoim sercu, do którego czasami będziesz zaglądał.
Rozsypuję ci się powoli, wypływam błotem z twoich ust, kruszę się z ciebie... przez ciebie? dla ciebie? bez ciebie.
Rozsypuję się już całkiem szybko, ostatnie ziarenka rozchodzą się na wszystkie strony. I błagam cię, zauważ! I błagam cię, byś biegł po łopatę i szybko zbierał mnie na małe kupki, na raty... Błagam, byś chociaż zmiótł mnie w jedno miejsce. Moje miejsce.
Staję ci się tą pustynią bez dna, terenem bez przyszłości, suszą myśli, piaskiem słów... Krzyczę i wraz z wiatrem próbuję się wzbić na wysokość twojej twarzy, by rzycić ci sobą w twarz. Krzyczę, byś był dla mnie wodą. Byś był... Był.
Ochroń mnie przed tą zamiecią, ochroń swym ciałem. Rzuć się na mnie, zasłoń sobą. Zasłoń. Sobą. Mnie. Chcę wbić się każdą drobinką w twoją skórę, byś nosił mnie nieświadomie, zabłąkaną w swoich włosach na nogach, na klatce piersiowej... w klatce piersiowej. W środku.
Błagam, nie strzepuj mnie z siebie tak gwałtownie. Tylko mnie nie strzepuj! Proszę, mogę zostać jeszcze na chwilę? I zsypuję ci się po barkach, po torsie, wzdłuż kręgosłupa. Zsypuję ci się tam, gdzie moje miejsce... Do twoich stóp. Pod twoje stopy. Pod ciebie. Nigdy ponad...
Rozsypuję ci się, jestem łupieżem twojego serca. Trzeba usunąć, żeby nikt nie zauważył, to przecież choroba, to takie brzydkie, niepotrzebne... Niechciane.
Rozsypuję ci się. A ty nawet nie wiesz, że coś kiedykolwiek było twoje...

4848 wyświetleń
120 tekstów
43 obserwujących
  • Sheldonia

    7 July 2012, 07:49

    Dziękuję, luterin .

  • luterin

    7 July 2012, 00:51

    "Bo ja wszędzie zawsze od razu jestem za późno"...mnie Twój krzyk o miłość...zaplątał znowu w siebie...Piękny tekst. Bardzo.

  • 25 April 2012, 19:31

    Również jestem wdzięczna, że zaglądasz do mojej twórczości.
    Proszę rumienić się częściej!:)

    Pozdrawiam,
    KK

  • Sheldonia

    25 April 2012, 19:25

    Klaudio, Dziękuję Ci za taki komentarz. Zarumieniłam się i jest mi niezmiernie milo.
    Ewelino, Ewo... Ja nawet nie wiem co mam pisać, żeby to nie wyglądało na puste słowa.
    Podtrzymują mnie te Wasze komentarze na duchu oraz świadomość, że zaglądacie i mnie czytacie. Mnie, czyli we mnie tak naprawdę... Tradycyjnie dziękuję.

  • 25 April 2012, 19:16

    Plus, jak najbardziej:)

  • 25 April 2012, 19:16

    Mistrzyni refleksyjnych opowiadań...

  • Elizabetta

    23 April 2012, 11:20

    Bardzo dobre, Wartościowe opowiadanie:) Bardzo Ciekawie piszesz Lauro...:)

    Pozdrawiam:)

  • Sheldonia

    22 April 2012, 20:57

    Doroto, bo krzyczę...
    :) I dziękuję Tobie.

  • Sheldonia

    22 April 2012, 20:52

    Jak miło, że Was tak dużo tutaj pode mną...:) Naprawdę dziękuję.
    Nie jestem ostatnio dobra w pisaniu komentarzy, więc nie dodam nic więcej. Może wezmę się po prostu za pisanie nowego tekstu:)

    Ps. Michale, ja nie wiem, czy to rutyna, czy coś tracę, czy to jest głupie, czy bezsensu, czy tak ma być, czy mam zapomnieć i tam wiele innych... Ja po prostu się tylko rozsypałam.

  • Ruska-love

    22 April 2012, 14:28

    Daj mi tylko mały kącik w swoim sercu, do którego czasami będziesz zaglądał.
    Cudowna historia...